Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wiadomości / 03.10.08, 12:32 / Powrót

Gdy przyjdzie czas próby

Historia, wbrew temu, co się mówi, nauczycielką nie jest. Powtarzamy stare błędy, tylko w nowych dekoracjach. Natura kryzysów, które pojawiają się cyklicznie, jest jednak różna - mówi Marek Borowski w wywiadzie dla "Trybuny".

Dlaczego sternicy światowej gospodarki nie umieją się uczyć na swoich czy cudzych błędach? Obecny kryzys finansowy ma szczególny wymiar, ale przecież z podobnymi mieliśmy do czynienia nieomal co dekadę.

- Historia, wbrew temu, co się mówi, nauczycielką nie jest. Powtarzamy stare błędy, tylko w nowych dekoracjach. Natura kryzysów, które pojawiają się cyklicznie, jest jednak różna. Inne przyczyny i przebieg miał wielki kryzys z lat trzydziestych, inne z lat siedemdziesiątych, który związany był ze wzrostem cen ropy naftowej. Dopiero przy tym kryzysie możemy powiedzieć, że zawinił brak regulacji rynków. Jest to związane z dominacją teorii neoliberalnej, która na gruncie amerykańskim została bardzo upowszechniona. Rząd Busha, który rządził przez 8 lat, też się na niej opierał. Wystarczyło, że zetknęły się z sobą iskra oraz wysuszone runo, by doszło do pożaru. Przez te 8 lat była niezła koniunktura wypracowana zresztą przez administrację Clintona, która prowokowała do różnego rodzaju ryzykownych decyzji finansowych, a rząd w ogóle nie myślał o czymś takim jak regulacja rynku, czy zaostrzenie kryteriów. Wywodził się bowiem z innego pnia.

Czy podziela Pan optymizm ministra finansów Jacka Rostowskiego, który mówił w Sejmie, że gospodarka ma zdrowe fundamenty, systemowi finansowemu nic nie grozi i możemy spać spokojnie?

- Uważam, że prognoza wzrostu produktu krajowego brutto, zapisana w projekcie budżetu na przyszły rok, jest zbyt optymistyczna. Poza tym jednak nic złego się nie dzieje. Dlatego uważam, że wywoływanie debaty na temat zagrożeń jest niepotrzebne. Największym niebezpieczeństwem dla rynków finansowych jest bowiem panika. Można to porównać z zadeptywaniem pielgrzymów. Gdy tłumy ludzi w Mekce poruszają się w ogromnym ścisku, nikomu nic złego się nie stanie. Wystarczy jednak, żeby ktoś krzyknął, że mur się wali i mamy tysiąc osób zadeptanych. Podobnie jest na rynku finansowym. Gdyby ktoś puścił plotkę, że jakiś bank szykuje się do upadłości, za chwilę zgromadzi się przed nim tłum depozytariuszy. I wtedy rzeczywiście on upadnie. A ci, którzy wywołali panikę, powiedzą - no, widzicie, mieliśmy rację.

Stąd te pakiety ratunkowe jak w Stanach Zjednoczonych i rządowe gwarancje bezpieczeństwa lokat jak w Irlandii.

- Nie ulega wątpliwości, że to jest potrzebne. Z takich decyzji płyną sygnały, że już będzie lepiej, bo wszystko zaczyna wracać do normy. W niektórych krajach Unii Europejskiej pojawiają się problemy, a Polska rzeczywiście jest, jak przysłowiowa chata z kraja. Znajdujemy się, na razie, poza strefą euro, a bezpośrednie powiązania naszych rynków finansowych z rynkiem amerykańskim są prawie żadne.

Bo nie stosowaliśmy "wyrafinowanych instrumentów finansowych".

- Dokładnie tak. Poza tym Europa zawsze charakteryzowała się socjaldemokratyczną teorią ekonomii. Dopuszcza ona ingerencje, a nawet uważa je za konieczne. Czasami, trzeba przyznać, stosuje nadmierne regulacje, ale gdy przyjdzie czas próby, to się na dłuższą metę sprawdza.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Czesław Rychlewski

Powrót do "Wiadomości" / Do góry