Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 08.05.08, 11:31 / Powrót

Wystarczy słów, niech przemówią czyny

Mimo zastrzeżeń stwierdzam, że mówi pan językiem, który rozumiemy. Zapowiedział pan liczne inicjatywy, z których znaczna część zmierza w dobrą stronę, w dobrym kierunku. Z oceną poczekamy na ich realizację - powiedział Marek Borowski w sejmowej debacie na temat polskiej polityki zagranicznej w 2008 r.



Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Panie Ministrze! Debatujemy dzisiaj o polityce zagranicznej. Słowo ˝polityka˝ oznacza sztukę zdobywania poparcia dla swoich koncepcji i interesów, które rzecz jasna trzeba najpierw dobrze określić i zdefiniować.

Przez dwa lata rządów PiS-u Polska uprawiała swego rodzaju antypolitykę zagraniczną. Żaden z naszych partnerów nie rozumiał, o co nam chodzi, i nikt nas nie popierał praktycznie w żadnej sprawie. Takiej okazji nowy rząd oczywiście nie mógł przepuścić. Szybkie wizyty, nowy język, deklaracje otwartości i przełamywanie lodów, częściowe zniesienie embarga na eksport polskich produktów do Rosji - wszystko to trzeba ocenić pozytywnie.

Polityka uśmiechów i sympatycznych deklaracji, aczkolwiek niewątpliwie lepsza od polityki prowadzonej z zaciśniętymi zębami, bo przez zaciśnięte zęby strasznie trudno coś powiedzieć, ma jednak swoje granice. Wizyty w Berlinie i Paryżu, powiedzmy to jasno, były szybkie i słabo przygotowane, nie przyniosły efektów, a poddanie bez walki obiecanej przecież wyborcom Karty Praw Podstawowych to już czyste kunktatorstwo i oportunizm.
Gołym okiem widać było w polskiej polityce zagranicznej brak strategii. Z tym większą niecierpliwością oczekiwaliśmy na doroczne, odciągane zresztą w czasie, programowe wystąpienie ministra spraw zagranicznych. Znalazło się w nim sporo słusznych myśli, np. te o Niemczech czy Rosji. Popieramy również przedstawione priorytety. Krytycznie natomiast przyjmujemy mnożenie mglistych obietnic podjęcia różnych działań, w czym obecny rząd, mam takie wrażenie, dogania już niezapomnianego Kazimierza Marcinkiewicza, chociaż wydawało się to niemożliwe.

Zacznijmy od polityki europejskiej. Powinna ona spełniać kilka kryteriów. Przede wszystkim powinniśmy być aktywni, zgłaszać propozycje w najważniejszych dla Polski sprawach dotyczących europejskiej polityki wschodniej, skonkretyzowania zapisanej w traktacie lizbońskim solidarnej polityki energetycznej czy wreszcie reformy budżetu unijnego. Na razie nic nie słychać. Jeśli chodzi np. o reformę unijnego budżetu, to rozmowy na ten temat już się zaczynają, w maju powinno odbyć się pierwsze polityczne spotkanie w tej sprawie. Dlaczego nie ma jeszcze polskich propozycji odnośnie do reformy budżetu i sposobu realizacji strategii lizbońskiej? To nie wystarczy, panie ministrze. Oczywiście zgadzamy się, że trzeba realizować strategię lizbońską, trzeba robić jeszcze wiele rzeczy, tyle tylko, że jest pytanie: Jak? Kiedy Sejm będzie mógł przedyskutować te propozycje? - bo one są absolutnie kluczowe dla przyszłości naszego kraju. Polska musi wreszcie pokazać, że nie jest w Unii tylko po to, aby brać, ale także po to, aby dawać, aby wnosić pomysły dotyczące całej Unii i umacniania jej wspólnotowego charakteru. Czy i co mamy do powiedzenia np. w sprawie wspólnej polityki zagranicznej czy wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony, oprócz tego, co zostało podkreślone w pańskim exposé, że polityki te mają być? Niestety, zabrakło tu paru konkretów.

Od momentu powstania tego rządu nie została jeszcze sformułowana żadna poważna propozycja odnośnie do żadnej sprawy, czy to narodowej, czy wspólnotowej. Słyszymy dziś tylko zapowiedzi, że takie propozycje będą. Cóż, wypada wierzyć w dynamizm rządu i pana ministra oraz to, że one się rzeczywiście pojawią. Gdzieś tam z tyłu głowy kołacze się jednak myśl, że Karta Praw Podstawowych też miała być, a w końcu jej nie ma.

Szczególną rolę w Unii odgrywają Niemcy i Francja. To w nich przede wszystkim w ramach odnowionego Trójkąta Weimarskiego Polska powinna upatrywać głównych sojuszników. Cieszymy się, że ma pan w tej sprawie identyczne zdanie. Problem w tym, że podobno tydzień temu - i tu prosiłbym ewentualnie o jakieś mocne dementi, chociaż wiemy, że w dyplomacji jak się coś dementuje, to raczej jest to prawda, ale pewnie nie ma innego wyjścia - uzgodnił pan w Londynie zawarcie strategicznego sojuszu z Wielką Brytanią. Kręci pan głową, że nie. Rozumiem, że powie pan to z trybuny. Akurat Wielka Brytania, aczkolwiek to wielce szacowny kraj, który świetnie przyjmuje naszych emigrantów, jeśli chodzi o rozwój Unii Europejskiej, o jej integrację, to odgrywa raczej rolę hamulcowego. Proponowałbym, żeby pan minister załatwiał z Wielką Brytanią szereg spraw, ale akurat nie te dotyczące integracji europejskiej.

Z exposé pana ministra wynika, że chcemy pretendować do wielu stanowisk w Unii Europejskiej. Dobrze, to jest słuszne, trzeba mieć ambicje. Spekuluje się o szansach polskich polityków na objęcie takich funkcji, jak przyszły prezydent Unii Europejskiej, przyszły minister spraw zagranicznych, jak, w miarę szybko, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Chciałbym, żeby tak było, ale obawiam się, że na rozgrzane głowy zostanie wylany kubeł zimnej wody. Nic z tego, panie i panowie, ponieważ takich stanowisk nie powierza się krajom, które wycofują się ze wspólnych przedsięwzięć unijnych, które nie umacniają wspólnotowego charakteru Unii, nie rozumieją znaczenia takich inicjatyw, jak karta podstawowa czy wspólna strefa walutowa euro. Jeśli chodzi o tę kwestię, pan minister powtórzył jak mantrę, że wstąpimy do strefy euro wtedy, gdy będziemy gotowi. To jest ogólnie słuszne, pytanie tylko, kiedy będziemy gotowi, jakie warunki muszą być spełnione i kiedy podejmiemy działania, żebyśmy byli gotowi.

Nasza strategia powinna zakładać, mówię o strategii europejskiej, że jeśli gdziekolwiek powstaje coś, co nazywa się strefą wzmocnionej współpracy, czyli pewna grupa państw unijnych integruje się silniej w jakiejś dziedzinie, zapraszając zresztą do tego innych, to Polska powinna tam być. Polska powinna być tam w pierwszym szeregu po to, żeby realizować zarówno własne interesy, jak i wpływać na rozwój Unii Europejskiej.

Niezwykle ważnym celem polityki zagranicznej jest zapewnienie bezpieczeństwa swojemu państwu. To truizm. Od marca 1999 r. żyliśmy w przekonaniu, że po wstąpieniu do NATO jesteśmy bezpieczni, że ta organizacja niewątpliwie to bezpieczeństwo swoim członkom zapewnia. Dwa lata temu jednakże dowiedzieliśmy się, że to za mało. Nie będziemy ponoć bezpieczni, dopóki nie zostaniemy strategicznym partnerem Stanów Zjednoczonych - tak na marginesie: cóż to za megalomania! - oraz nie sprowadzimy na nasze terytorium choćby jednego plutonu żołnierzy amerykańskich. Realizując tę dziwaczną i nierealistyczną teorię, rząd Prawa i Sprawiedliwości wzmocnił satelicką politykę Polski wobec Stanów Zjednoczonych, akceptując praktycznie tarczę antyrakietową, przedłużając misję wojsk polskich w Iraku, z którego to Iraku dopiero teraz się wycofujemy, i zwiększając kontyngent oraz zmieniając charakter naszej misji w Afganistanie. Tak postępując, Polska przez dwa lata pokazywała Europie, że istotnym miejscem, w którym realizuje swoje życiowe interesy, nie jest Europa, tym miejscem są Stany Zjednoczone. Przy całym szacunku i uznaniu, o czym jeszcze będę mówił, dla Stanów Zjednoczonych, dla Ameryki, jednak to do Europy eksportujemy towary za 108 mld euro, podczas gdy do Stanów Zjednoczonych tylko za 2 mld, to w Europie znajduje pracę i zarobek prawie 2 mln polskich obywateli, a ze Stanami Zjednoczonymi toczymy upokarzające dyskusje na temat zniesienia wiz, to wreszcie z Europy płyną do nas transfery liczące kilkadziesiąt miliardów euro, podczas gdy ze Stanów Zjednoczonych nie jest to pewnie nawet dziesiąta ani dwudziesta część tej kwoty. Mamy nadzieję, że ta osobliwa polityka odeszła już do przeszłości i że obecny rząd zauważył, że Polska leży w Europie, a nie w Ameryce Łacińskiej.

Socjaldemokracja Polska popiera oczywiście decyzję o rychłym wycofaniu wojsk polskich z Iraku. To bardzo dobrze, że - mimo pewnych gromów, jakie padały na ten rząd - taka decyzja została podjęta. Ale myślę, że Polska powinna powiedzieć także wyraźnie przy tej okazji, a tego nie usłyszeliśmy od pana ministra, że jest za tym, aby w stosunkach międzynarodowych dominowały rządy prawa, i chce, aby w przyszłości wszelkie militarne zaangażowanie naszego kraju w świecie było oparte o mandat ONZ lub wynikało z decyzji całego Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Gdy mówimy o udziale Polski w budowie globalnego systemu bezpieczeństwa, nie sposób nie odnieść się do kwestii instalacji w naszym kraju amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Rząd Donalda Tuska wykazuje wprawdzie w stosunkach z USA znacznie mniej naiwności i czołobitności niż rządy PiS-u, ale w sprawie tarczy zajmuje jednak stanowisko dwuznaczne i niejasne. Tarcza wystawia Polskę na dodatkowe zagrożenia, dlatego powód jej zainstalowania musi być zrozumiały i przekonujący. Tymczasem do dzisiaj polskiej opinii publicznej nie wyjaśniono, kogo i przed kim owa tarcza ma bronić. Rząd Donalda Tuska, to trzeba przyznać, w przeciwieństwie do rządu Jarosława Kaczyńskiego szanuje wprawdzie inteligencję Polaków i nie serwuje im groteskowych argumentów za instalacją tarczy w Polsce, takich jak ten, że to Polska ochroni Stany Zjednoczone przed północnokoreańskimi rakietami, ale sam jednak ogranicza się do ogólników o konieczności zapewnienia światu bezpieczeństwa. I to jest właśnie problem.

Nasze myślenie o bezpieczeństwie zostało, panie ministrze, zmilitaryzowane, tak samo jak za rządów Busha zmilitaryzowana została amerykańska polityka zagraniczna. Tymczasem dla usunięcia zagrożenia ze strony tego czy innego kraju, np. Iranu, niekoniecznie trzeba nasilać zbrojenia, przeć ku prewencyjnym wojnom czy wydawać setki miliardów dolarów. Sojusz USA, Unii Europejskiej i Rosji i wspólny nacisk na Iran byłyby z pewnością bardziej skuteczne dla wymuszenia odstąpienia od ryzykownych i podejrzanych planów rakietowych i atomowych. Jeśli Stanom Zjednoczonym naprawdę chodzi o efektywne przeciwdziałanie hipotetycznemu zagrożeniu ze strony Iranu, to powinny otwarcie zaproponować Rosji utworzenie takiego trójkąta w zamian za rezygnację z instalowania tarczy w Polsce.

Zastanawia upór George˝a Busha w forsowaniu tej koncepcji. Zdaniem części analityków są tego dwa główne powody. Pierwszy jest dość oczywisty, to interesy wielkich amerykańskich koncernów zbrojeniowych, które zresztą popierały George˝a Busha w wyścigu do prezydenckiego fotela. Drugi zaś, bardziej zakamuflowany, to obawa przed odwetową akcją ze strony Iranu po zbrojnym ataku na to państwo. To nie są wymysły. Informacje o opracowywanych w Pentagonie planach takiego ataku co i rusz przeciekają do opinii publicznej, a nawet są częściowo potwierdzane przez wysokich funkcjonariuszy Pentagonu i administracji amerykańskiej.

Polska w żadnym razie nie powinna brać udziału w tak anachronicznej i ryzykownej koncepcji budowy globalnego bezpieczeństwa, czy może raczej niebezpieczeństwa. Dlatego właśnie Socjaldemokracja Polska od samego początku była i nadal jest zdecydowanym przeciwnikiem instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce. Bardzo symptomatyczne słowa padły dzisiaj z ust pana ministra Sikorskiego. Cytuję: Przyjmując z dobrą wolą argumenty w kwestii (Dzwonek) obrony przeciwrakietowej, oczekujemy, że USA odegrają aktywną rolę w modernizacji polskich sił zbrojnych. Pozwolą państwo, że przetłumaczę to na język bardziej zrozumiały: Kompletnie nie wierzymy w wasze argumenty, ale jeśli mamy udawać, że wierzymy, musicie nam za to dobrze zapłacić.

Panie Premierze! Ta sprawa nie powinna być przedmiotem żadnego handlu wymiennego. Z tych negocjacji trzeba się po prostu wycofać.

Nasze stanowisko nie jest bynajmniej przejawem antyamerykanizmu. Doceniamy i szanujemy rolę, jaką Stany Zjednoczone odgrywają w zapewnieniu globalnego bezpieczeństwa. Akceptowaliśmy i akceptujemy amerykańskie przywództwo, którego promotorem był Bill Clinton. Nie akceptujemy natomiast zamiany przywództwa na hegemonię, czego wyznawcą stał się George Bush i jego administracja, a o czym tak krytycznie pisze m.in. Zbigniew Brzeziński, którego trudno o antyamerykanizm posądzać.

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! To dobrze, że rząd wśród swoich priorytetów widzi pomyślność polskiej diaspory, projektuje liczne inicjatywy na polu edukacji i kultury. Jako przewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą mogę się z tego tylko cieszyć. Niestety jest to kolejna obietnica bez pokrycia, bo w budżecie - o czym pan minister wczoraj nas poinformował - rząd nie zamierza rezerwować na ten cel żadnych dodatkowych pieniędzy. Apeluję o zmianę tego nastawienia. Chodzi przecież o 2 mln emigrantów zarobkowych (często całe rodziny), które pojawiły się prawie z dnia na dzień. Polska nie może zostawić ich samym sobie, a samo dobre słowo tutaj nie wystarczy.

Panie Marszałku! Na koniec rzecz przykra i nieco wstydliwa, o której tu już była mowa: stosunki między rządem i prezydentem, zwłaszcza w dziedzinie polityki zagranicznej. Wszyscy wiemy, o co chodzi, nie muszę rozwijać tematu. Te ambicjonalne przepychanki nie służą Polsce - ani w kraju, ani za granicą. Prezydent nie może stawać ponad konstytucją. Premier i jego ministrowie nie mogą lekceważyć prezydenta. Być może odpowiedzialność za ten stan rzeczy nie rozkłada się równo, ale ani premier, ani prezydent nie mogą się od niej całkowicie uwolnić. Mówię o tym także dlatego, że zbliża się drugi akt tragikomedii pod tytułem ˝ratyfikacja traktatu˝. Znów czeka nas chocholi taniec, tym razem wokół tzw. ustawy kompetencyjnej, która podobnie jak przyjęta w pierwszym akcie uchwała niczego nie gwarantuje, bo można ją zmienić w każdej chwili. Dlatego zwracam się do pana prezydenta, aby zrobił coś, czego nikt się po nim nie spodziewa, i po prostu podpisał traktat. Polacy będą panu wdzięczni.

Panie Ministrze! Konkludując, mimo zastrzeżeń stwierdzam, że mówi pan językiem, który rozumiemy. Zapowiedział pan liczne inicjatywy, z których znaczna część zmierza w dobrą stronę, w dobrym kierunku. Z oceną poczekamy na ich realizację. A ponieważ lubi pan metafory i podniosłe sformułowania, których w pańskim exposé nie zabrakło, zakończę wezwaniem: Wystarczy słów, niech przemówią czyny. Nie jestem pewien, czy powiedział to cytowany przez pana posła Kowala Wyspiański, czy może cytowany przez pana Churchill, czy też może któryś z Piastów, do których się pan odwołał, ale dobrze powiedział.
Dziękuję bardzo.

Powrót do "Wiadomości" / Do góry