Pewne rzeczy wymagają doprecyzowania. Np. obligatoryjne wychowanie przedszkolne musi się odbywać w przedszkolach. Przewidziane w ustawie inne, zastępcze formy nie zapewnią dzieciom dobrego przygotowania do szkoły. W 500 gminach nie ma dziś w ogóle przedszkoli. Nie można zgodzić się na to, by dzieci tam mieszkające miały gorsze warunki startu.
Spór o 6-latki spowodował, że zeszła na dalszy plan, a nawet w ogóle zniknęła z dyskursu publicznego kwestia oddania szkół podstawowych, gimnazjów, liceów i techników fundacjom i innym organizacjom pozarządowym. Obecnie ok. 1000 szkół w kraju jest zarządzanych przez różne małe inicjatywy oświatowe, ale proces ich przejmowania jest skomplikowany, ponieważ zgodę na to musi wyrazić nie tylko samorząd, ale także kurator oświaty. Od decyzji tego ostatniego można się odwołać do ministra i w ten sposób uratować nieprzemyślane decyzje likwidacji szkół w małych miejscowościach. W projekcie ustawy przewiduje się, że samorząd będzie przekazywał szkoły fundacjom i innym organizacjom pozarządowym bez nadzoru kuratora. Jest to nie do przyjęcia, ponieważ oznacza wyzbycie się przez państwo odpowiedzialności za wykształcenie polskiego społeczeństwa. Byłoby to nie tylko ryzykowne i niefrasobliwe, ale też niezgodne z konstytucją. Niestety, wpisuje się to w linię postępowania rządu. Przy reformie służby zdrowia główny spór dotyczył tego, czy otwieramy drogę do prywatyzacji szpitali. Podobnie jest tutaj. Umożliwienie praktycznie niekontrolowanego przekazywania szkół różnym organizacjom pozarządowym będzie siłą rzeczy prowadziło w tym samym kierunku. Wydaje się, że jest to pewien trend ideologiczny PO, pod którym biernie podpisuje się PSL. Im więcej prywatnego, tym lepiej. Jest to koncepcja anachroniczna, niespotykana już w świecie. Prywatne szkolnictwo może powstawać i powstaje w Polsce. Ale to, które jest publiczne, zapewnia jednakowy dostęp i działa według określonych reguł, powinno takim zostać. Niebezpieczeństwo polega na tym, że szkoły zarządzane przez stowarzyszenia, czy rady rodziców prowadzą własną politykę edukacyjną, z czym wiąże się także sposób zatrudniania nauczycieli. W szkołach publicznych obowiązuje Karta Nauczyciela, która gwarantuje, że nie można nikogo ot, tak sobie zwolnić. Nauczyciel, tak jak urzędnik służby cywilnej, musi mieć pewność, że żadna partia, czy kierunek polityczny nie będzie wywierać na niego nacisku grożąc mu utratą pracy. Już dziś zdarza się, że nauczyciel prowadzący zajęcia w sposób, który się nie podoba burmistrzowi, miejscowym bonzom, czy księdzu staje pod pręgierzem. Jeżeli będzie możliwość zwolnienia go, to kadra nauczycielska zostanie w pełni podporządkowana różnego rodzaju miejscowym wytycznym. Raport NIK na temat szkół niepublicznych wykazał, że obniża się tam poziom nauczania.
Kuratorom odbiera się nie tylko prawo do decyzji o likwidacji szkoły (co jest związane z ich przekazywaniem), ale także współdecydowania o odwołaniu dyrektora (czyli będzie on całkowicie poddany woli lokalnych struktur partyjnych) oraz o powoływaniu nie-nauczycieli na stanowiska dyrektorskie. To także jest nie do zaakceptowania.
Kwestia kosztów jest w ustawie mętnie opisana. Trzysta kilkadziesiąt milionów to, w zgodnej opinii specjalistów, kwota zdecydowanie zbyt niska. Poza tym nie ma gwarancji, że te pieniądze będą rezerwowane.
Generalnie, niektóre rozwiązania są dobre, niektóre nie do przyjęcia, nie jest to jednak prawdziwa, kompletna reforma edukacji. Ta wymagałaby także zmniejszenia liczby uczniów w klasach, komputeryzacji szkół i wprowadzenia programów multimedialnych oraz powrotu do 4-letniego liceum. Potrzebna jest więc dalsza publiczna debata na ten temat.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 31 grudnia 2008
Powrót do "Wiadomości" / Do góry