Rząd popełniał w sprawie tarczy błąd za błędem. Gorączkowo negocjował warunki jej zamontowania, zamiast namawiać Amerykanów do stworzenia z Rosją i Unią Europejską wspólnego frontu, który zmusiłby Iran do zaprzestania zbrojeń. (Dziś taki front chce tworzyć Obama). Następnie, zamiast zaczekać do wyborów w USA, zawarł umowę z ustępującą administracją Busha. Wpisaliśmy się w ten sposób w niebezpieczną koncepcję militaryzacji polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, która – jak wiele na to wskazuje – wraz z Bushem odeszła do lamusa.
Byłem chyba jednym z najgłośniejszych krytyków tej koncepcji i samej tarczy, więc nie martwi mnie, że Obama ma do niej powściągliwy stosunek. Projekt zostanie albo znacznie przesunięty w czasie, albo zaniechany w zamian za współpracę Rosji w likwidacji zagrożeń dla amerykańskiej polityki bezpieczeństwa. Chciałbym jednak, by Polska wyszła z tej awantury z twarzą, a na to się nie zanosi. Krzyczymy, że chcemy tarczy (tylko po co?), zarzucamy Amerykanom zdradę i próbujemy im stawiać warunki zerwania umowy. Z zadziwiającym uporem robimy więc wszystko, by nasza porażka była jeszcze bardziej sromotna.
Warunki, owszem, moglibyśmy stawiać, gdybyśmy poczekali z podpisaniem porozumienia o budowie tarczy na nową administrację waszyngtońską. Obamie pewnie zależałoby na naszej zgodzie na instalację, bo bez niej nie miałby wystarczająco silnych instrumentów do politycznego nacisku na Rosję. Być może, jak twierdzi jeden z ekspertów, projekt tarczy w Polsce od początku był wirtualny i miał służyć wyłącznie nakłonieniu Rosji do przystąpienia do koalicji antyirańskiej. Tak czy inaczej, niepotrzebnie się spieszyliśmy. Teraz nie mamy już na nic wpływu, nie jesteśmy Ameryce do niczego potrzebni i tylko się upokarzamy ciągnąc Obamę za połę marynarki – tak to niestety wygląda.
Sytuacja jest paradoksalna, bo nawet zagorzali zwolennicy instalacji w Polsce tarczy antyrakietowej przyznają, że porozumienie Amerykanów z Rosją miałoby wiele zalet. Po pierwsze – Rosja pomoże zamknąć irański program nuklearny, co oznacza likwidację największego dziś zagrożenia dla Bliskiego Wschodu. Po drugie, zaoszczędzone zostaną ogromne pieniądze. Wprawdzie chodzi o budżet amerykański, ale – jak pokazuje obecny kryzys finansowy – jak Amerykanie za dużo wydają, cały świat ma kłopoty. Po trzecie, będzie to pierwszy wielki sukces administracji Baracka Obamy. Po czwarte - oferta złożona Rosji nic Amerykanów nie kosztuje, nie licząc kilku rozczarowanych w Europie Środkowej. Natomiast dla Rosji jest to swoisty test wiarygodności. Odmowa udziału w koalicji antyirańskiej oznaczałaby, że – wbrew deklaracjom - nie chce ona wziąć na siebie współodpowiedzialności za międzynarodowe bezpieczeństwo.
Dlaczego mielibyśmy tych zalet nie wykorzystać? Bezsilne skargi rozmaitych sierot po tarczy – z PiS, z rządu, z mediów - że oto Amerykanie z Rosjanami ponad naszymi głowami decydują o sprawach nas dotyczących, są bez sensu i tylko nas ośmieszają. Tarcza nie była w naszym interesie, nie miała nic wspólnego z naszym bezpieczeństwem narodowym, jak usiłuje się wmówić Polakom. Zaś Amerykanie zawsze będą rozmawiali z Rosjanami o sprawach globalnych nie pytając nas o zdanie. Chyba że będzie to rozmowa w ramach NATO, którego jesteśmy członkiem i który gwarantuje nam bezpieczeństwo. Jeżeli Stany Zjednoczone chcą dzisiaj razem z Rosją i Unią Europejską rozwiązać problem Iranu bez wykładania miliardów dolarów na budowę tarczy i bez napinania stosunków z Rosją, jeżeli padają przy tym propozycje znacznej redukcji głowic atomowych obu krajów, to powinniśmy się po prostu do tej inicjatywy przyłączyć. Zamiast wołać, że chcemy tarczy - oświadczyć, że jesteśmy zainteresowani globalnym bezpieczeństwem i jeśli rezygnacja z tarczy będzie sprzyjała takiemu celowi, jesteśmy gotowi odstąpić od umowy z Amerykanami bez żadnych warunków.
Sukces Obamy będzie wtedy także naszym sukcesem.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 18 marca 2009
Powrót do "Wiadomości" / Do góry