Na Zachodzie, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i Irlandii, gdzie dominuje imigracja zarobkowa, w latach koniunktury Polacy cieszyli się bardzo dobrą opinią. Teraz, gdy jest kryzys i walka o miejsca pracy, dochodzi nawet do napaści na naszych rodaków. Niemcy są pragmatyczni i pomagają mniejszościom narodowym, ale wielość polskich organizacji w tym kraju powoduje, że nie ma wspólnego polonijnego frontu i władze twierdzą, że nie mają z kim rozmawiać. Rozbicie środowiska polonijnego nie służy więc ani interesom Polonii, ani interesom Polski utrwalając niekorzystny stereotyp Polaka, z którym chcielibyśmy zerwać. Najbardziej skomplikowana sytuacja utrzymuje się jednak, i to od lat, na Wschodzie, szczególnie na terenach, które wchodziły niegdyś w skład I i II Rzeczypospolitej. Nie brak przykładów, które dowodzą, że Polacy są tam dyskryminowani oraz że prowadzona jest celowa polityka asymilacyjna.
Paradoksalnie, mniej dotyczy to niedemokratycznej Białorusi, a znacznie bardziej demokratycznej Litwy, z którą łączy nas strategiczne partnerstwo. Na Białorusi nie ma nastrojów nacjonalistycznych. Prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence nie Polacy przeszkadzają, lecz Związek Polaków na Białorusi, ponieważ jest organizacją niezależną i samodzielnie wybiera swoje władze, a tam takich organizacji – wszystko jedno czy są polskie, czy białoruskie - po prostu się nie toleruje. Natomiast na Litwie mamy do czynienia z zaszłościami historycznymi i podsycanymi przez nacjonalistów obawami Litwinów. Polacy, którzy tu pozostali, dla których jest to ojczyzna, ziemia rodzinna, stale są pod baczną obserwacją, czy przypadkiem nie chcą się tutaj jakoś „rozepchnąć”. Stąd spór o polskie szkoły, pisownię polskich nazwisk, podwójną, polską i litewską, pisownię ulic w miejscowościach zamieszkałych przez Polaków, zwrot odebranej Polakom ziemi, stąd nieprzyjazna reakcja Litwy wobec Karty Polaka i jej posiadaczy.
Co Polska może w tej sprawie zrobić? Na pewno trzeba, po pierwsze, starać się zrozumieć drugą stronę. Każda mniejszość, zwłaszcza jeśli odgrywa jakąś rolę w społeczeństwie, jest dogodnym terenem do harcowania politycznego. Litwa nie jest wyjątkiem. W Polsce mniejszość niemiecka stanowi około 1% społeczeństwa, a mimo to są politycy, którzy chcieliby jej odebrać np. przywileje w prawie wyborczym. Według oficjalnych statystyk Polaków na Litwie jest 6,7-7%. Gdyby w Polsce była taka mniejszość niemiecka, czyli liczyłaby około 2.700.000 osób i na dodatek byłaby zgrupowana wokół Warszawy, to proszę sobie wyobrazić, jak nerwowo byśmy podchodzili do tych spraw i ile byłoby nieporozumień. Oczywiście, Polacy to nie Niemcy, ale jednak 90 lat temu najechaliśmy Litwę.
Po drugie, trzeba rozmawiać. Żadne „potrząsanie szabelką” tutaj nie pomoże, rząd powinien jednak bardziej zdecydowanie wskazać, że podpisane pomiędzy Polską i Litwą porozumienia i ratyfikowane konwencje o ochronie mniejszości narodowych nie mogą być dalej przez stronę litewską lekceważone. Nie może też iść na układy na zasadzie „coś za coś”, jak niektórzy proponują. Prawa mniejszości narodowych wynikają z konwencji międzynarodowych i nie powinny być przedmiotem targu. Nawet jeśli coś wymusimy, to nie ma gwarancji, że nie pojawią się jakieś nowe przeszkody, a liczba spornych spraw jest tak duża, że może nie być czym „handlować”. Najważniejsze, by nie dać się znużyć, bo już zdarzyło się nie raz, że na najwyższych szczeblach doszliśmy do porozumienia, ale potem wszystko zostało po staremu.
Jeśli chodzi o Litwę, mamy wyjątkowego pecha. Rządzący tam przed wyborami socjaldemokraci byli bardziej otwarci na współpracę z polską mniejszością. Wybory wygrali jednak konserwatyści i chociaż ani oni, ani ich koalicjanci nie są już tak radykalni jak na początku (np. już nie wchodzi w grę odbieranie mandatów posłom do Seimasu – posiadaczom Karty Polaka, a takie pomysły były), to nastąpiło pogorszenie sytuacji. Jeśli stan ten będzie się utrzymywał, jedynym forum dla rozstrzygnięcia tego sporu będzie Rada Europy.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 13 maja 2009
Powrót do "Wiadomości" / Do góry