Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wiadomości / 18.12.08, 11:23 / Powrót

Mniejsze zło

Wybór między decyzjami, z których żadna nie jest dobra, stawia wybierających w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, ale czasami nie ma innego wyjścia. W takiej właśnie sytuacji znaleźli się posłowie podczas głosowania nad tzw. specustawą stoczniową - pisze Marek Borowski w "Parkiecie". Ustawa ta przewiduje sprzedaż stoczni Gdynia i Szczecin „w kawałkach”, w otwartym, nieograniczonym przetargu. Wystawione na sprzedaż składniki majątku stoczni będą wolne od długów i innych obciążeń, nabywca nie będzie więc odpowiadał za zobowiązania stoczni. Równocześnie ustawa określa zasady zaspokojenia roszczeń wierzycieli stoczni i ochrony praw jej pracowników.
Zdaniem rządu, to wszystko pozwoli w efekcie na wznowienie produkcji statków przez nowe podmioty i zachowanie miejsc pracy. Żadnych gwarancji jednak na to nie ma. Potencjalni inwestorzy nie będą do niczego zobowiązani. Równie dobrze mogą zrównać z ziemią zakupioną część stoczni i postawić na tym miejscu np. budynki użyteczności publicznej.
Alternatywą dla specustawy jest postawienie stoczni w stan upadłości. Sąd i wyznaczony przez niego syndyk również jednak nie zagwarantują uratowania stoczni, zachowania produkcji statków i miejsc pracy. Nie takie jest zresztą zadanie syndyka. W dodatku nikt, żadna strona społeczna, nie będzie miał wpływu na jego poczynania ani też nie będzie go można - jako przedstawiciela niezawisłego sądu – z nich rozliczyć. Natomiast dzięki specustawie minister skarbu zachowuje kontrolę nad sprzedażą stoczniowego majątku i – co najważniejsze – bierze za to całkowitą odpowiedzialność. Parlament i partnerzy społeczni (stoczniowe związki zawodowe poparły specustawę), będą mu patrzyć na ręce i rozliczać z obietnic.
Trzeciego wyjścia nie ma, bo Komisja Europejska uznała, że pomoc publiczna udzielona stoczniom w Gdyni i Szczecinie jest niezgodna ze wspólnym rynkiem. Jednocześnie zobowiązała polski rząd do odzyskania tej pomocy, wraz z odsetkami. Mamy na to czas do 6 czerwca 2009 roku.
Polska powinna nadal budować statki, ponieważ to potrafi. Nasz przemysł stoczniowy ma dobrą markę w świecie. Mamy świetnych fachowców – inżynierów, techników. Byłoby wielkim błędem i grzechem zmarnować ten potencjał. Nie można też zapominać, że upadek stoczni pociągnąłby za sobą bankructwo wielu kooperujących z nim zakładów, a tym samym utratę kilkudziesięciu tysięcy miejsc pracy.
Biorąc to wszystko pod uwagę, większość sejmowa uznała, że lepiej, by to rząd wziął na siebie odpowiedzialność za dalsze losy przemysłu stoczniowego niż miałyby one spocząć w rękach sądu i syndyka. Gra idzie o dużą stawkę. Jeśli rząd dopuści do rozparcelowania majątku i likwidacji przemysłu stoczniowego w Polsce, z pewnością poniesie poważne konsekwencje polityczne.
Proces legislacyjny jeszcze się jednak nie zakończył. Pozostaje podpis prezydenta, a Prawo i Sprawiedliwość, które - zarzucając rządowi brak koncepcji ratowania stoczni - głosowało przeciw specustawie, namawia Lecha Kaczyńskiego do jej zawetowania. Tylko co w zamian?
W ciągu 2 lat swoich rządów PiS nie zrobiło nic, by postawić przemysł stoczniowy na nogi. Dzisiaj, nie mogąc zmienić decyzji Komisji Europejskiej i nie mając własnych pomysłów, chce odebrać swoim następcom narzędzie - niedoskonałe i być może nieskuteczne, ale innego nie ma - które ma szanse ten przemysł ocalić. Na złość komu? Nie rządowi przecież, bo jeśli specustawa nie wejdzie w życie, nikt nie będzie miał prawa krytykować i rozliczać ekipy Donalda Tuska za bardzo realne bankructwo przemysłu stoczniowego. Premier powie, że rząd chciał dobrze, lecz prezydent i opozycja mu nie pozwoliły. I tej piłeczki nie da się już odrzucić.

"Parkiet" - 18 grudnia 2008

Powrót do "Wiadomości" / Do góry