Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wiadomości / 24.06.08, 22:13 / Powrót

Czy chcemy repatriacji?

Od 2001 roku obowiązuje w Polsce ustawa o repatriacji. Niestety, okazała się ona jedną wielką porażką - pisze Marek Borowski w TEMI. Na mocy ustawy, w ramach zorganizowanej repatriacji sponsorowanej przez gminy, przyjechało do Polski (w ciągu 7 lat!) niespełna 400 osób. Ponad dziesięć razy tyle skorzystało z indywidualnych zaproszeń, czyli przyjechało różnymi okrężnymi drogami. Tak czy inaczej to bardzo mało, jak na składane wcześniej obietnice kolejnych rządów i rozbudzone nimi oczekiwania Polaków, którzy nie z własnej woli znaleźli się kiedyś na terenach Związku Radzieckiego - w Kazachstanie, Uzbekistanie, Kirgizji, i chcieliby wrócić do ojczyzny.
Repatriacja zamiera, bo gminy nie są nią zainteresowane. Uzyskanie dotacji od państwa na pomoc dla repatriantów nie jest dla nich wystarczającą zachętą, tym bardziej, że przepisy nie są w tej sprawie precyzyjne. Gminy dostają jedynie zwrot poniesionych kosztów, a miały w zamierzeniu ustawodawcy otrzymywać swoisty bonus w wysokości ok. 100 tys. zł., które mogłyby wydać na dowolnie przez siebie określony cel. Ponadto obawiają się, iż w przypadku trudności adaptacyjnych repatrianci staną się klientami pomocy społecznej obciążając lokalne budżety.
W rezultacie liczba zaproszeń z gmin nie przekracza 25 rocznie. Tymczasem w tzw. bazie „Rodak” zarejestrowanych jest 2,5 tys. osób, które uzyskały promesę, czyli przyrzeczenie wizy repatriacyjnej. Ponad 4 tys. stara się o wizę. Dokumenty się dezaktualizują, a ich zdobycie sporo kosztuje. Zrozumiałe jest rozgoryczenie tych ludzi. Uważają, że Polska ich nie chce.
Nie mniej rozgoryczeni i sfrustrowani są jednak także ci, którzy znaleźli się w Polsce. Wielu z nich nie zna języka polskiego lub zna go bardzo słabo. 100 godzin nauki, które przysługują im według ustawy, to stanowczo za mało. Ponad ten limit zajęcia nieodpłatnie prowadzą organizacje pozarządowe, ale nie są one w stanie zapewnić rzetelnej edukacji dla wszystkich potrzebujących. Np. lekarze czy nauczyciele - nie znając języka - nie mogą kontynuować pracy w swoim zawodzie.
Repatrianci zazwyczaj nie mają też pełnej świadomości tego, w jakie warunki przyjeżdżają, na jakie problemy mogą natrafić. Nie potrafią poruszać się w naszej pragmatyce urzędniczej -jedne sprawy trzeba załatwiać w gminie, inne w powiecie i województwie. Bardzo drażliwą kwestią są uprawnienia emerytalne. ZUS nalicza emerytury tylko za okres składkowy wypracowany w Polsce, co powoduje wypłatę świadczeń na najniższym poziomie. O takiej regulacji ustawowej repatrianci nie są jednak dostatecznie informowani.
Wizja powrotu do ojczyzny płynącej mlekiem i miodem, która z otwartymi ramionami przyjmuje rodaków skrzywdzonych przez los i dzieje, nie do końca więc sprawdza się w rzeczywistości.
Powstaje pytanie, czy Polska chce repatriacji, czy nie. Jeśli chce, potrzebna jest pilna nowelizacja ustawy. Być może należałoby przyjąć zasadę, że repatriacja to zadanie dla rządu, a nie dla gmin, które w dodatku mają ograniczone kompetencje. Mogą zapewnić repatriantom mieszkania, ale już kwestie zatrudnienia należą do powiatów, a rozdział środków następuje w województwie. Koszt przyjazdu 2500 rodaków oczekujących na liście bazy „Rodak” nie jest przecież wielki w skali budżetu państwa.
Jako przewodniczący Komisji Łączności z Polakami za Granicą zwróciłem się do premiera Donalda Tuska z pytaniem o stanowisko rządu w sprawie repatriacji: Czy rząd zamierza ją kontynuować, czy może ograniczyć do tych, którzy mają promesy? Jeśli chce kontynuować, to czy jest za rozszerzeniem ustawy na część europejską byłego ZSRR, jak postulują organizacje działające na rzecz repatriantów? Poprosiłem też o odpowiedź na pytanie, czy przygotowywane są zmiany w ustawie o repatriacji, tak by ona dobrze funkcjonowała oraz czy i co rząd zamierza zmienić w organizacji pomocy repatriantom na różnych szczeblach. Nie chodzi o jakąś nadopiekuńczość w stosunku do repatriantów - oni muszą i chcą stanąć na własnych nogach. Nie chodzi też o żadne przywileje. Do nadopiekuńczości i przywilejów na razie jednak daleko, są za to wielkie problemy biednych, niejednokrotnie zagubionych ludzi.
Jeśli odpowiedź premiera będzie niejasna, potrzebna będzie inicjatywa poselska w tych sprawach.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 25 czerwca 2008

Powrót do "Wiadomości" / Do góry