Po pierwszych wolnych wyborach w 1991 r. Senat przez kilka lat – ze względu na inny sposób wybierania - był bardziej zróżnicowany politycznie i pełnił rolę swoistej „izby refleksji”, próbującej korygować niektóre decyzje Sejmu. Wykonywał także inną funkcję, można by ją nazwać naprawczą.
Wprowadzenie demokracji i gospodarki rynkowej sprawiło, że liczba koniecznych do uchwalenia ustaw niepomiernie wzrosła. Polski parlament mógł uporać się z tym zadaniem tylko dzięki pomocy senatorów. Nawał pracy, jaki miał Sejm w czasach transformacji, a potem w związku z koniecznością dostosowania polskiego prawa do prawa unijnego - był bez wątpienia przygniatający, a niedoróbki nieuniknione. Senat dawał szansę na ich wyeliminowanie.
Dlatego jest za co Senatowi dziękować, zarówno samej instytucji, jak i wielu senatorom.
Począwszy od 2001 r. sytuacja zaczęła jednak ulegać zmianie. Zmiana polegała na tym, że struktura polityczna Senatu przestała się różnić od struktury politycznej Sejmu. Przyczyną takiego stanu rzeczy nie była jednak zmiana ordynacji wyborczej, ale coraz większa rola partii na scenie politycznej, wzmocniona przez wprowadzenie finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Kandydaci partii politycznych również w wyborach do Senatu uzyskali przewagę nad kandydatami niezależnymi bądź reprezentującymi mniejsze partie.
Polska scena polityczna zaczęła się stabilizować, nie powstawały już nowe partie, a te które istniały, zaczęły się umacniać. W efekcie kiedy w 2001 roku SLD wygrał wybory, to miał większość nie tylko w Sejmie, ale i w Senacie. Potem to samo przydarzyło się PiS i teraz PO. Tak więc, od 2001 roku, ta sama siła polityczna ma większość w obu izbach parlamentu. A to sprawiło, że Senat nie odgrywa już dziś roli „izby refleksji”.
Po 2001 r. Senatowi pozostało więc tylko zadanie naprawcze, czyli poprawianie błędów Sejmu, wynikających z niefrasobliwości, zbytniej szybkości w działaniu, a czasem nawet niekompetencji posłów. Nazwałbym to „rolą czwartego czytania”, bo Sejm ma trzy czytania ustaw, a w Senacie de facto odbywa się czwarte. Od 2001 roku izba wyższa parlamentu zajmuje się praktycznie wyłącznie poprawianiem poselskich niedoróbek.
Bywało nawet, że w Sejmie świadomie przyjmowano w pośpiechu ustawę niekompletną, sugerując, że odbędzie się przecież czytanie w Senacie, który zrobi z tym porządek. Posłowie zrzucali odpowiedzialność i część pracy na senatorów. Oczywiście były i powody obiektywne. Kiedy pytano mnie za rządów SLD, co powinno się zrobić z Senatem - odpowiadałem, że przy takim natłoku pracy, Senat jest bardzo potrzebny, aby poprawiać robione na szybko ustawy. Przecież wtedy każdy miał na głowie rychłe wejście Polski do UE. Dlatego przyjmowano całą masę ustaw, z czego większość miała dostosowywać prawo polskie do europejskiego. Musieliśmy zdążyć i powiem szczerze: gdyby wtedy nie było Senatu, to skończyłoby się to fatalnie.
Odkąd jednak weszliśmy do Unii Europejskiej, nie pracujemy już pod taką presją czasu. Część legislacyjnej pracy przeszła na szczebel europejski, napięcie opadło. Sejm już nie pracuje tak gorączkowo i nie musi popełniać tylu błędów Trzeba więc zadać sobie pytanie: Czy Senat, jako izba, w której odbywa się tylko czwarte czytanie, jest potrzebna? Czy potrzebujemy Senatu, który zajmuje się wyłącznie korektą nieprzemyślanych ustaw sejmowych?
Przecież utrzymanie takiej instytucji sporo kosztuje nas wszystkich. Moja odpowiedź na to pytanie jest jednak dość przewrotna. Proponuję raczej zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby z Sejmu wychodziły ustawy, które nie wymagają ciągłych poprawek. Błędy w ustawach, które musi poprawiać Senat nie wynikają z rozgrywek politycznych, ale z nierzetelnej pracy Sejmu, czy nawet rządu, który nierzadko proponuje niedopracowane ustawy w terminie na wczoraj.
Dopóki nie będzie się miało pewności, że Sejm pracuje bez zarzutu, to nie będzie można z czystym sumieniem wnosić o zniesienie instytucji Senatu. Posłowie, którzy wnoszą o likwidację Senatu, powinni najpierw usprawnić swoją własną pracę. Tylko jak to zrobić?
Wielka w tym rola marszałka i Prezydium Sejmu, warto jednak także zastanowić się nad zaostrzeniem procedur sejmowych. Najgorszym wyjściem byłoby zniesienie Senatu, z myślą, że Sejm poczuje nóż na gardle i zapomni o czwartym czytaniu pracując tak, jak się tego od niego wymaga.
Zaryzykowałbym więc pomysł, żeby oceniać jakość pracy komisji sejmowych i Prezydium Sejmu, na podstawie liczby poprawek senackich, jakie Sejm zmuszony jest przyjąć. Chodzi o to, żeby wszystkim w Sejmie zależało na tym, aby tych poprawek po prostu nie było.
A jeśli udałoby się usprawnić pracę Sejmu? Wyobraźmy sobie, że nasz Sejm zaczął bardziej kompetentną pracę nad ustawami. Ustawy wychodzące z Sejmu są bez zarzutu i czwarte czytanie rzeczywiście staje się niepotrzebne.
W takiej sytuacji także nie likwidowałbym Senatu, ale raczej zastanowiłbym się nad przekształceniem Senatu w instytucję, której kompetencje pozwalałyby kontrolować niektóre tylko obszary.
Taki „nowy” Senat nie powielałby partyjnych sporów. Nie zajmowałby się już ustawami o aborcji, zapładnianiu in vitro , czy związkach partnerskich, ale np. problematyką funkcjonowania samorządu terytorialnego i zawodowego, organizacji pozarządowych czy ochroną środowiska.
Taka reforma to jednak poważna zmiana ustrojowa, wymagająca szerokiej dyskusji publicznej i starannego przygotowania, dlatego nie sądzę, aby postulat szybkiej likwidacji Senatu był racjonalny.
"Polska" - 6 lipca 2009
Powrót do "Wiadomości" / Do góry