Sytuacja i tak nie wygląda najgorzej. Jak stwierdził w Sejmie wicepremier i minister gospodarki, Waldemar Pawlak, dzięki własnym, znacznym zasobom paliw stałych Polska jest jednym z najmniej uzależnionych od importu surowców energetycznych krajów Unii Europejskiej. Importujemy ich tylko 18%, podczas gdy np. Czechy 37%, Szwecja 45%, Niemcy 65%, Włochy 86%, a cała UE średnio 56%. Gaz w polskim bilansie energetycznym stanowi tylko 12%, podczas gdy w Unii i świecie 21%, i rośnie.
Najrozsądniej i summa summarum najtaniej byłoby, zdaniem rządu, oprzeć bezpieczeństwo energetyczne Polski przede wszystkim na krajowych zasobach – głównie węgla i gazu, bo tych mamy najwięcej. Potrzebne są inwestycje w wydobycie i przerób tych surowców, (w przypadku węgla w czyste technologie), w rozbudowę i modernizację energetyki, sieci przesyłowych i magazynów. Niezbędne jest też doprowadzenie do rynkowego poziomu cen węgla i energii elektrycznej, który pozwalałby odtwarzać majątek w tych branżach.
Jeśli chodzi o sam gaz, 30% powinno pochodzić ze złóż krajowych, 30% z różnych projektów dywersyfikacyjnych (gazoport w Świnoujściu, gazociąg do Danii, połączenia z niemiecką i czeską siecią gazociągów), a 40% z Rosji.
W toku debaty padło wiele ocen krytycznych - niektóre były nawet merytoryczne, choć posłowie w zasadzie zgadzali się z tym, że krajowe źródła energii powinny być lepiej wykorzystywane. Zależnie od opcji politycznej krytykowali albo obecny rząd (zwłaszcza samego premiera Tuska, który zamiast rządzić szusuje na nartach), albo poprzednie: za to, że nic nie zrobiły oraz zaprzepaściły to, co inni osiągnęli (mityczny kontrakt norweski). Oberwało się więc po trosze wszystkim.
Sądząc po temperaturze wypowiedzi, informacja przedstawiona przez Waldemara Pawlaka najbardziej nie spodobała się Antoniemu Macierewiczowi (PiS), który uznał, że zakładane 40 proc. dostaw gazu z Rosji oznacza katastrofę i pełne uzależnienie od szantażu rosyjskiego. Fakt, że te 40% to raptem 5% naszego bilansu energetycznego jakoś umknął uwadze posła.
Niezadowoleni byli też zwolennicy o.Rydzyka i oparcia bezpieczeństwa energetycznego Polski na źródłach geotermalnych. Zapewnienie wicepremiera, że „docenia możliwości geotermii” coś ich nie przekonało.
W wypowiedziach posłów gaz wyraźnie mieszał się z politycznymi sympatiami i uprzedzeniami. Jak trafnie zauważył premier Pawlak, z debaty wynikało, iż trzeba by zdywersyfikować także sieć przesyłową, tzn. sprawić, aby każdy miał u siebie w domu dostępne przynajmniej trzy kurki z gazem - jeden z polskim, drugi z rosyjskim, trzeci z norweskim i może jeszcze czwarty z LNG, czyli gazem skroplonym. Moglibyśmy wtedy mieszać je sobie według własnego pomysłu i upodobania tworząc prywatne „miksy gazowe”.
Mówiąc serio, jest pewna liczba pomysłów na dywersyfikację dostaw, z których każdy ma sens: Po pierwsze, gaz skroplony, przy czym trzeba pamiętać, że te kontrakty są zawierane na długi okres i z dużym wyprzedzeniem. Nie można awaryjnie sprowadzić tego gazu. Po drugie, łącznik Bernau-Szczecin czy jakiś inny, który połączy nas z europejską siecią gazową. Po trzecie, zwiększenie wydobycia krajowego, w które przez ostanie lata nie inwestowano, co było poważnym błędem. Ich realizacja przyniesie jednak efekty za 5-6 lat. Do tego czasu sytuacja będzie taka, jak teraz. Rosja, argumentując, że Ukraina (albo Białoruś) bierze gaz i nie płaci, zawsze może zastosować jakieś retorsje, które w końcu odbiją się również na Europie. Bez Unii Europejskiej tego problemu nie rozwikłamy, ale w interesie Unii także leży tworzenie rozwiązań - prawnych, traktatowych, które będą gwarantowały pewność dostaw.
Otwarte pozostaje więc pytanie, czy lepiej, żeby Rosja była bliżej Unii Europejskiej, czy żeby była dalej?
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 14 stycznia 2009
Powrót do "Wiadomości" / Do góry