Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wystąpienia / 21.10.99 / Powrót do "Wystąpienia"

Sejm RP; O dekomunizacji życia publicznego w Polsce

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Nawiązując do ostatnich słów pana posła Niesiołowskiego, w których zaproponował dyskusję w komisji, chciałbym wyrazić ograniczoną radość z tego powodu, ale przede wszystkim chciałbym zapytać pana posła, czy Schopenhauer pozwoli. (Wesołość na sali, oklaski)

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Klub Sojuszu Lewicy Demokratycznej dość długo dyskutował nad tym, w jaki sposób zareagować na pojawienie się tej ustawy. Swój pogląd wyraziliśmy już w ubiegłym roku, kiedy została ona zaprezentowana przez autorów, a obecnie, kiedy została wniesiona pod obrady, wielu dziennikarzy sądziło i pytało nas, czy podobnie, jak to miało miejsce w przypadku uchwały potępiającej PRL, posłowie SLD wyjdą z sali. Otóż nie. Jest bowiem istotna różnica między tymi dokumentami. Tamta uchwała zawierała sformułowania obraźliwe w stosunku do ludzi, którzy żyli, pracowali w ciągu 45 lat Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w przekonaniu, że ich wysiłek służy krajowi i społeczeństwu. Ta ustawa natomiast jest już tylko absurdalna, choć także niebezpieczna przez sam fakt zamachu na prawa obywatelskie i dlatego nie można jej zupełnie zlekceważyć. (Oklaski) I nie chodzi tu bynajmniej o interes posłów, jak niektórym się może wydawać, ale o kilkadziesiąt tysięcy, a z rodzinami kilkaset tysięcy Polaków, którzy mają prawo czuć się zagrożeni faktem, iż Akcja Wyborcza Solidarność ­ gdyż to jej posłowie, choć zauważyliśmy, że nie wszyscy, są podpisani pod tym projektem ustawy ­ próbuje zepchnąć ich do grupy obywateli drugiej kategorii. Dlatego jest oczywiste, że bierzemy udział w tej debacie i prezentujemy nasze stanowisko.

A przy okazji ­ pan poseł Kamiński w swoim krótkim, ale emocjonalnym wprowadzeniu zwrócił się bezpośrednio do szeregowych członków PZPR i powiedział: nie lękajcie się. Chcę poinformować pana posła, że do 1989 r., do rozwiązania PZPR byłem właśnie takim prostym, szeregowym członkiem i nigdy żadnej funkcji nie piastowałem, a więc i do mnie się pan zwrócił. Chciałem zatem panu podziękować: od tego momentu czuję się bezpieczny. (Wesołość na sali, oklaski)

Powiedziałem już, że ta ustawa jest absurdalna. Niemal każde zdanie, każdy ustęp tej ustawy wywołuje zdumienie. Jest w niej także rodzaj, niestety, ponurej śmieszności, ponurej, bo spoza tych zdań, słów, sformułowań wyglądają zacietrzewione i nienawistne twarze ludzi, którzy dzisiaj, w 10 lat po zmianie ustroju usiłują wznowić i ˝rozpalić˝ kolejne rozliczenia, załatwić porachunki z różnymi swoimi adwersarzami, także we własnym obozie, niepomni niczego, także tego, jak jest przyjmowana przez społeczeństwo i jakie skutki przynosi ustawa lustracyjna. Czytanie tej ustawy, ustawy dekomunizacyjnej, mimo że zawiera ona także fragmenty komiczne, nie wywołuje więc śmiechu radosnego, to ­ jak już powiedziałem ­ śmiech ponury. Niemniej jednak, mimo że to w jakimś stopniu nobilituje autorów tej ustawy, mówiąc o niej, odwołam się do przepisów prawa, bo o prawie było tu ­ jak do tej pory ­ najmniej mowy, choć słowo ˝prawo˝ autorom ustawy wydaje się być akurat zdecydowanie obce. Jest rzeczą wiadomą, że autorzy nie aprobują konstytucji przyjętej w 1997 r. w ogólnonarodowym referendum. Byli przeciwko niej i dzisiaj cierpią pod jej rządami. Ale nie aprobować, nie powinno znaczyć: nie czytać.

Wysoka Izbo! Ta ustawa narusza co najmniej kilka artykułów konstytucji. Ustanawia odpowiedzialność zbiorową, narusza prawo każdego obywatela do sądu, prawo do równego traktowania przez władze publiczne i zakaz dyskryminacji w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny, wreszcie ­ prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach, a także narusza ogólną zasadę niedziałania prawa wstecz. Każdy poważny prawnik, który zajmuje się tą ustawą, a których opinie znam ­ że powołam się tylko na znaną powszechnie, bo drukowaną w swoim czasie w ˝Rzeczpospolitej˝, opinię wybitnego konstytucjonalisty pana prof. Piotra Winczorka ­ wskazuje, że te artykuły są w sposób oczywisty naruszone. Zacznijmy od dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach (art. 60 konstytucji). Ta ustawa zdecydowanie łamie ten artykuł, łamie go wprost. Artykuł mówi, że: ˝Obywatele polscy korzystający z pełni praw publicznych mają prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach˝, a tu się okazuje, że będą obywatele, którzy zostaną pozbawieni takiego prawa. Autorzy powołają się zapewne na słowa ˝korzystający z pełni praw publicznych˝ i powiedzą, że właśnie ta ustawa, ustawa dekomunizacyjna ma ograniczyć prawa publiczne. Wszelako jeśli chodzi o ograniczenie praw publicznych, to może się ono dokonać tylko wyrokiem sądu. Prawa publiczne to dobro, które przysługuje obywatelowi i tylko sąd może je odebrać. Koresponduje to z art. 45 ust. 1, który powiada, iż: ˝Każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd˝. Sąd, panowie, to jest chyba stwierdzenie jednoznaczne. Otóż w tej ustawie nie ma sądu, w tej ustawie występuje pewna komisja, której nieco później poświęcę trochę czasu, bo warto. Zatem bez sądu próbuje się pozbawić istotnych praw publicznych i obywatelskich. Oczywiście autorzy twierdzą, że to nie jest żadne pozbawienie praw publicznych, to jest taka drobna niedogodność w życiu obywatela, że przez 10 czy 5 lat nie będzie mógł wykonywać swojego zawodu albo zajmować różnych stanowisk, nie tylko ministerialnych zresztą, ale w przedsiębiorstwach państwowych, w mediach itp. Uprzejmie proponuję nie uprawiać obłudy. To jest oczywiście kara. Kara może być orzeczona tylko przez sąd, a ustawa tego nie przewiduje. Zatem mamy do czynienia z naruszeniem art. 60, czyli z niedopuszczeniem do służby publicznej, a jednocześnie pozbawienie praw publicznych dzieje się bez sądu. Ale na tym nie koniec. Otóż nie pozwala się wykonywać zawodu i pełnić funkcji także w przedsiębiorstwach ­ to już nie są stanowiska w służbie publicznej. Czy mamy tu do czynienia z dyskryminacją? Oczywiście tak. Autorzy muszą się jednak na coś zdecydować. Jeśli to nie jest kara, jak twierdzą, to jest to dyskryminacja, a art. 32 mówi, że nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. A jeśli to jest kara, to musi być orzeczona przez sąd, który pozbawia praw publicznych. Tak więc autorzy wpadają tutaj w swoistą pułapkę ­ boją się nazwać te restrykcje karą, bo wtedy w ustawie powinien pojawić się sąd, a o sądzie tam nie ma mowy, czyli naruszony jest art. 45 i 60 konstytucji. Ale jeżeli nie nazywają tych restrykcji karą, a jedynie jakimś enigmatycznym ograniczeniem, to jest to zwykła dyskryminacja i naruszony jest art. 32. Art. 32 trzeba z kolei czytać razem z art. 31, który mówi, że ograniczenia w zakresie konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.

Bardzo interesujące było dla mnie, czy autorzy dostrzegą ten artykuł i na które zagrożenie powołają się w tym niewątpliwym ograniczeniu prawa do korzystania z konstytucyjnych wolności. Znajdujemy to w uzasadnieniu ­ autorzy dostrzegli ten artykuł i prawdopodobnie przeprowadzili jakiś proces myślowy. Musieli zdecydować, co mogłoby uzasadnić fakt, że np. były wojewoda nie może być notariuszem. Mieli do wyboru zagrożenie wolności i praw innych osób, moralności publicznej, zdrowia i ochrony środowiska, porządku publicznego. Mówiąc szczerze, nie bardzo wiadomo, co z tego wybrać. Pozostało jednak bezpieczeństwo państwa ­ i na to właśnie powołali się autorzy.

Ograniczenia, które wprowadzają, wpłyną ­ jak twierdzą ­ na poprawę stanu bezpieczeństwa publicznego demokratycznego państwa. Absurd ­ to najłagodniejsze słowo, jakie ciśnie się na usta. Do tej pory starałem się być poważny i traktować w miarę serio to, co zawiera projekt ustawy, ale w tym momencie ręce opadają. Mówiąc krótko, autorzy w najmniejszym nawet stopniu nie udowadniają, że istnieje sensowna podstawa, by ograniczyć korzystanie z konstytucyjnych wolności i praw.

Idźmy jednak dalej. Pozwolę sobie wrócić do art. 42 ust. 3, który stwierdza, że każdego uważa się za niewinnego dopóki jego wina nie zostanie udowodniona prawomocnym wyrokiem sądu. Co oznacza ten przepis? To jest domniemanie niewinności i oznacza, że nie można się domagać od potencjalnego winnego, żeby się samooskarżał. On się uważa za niewinnego, winę trzeba mu udowodnić. Tymczasem w art. 8 projektu mówi się, iż każdy pełniący wymienione w tej ustawie funkcje, kto jednocześnie pełnił w przeszłości inne tzw. sprzeniewiercze funkcje, musi w ciągu miesiąca podać się do dymisji i ustąpić, a więc musi się sam oskarżyć. Zatem mamy tutaj zupełnie niespotykany przypadek, w którym samooskarżenie jest wpisane w ustawę.

Wreszcie zasada niedziałania prawa wstecz. Art. 42 ust. 1 konstytucji powiada, że odpowiedzialności karnej podlega tylko ten, kto dopuścił się czynu zabronionego pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w czasie jego popełnienia. Zasada ta nie stoi na przeszkodzie ukarania za czyn, który w czasie jego popełnienia stanowił przestępstwo w myśl prawa międzynarodowego.

Otóż ani przynależność do PZPR, ani sprawowanie w niej jakiejś funkcji, ani sprawowanie funkcji wojewody, zastępcy wojewody, członka zarządu telewizji, radia, członka Rady Państwa, szefa okręgu wojskowego itd. nie było zagrożone żadną sankcją karną. Ludzie, którzy podejmowali się tych funkcji, czynili to z reguły w przekonaniu, że dobrze służą państwu polskiemu, które dla nich było wtedy jedynym państwem. Mało tego, również żadne przepisy międzynarodowe nie nakładały jakichkolwiek sankcji za pełnienie tego typu funkcji. Zatem ta ustawa w sposób oczywisty narusza również art. 42 ust. 1 i jest klasycznym przykładem działania prawa wstecz.

Jednocześnie ustawa ta wprowadza zasadę odpowiedzialności zbiorowej, wbrew temu, co tu słyszeliśmy, ponieważ art. 42 mówi o czynie zabronionym pod groźbą kary. A tu się nie rozpatruje czynów tych ludzi, nie rozważa, czy ktoś, będąc na tym stanowisku czy wypełniając tę funkcję, dopuszczał się czynów zabronionych zarówno przez ówczesne prawo polskie, jak i ewentualnie przez konwencje międzynarodowe. Przecież kara za czyny uznawane za przestępstwa jest dzisiaj wymierzana. Możliwe są procesy, odbywają się takie procesy, winni mogą być ukarani i są karani. Tu proponuje się karę za sam fakt bycia kimś i pełnienia jakiejś funkcji.

W uzasadnieniu autorzy stosują formułkę: Projektowana ustawa nie ustanawia odpowiedzialności zbiorowej, przeciwdziała jednak nieodpowiedzialności zbiorowej. Bardzo to zręczne, ale fałszywe. Przeciwieństwem nieodpowiedzialności zbiorowej jest bowiem odpowiedzialność indywidualna. Mówiąc obrazowo, jeśli artykuł zaczyna się od słów: Kto, będąc wojewodą, dopuszczał się (...) ­ i tak dalej, to jest to odpowiedzialność indywidualna, konkretna. Jeśli natomiast w ustawie zapisano: Jeśli ktokolwiek pełnił funkcję wojewody, podlega karze ­ to właśnie jest to odpowiedzialność zbiorowa. Tak na marginesie dodam, że nie jest prawdą, panie pośle Niesiołowski, iż w tej ustawie nie przewiduje się kary więzienia. Owszem, przewiduje się w sytuacji, kiedy potencjalny obwiniony nie ustąpi ze stanowiska albo gdy powołają go na takie stanowisko i nie ustąpi. Grozi mu kara od roku do 5 lat.

(Poseł Stefan Niesiołowski: Niech ustąpi. Jak ustąpi, nic mu się nie stanie.)

Ustawa lustracyjna, choć zawiera dyskusyjne przepisy, stosuje podstawową zasadę lex retro non agit i daje prawo do sądu. Nie jest moim zadaniem ani intencją udzielanie porad autorom, ale nie da się skonstruować takiej ustawy bez wprowadzenia do niej niezawisłych sądów, bez odwołania się do czynów przestępczych, bez stosowania podstawowych zasad prawa, w tym zwłaszcza konstytucji. Można więc powiedzieć, że projekt tej ustawy rażąco narusza, rażąco lekceważy takie podstawowe zasady prawne jak domniemanie niewinności, niedopuszczalność ustanawiania odpowiedzialności zbiorowej, prawo każdego obywatela do sądu, prawo do równego traktowania przez władze publiczne, zakaz dyskryminacji w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny, prawo dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach. Tyle, jeśli chodzi o stronę prawną tej ustawy, która dyskwalifikuje ją całkowicie.

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Pozostaje sens i intencja polityczna ustawy, a także moment, w którym jest wnoszona. Pozostają też niektóre szczegółowe przepisy, które jeszcze dobitniej pokazują prawdziwe intencje autorów, brak wyobraźni i zacietrzewienie. Popatrzmy na przykład na konsekwencje pokrętnych przepisów zabraniających pełnienia funkcji publicznych. W myśl tej ustawy Aleksander Kwaśniewski może, zgodnie z projektem, zostać wybrany na prezydenta Rzeczypospolitej, ponieważ stanowisko to pochodzi z wyboru powszechnego. Nie może jednak w żadnym razie zostać premierem, bo był ministrem sportu przed 1989 r., a jak skończy się kadencja, to nie będzie mógł zostać nawet notariuszem.

(Poseł Marian Piłka: Bo nie ma wykształcenia.)

Prezydent może wręczać dyplomy profesorskie, ale w żadnym razie nie może zostać ministrem edukacji. Takiej fantazji nie mają chyba najwięksi twórcy naszego kabaretu. (Oklaski) Zresztą ustawa ta podważa także podstawy demokracji parlamentarnej. Ludzie, którzy głosują na określonych kandydatów, chcieliby, aby objęli oni następnie funkcje publiczne, aby niektórzy zostali premierami, ministrami, sprawowali władzę. Przy pomocy tej ustawy usiłuje się unieważnić wynik wyborów. Chyba zresztą rzeczywiście o to chodzi.

W dostarczonej wszystkim posłom książeczce Ligi Republikańskiej kropkę nad ˝i˝ stawia znany polityk Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego pan Marek Jurek, który stwierdza, że bierne prawo wyborcze nie jest prawem powszechnym i dekomunizacja powinna pozbawić także prawa do kandydowania w wyborach. (Wesołość na sali) Wnioskodawcy teraz jeszcze wprawdzie tego nie proponują ­ bądźmy sprawiedliwi ­ ale od rzemyczka do koniczka. Jak tak dalej pójdzie, Polakom pozostawiony zostanie jedynie wybór między Markiem a Jurkiem. (Wesołość na sali, oklaski) A swoją drogą, fakt, że po trzech kolejnych wolnych wyborach w Polsce znalazł się ktoś, kto serio rozważa takie propozycje, jest niesłychany i dyskwalifikuje ich autora.

Wysoka Izbo! Teraz pozwolę sobie przejść do zapowiedzianej już Komisji do spraw dekomunizacji życia w Polsce. Niezależnie od otoczki prawnej, pięknosłowia o moralnym zadośćuczynieniu cel ustawy dekomunizacyjnej jest jasny i zrozumiały nawet dla przeciętnie zdolnego ucznia gimnazjum. Chodzi o pozbycie się przeciwnika politycznego, o uniemożliwienie mu przejęcia władzy w wyniku wolnych i demokratycznych wyborów. Dlatego właśnie z ustawy wyeliminowano instytucję niezawisłego sądu, bo niezawiśli sędziowie to element wysoce niepewny, to znaczy absolutnie nie gwarantują, że będą wykonywać dyrektywy partii dekomunizatorów, której ­ sądząc z podpisów pod projektem ustawy ­ przewodził będzie pan przewodniczący Marian Krzaklewski. Zamiast sądów pojawia się więc w projekcie rodzaj sądu kapturowego, czyli speckomisja ds. dekomunizacji. Oczywiście w komisji mogą znaleźć się tylko ludzie sprawdzeni, delegowani tam przez partię. Zapewnia to art. 22, w myśl którego 12 członków tej komisji powołuje osobiście premier, ale czyni to tylko na wniosek ministra spraw wewnętrznych, bo widocznie premierowi też wierzyć do końca nie można. (Wesołość na sali, oklaski)

(Głos z sali: Dwunastu apostołów.)

Komisja ta, po otrzymaniu stosownego obywatelskiego donosu, orzeka: winien czy nie winien. Jeśli winien, to nieszczęśnik podobno może co najwyżej odwołać się do NSA ­ mówię ˝podobno˝, bo o tym autorzy piszą tylko w uzasadnieniu ­ tak jakby nie chodziło o pozbawienie praw publicznych, ale o odmowę przyznania koncesji na sprzedaż piwa.

Na tym jednak nie koniec. Autorzy projektu słusznie dostrzegli, że tak rygorystyczny przepis może wyeliminować z życia publicznego ludzi, którzy kiedyś, cytuję za ustawą: ˝sprzeniewierzyli się interesom narodu polskiego˝, a dziś ­ czy to dlatego, że zmienili poglądy, czy też po prostu tak im wygodnie ­ deklarują wierność i są przydatni dla partii dekomunizatorów. Stąd też w projekcie znalazła się stosowna furteczka w postaci art. 11, na którego podstawie osoby represjonowane za prowadzenie działalności przeciwko systemowi komunistycznemu nie będą objęte działaniem tej ustawy. Odpowiedź na pytanie, jakie ciało decyduje o tym, czy ktoś był, czy nie był represjonowany i czy na przykład nieprzyznanie talonu na malucha było czy nie było represją, nie powinna już nastręczać trudności. Ciałem tym jest oczywiście rzeczona 12-osobowa komisja dekomunizacyjna. W ten to prosty sposób premier, wspomagany przez ministra spraw wewnętrznych ­ albo odwrotnie ­ uzyskuje nie tylko możliwość wyeliminowania konkurentów spośród przeciwników politycznych, ale także trzymania w szachu niektórych swoich popleczników, a także werbowania nowych, których speckomisja może przecież, jeśli trzeba, a działa tajnie, uwolnić od odpowiedzialności.

Po 8 latach funkcjonowania demokracji parlamentarnej ustawa wprowadza więc nowy ustrój, w którym kluczowe decyzje podejmują nie wyborcy, nie parlament, a nawet nie sądy, ale premier, minister spraw wewnętrznych i podległych im 12 członków specjalnej loży. No i jeszcze ktoś ­ ten, kto siedzi na tylnym siedzeniu i wyznacza premiera i ministra spraw wewnętrznych. Bądźmy sprawiedliwi. Nie jest to oczywiście jeszcze dyktatura, ale z pewnością nie jest to już demokracja. Ustrój, który proponują nam w projekcie jego autorzy, jest czymś pośrednim. Może to demokratura, a może dyktokracja.

Zachodzi pytanie: czy rzeczywiście trzeba aż ustawy, i to ustawy kuriozalnej, rażąco naruszającej konstytucję, aby zagrodzić przeciwnikom politycznym drogę do stanowisk publicznych i gospodarczych? Przecież po 1997 r., kiedy to Akcja Wyborcza Solidarność wygrała wybory, wszystkie te cele zostały osiągnięte. ˝Solidarność˝ ma premiera, licznych ministrów, tak licznych, że w tym zamieszaniu niektórzy urzędują nadal, nie wiedząc, że już zostali odwołani, (Wesołość na sali, oklaski) wojewodów, obsadziła zarządy i rady nadzorcze spółek skarbu państwa, Trybunał Stanu, Polską Agencję Prasową, czyli wszystkie te instytucje, do których dostęp ma być zamknięty w ramach dekomunizacji. Niektórzy politycy AWS i Unii Wolności nazywają to wprawdzie republiką kolesiów i upartyjnianiem państwa, ale przecież cel został osiągnięty bez naruszania konstytucji i politycznej awantury. Najdalej za 2 lata mamy następne wybory. Wystarczy powtórzyć sukces i wszystko zostanie po staremu. (Oklaski)

Tymczasem jednak sprawę próbuje się załatwić, jak mawiają w Wielkopolsce, na szagę, czyli na skróty. I tak podpisany pod projektem pan poseł Stefan Niesiołowski, którego przy okazji serdecznie pozdrawiam, gdyż jego obecność w Sejmie i liczne wypowiedzi są najlepszą gwarancją stałego przyrostu głosów na SLD (Wesołość na sali, oklaski), otóż pan poseł Niesiołowski, który w wyborach do Sejmu w Łodzi uzyskał 17 tys. głosów, pragnie przed następnymi wyborami zdekomunizować pana posła Millera, na którego niezorientowane społeczeństwo oddało w tym samym okręgu wyborczym 120 tys. głosów. (Oklaski, wesołość na sali) Obaj podpisani pod projektem posłowie poznańscy, pan Leszek Dziamski ­ 824 głosy, i pan Marcin Libicki ­ 9 tys. głosów, chcą zdekomunizować panią poseł Krystynę Łybacką ­ 85 tys. głosów. (Oklaski) Listę tę można ciągnąć długo, więc jeszcze tylko jeden przykład. Wszyscy podpisani pod ustawą posłowie z Krakowa, panowie Wojciech Hausner, Władysaw Kielian i Zbigniew Zarębski, uzyskali łącznie 29 tys. głosów, czyli niewiele więcej niż połowę tego, co uzyskał jeden pan poseł Andrzej Urbańczyk, którego wymienieni koledzy chcą pozbawić części praw publicznych. (Oklaski)

Chciałbym być dobrze zrozumiany: Każdy z wymienionych ma jednakowe prawa jako poseł i każdego darzę z tego tytułu jednakowym szacunkiem, ale jeśli ktoś chce występować w roli autorytetu moralnego, potępiać i karać innych, niech najpierw sam udowodni, że ma odpowiednio wysokie poparcie społeczne, wyższe niż ten, któremu chce odebrać część praw. Inaczej niestety wniosek nasuwa się sam: Ci, którzy nie mają zaufania, chcą wyeliminować tych, którzy je mają. (Oklaski)

Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Inną cechą charakterystyczną projektu tej ustawy jest unoszący się nad nią silny zapaszek obłudy. Główni promotorzy projektu występują z pozycji moralnych, surowo domagając się rozliczenia i ukarania tych, którzy ich zdaniem sprzeniewierzyli się. Pierwszy przypadek obłudy polega na tym, że przeniewiercy nie będą mogli wykonywać zawodu prokuratora czy adwokata, ale nie ma przeszkód, aby nadal byli lub zostali nauczycielami lub dziennikarzami, a przecież zgodnie z logiką dekomunizatorów, to właśnie uprawiając te zawody, byliby oni najgroźniejsi dla społeczeństwa. Włączenie tych zawodów do ustawy spowodowałoby jednak zaostrzenie oporu społecznego, a i media byłyby silnie nieprzychylne. Tymczasem o prokuratorów i adwokatów oraz notariuszy nikt się prawdopodobnie nie upomni.

Drugi przypadek obłudy to nakaz likwidowania nieprawomyślnych pomników, tablic, rzeźb i innych dzieł sztuki plastycznej, ale już nie nieprawomyślnych książek i filmów, a przecież to książki i filmy są najgroźniejsze. Taki choćby ˝Popiół i diament˝ Andrzejewskiego i Wajdy przedstawia władzę ludową raczej w korzystnym świetle, a ˝Czterej pancerni i pies˝ upewniają, że armia radziecka to nie tacy źli ludzie, jednak wyzwalali Polskę. Bezkompromisowość autorów ustawy nie sięgała jednak tak daleko. Próba zdekomunizowania Wajdy, Hansa Klossa, a zwłaszcza psa Szarika mogłaby przecież wywołać zamieszki. (Wesołość na sali, oklaski)

A przy okazji, panie pośle Niesiołowski, gdzie pan widział w Polsce pomniki Stalina, Bieruta i Dzierżyńskiego? Chyba w Muzeum w Kozłówce. (Wesołość na sali) Otóż jeśli chce pan zlikwidować to muzeum, to temu pomysłowi klub SLD mówi stanowczo ˝nie˝. Chcemy, aby to muzeum istniało, aby były tam te pomniki, aby przypominały historię, aby młodzież utrwalała sobie te twarze i aby nigdy podobnych do nich już nie wybrała. (Oklaski)

Trzeci i czwarty przypadki obłudy prezentują niektórzy autorzy projektu ustawy. Pan poseł Berdychowski co roku organizuje w Krynicy konferencję Wschód­Zachód i co roku nachodzi posłów SLD, prosząc, aby zechcieli wziąć w niej udział, bo bardzo to podniesie rangę tej konferencji. Nie przeszkadza mu to podpisać projektu ustawy, która jego szanownych gości może pozbawić części praw publicznych.

I wreszcie, wspomniany już wielokrotnie, pan poseł Stefan Niesiołowski, człowiek, o którym mówiono, że się kulom nie kłaniał, i pewnie tak było. My, posłowie SLD, darzyliśmy pana posła Niesiołowskiego, przyznaję, ograniczoną sympatią, ale szanowaliśmy ­ mówię zupełnie serio ­ za jego zasady moralne i prostolinijność, nawet jeśli prowadziła go ona niekiedy do absurdu. Tymczasem dziś pan poseł Niesiołowski jedną ręką podpisuje ustawę, która każe pogardzać były sekretarzami PZPR, drugą zaś pisuje artykuły do tygodnika, którego redaktorem naczelnym jest były sekretarz KC PZPR. (Oklaski) A więc człowiek, który, cytuję za ustawą, ˝sprzeniewierzył się interesom narodu polskiego˝. (Oklaski) W tym jednym punkcie, muszę powiedzieć, zgadzam się z panem posłem Mariuszem Kamińskim: ta dyskusja jest także dyskusją o przyzwoitości w polityce.

Projekt ustawy jest z wymienionych już względów fatalny i nie do przyjęcia. Ale myśleliśmy, że jest on przynajmniej młodzieńczo, może trochę naiwnie szczery, tymczasem i tu co chwila natykamy się na oportunizm, kunktatorstwo i układy. Może tak po prostu musi być, ale po co było od razu łamać krzesła.

Wysoka Izbo! Konkludując, chcę powiedzieć, że mamy do czynienia z kuriozalnym dokumentem, projektem ustawy, który narusza i lekceważy prawo, dąży do skłócenia obywateli, jest przejawem zacietrzewienia, myślenia wyłącznie w kategoriach własnego interesu partyjnego. Jest także próbą narzucenia obywatelom jedynego słusznego sposobu myślenia o ich własnej przeszłości oraz próbą zlikwidowania instytucji demokratycznych i wprowadzenia w Polsce ustroju o pewnych cechach inkwizycyjnych.

Każdy z tych powodów jest wystarczający do odrzucenia tej ustawy w pierwszym czytaniu, dlatego też w imieniu SLD stawiam właśnie taki wniosek.

Mógłby ktoś powiedzieć, że właściwie SLD nie powinno się specjalnie martwić tym, iż ta dyskusja się odbędzie. Każdy pomysł, który ma na celu rozliczenia, lustrację, poszukiwanie agentów, dekomunizację, jest w społeczeństwie coraz gorzej przyjmowany i zabiera poparcie koalicji rządzącej, zwiększajac je dla opozycji, w tym dla nas. Powinniśmy więc być zadowoleni. Rzecz jednak w tym, że wszyscy Polacy oczekują od Sejmu i polityków, iż ci będą zajmować się ich problemami. Jeszcze w zeszłym roku poparcie dla Sejmu wynosiło ok. 40%, dziś ­ według ostatnich badań ­ tylko 24%, a w międzyczasie intensywnie zajmowaliśmy się między innymi lustracją. Teraz po dekomunizacji poparcie to prawdopodobnie jeszcze spadnie. Wszyscy zostaliśmy wytypowani w wyborach, pracujemy tu w jednym gmachu i mam nadzieję, że wszyscy chcemy, aby społeczeństwo szanowało instytucję Sejmu Rzeczypospolitej, instytucję posła. Jeśli tak, to nie strzelajmy sobie samobójczych goli.

Pan marszałek i Wysoka Izba pozwolą, że na koniec ­ jako poseł, który ma już pewne doświadczenie parlamentarne ­ podzielę się także osobistą refleksją. Otóż zadaję sobie pytanie, jak to się dzieje, że dość liczna grupa posłów AWS ­ około połowa klubu ­ ludzi, którym nie można przecież odmówić chęci służenia narodowi, demokracji i państwu, upiera się, aby wnieść pod obrady Wysokiej Izby nie projekt dekomunizacyjny ­ to jeszcze byłbym w stanie, choć z trudnością, zrozumieć ­ ale wyjątkowy potworek legislacyjny, który rok leżakował w archiwach Kancelarii Sejmu i przy którym lepiej nie używać takich słów jak prawo, praworządność czy konstytucja, bo wydaje się, że są to pojęcia z innej bajki.

Skąd więc ten projekt i dlaczego teraz? Przypuszczam, że część mniej doświadczonych posłów AWS podpisała go zapewne z rozpędu ­ w końcu hasło ˝bij komucha˝ cieszy się jeszcze w AWS pewną popularnością ­ a teraz głupio już się wycofywać. Z kolei młodzi posłowie, tacy jak przedstawiciel wnioskodawców i kilku jego kolegów, u których wspaniały młodzieńczy wigor znacznie wyprzedza wiedzę, doświadczenie i rozsądek ­ zapewne kiedyś to się zmieni ­ są przepojeni poczuciem wypełniania misji, w realizacji której prawo nie ma prawa przeszkadzać. Jest to rozumowanie rodem z czystego komunizmu, z bolszewizmu, który właśnie do rangi zasady podniósł to, że prawo się nie liczy, że jest ono pomysłem jakichś burżuazyjnych gryzipiórków. (Oklaski) Liczy się wola ludu i nasze najgłębsze przekonanie, że jesteśmy strażnikami pieczęci i wyrocznią tego, co dobre i złe. Właśnie takie rozumowanie prowadzi do nieszczęścia, do nienawiści między ludźmi, do marnowania społecznego potencjału. Tak jak wy, my też nie chcemy by powtórzyły się te czasy, tylko że my uważamy, iż najlepszą drogą jest ustanowienie dobrych praw uniemożliwiających recydywę i ścisłe ich przestrzeganie. Omijanie tych zasad, a to właśnie proponujecie wy, musi doprowadzić do tej recydywy, do nawrotu dawnych obyczajów.

To wszystko nie tłumaczy liderów klubu AWS, którzy powinni wiedzieć, co wnoszą pod obrady. Jest jednak prosta i logiczna odpowiedź na pytanie, dlaczego teraz. Proponuję zapoznać się z ostatnimi wynikami Centrum Badania Opinii Społecznej w sprawie nastrojów społecznych z października. Otóż oceny bieżącej sytuacji w kraju wyraźnie się pogorszyły. Odsetek osób ­ 67% ­ wyrażających negatywne opinie o kierunku rozwoju sytuacji w kraju jest jednym z najwyższych dotychczas zarejestrowanych. Na łeb, na szyję lecą wskaźniki poparcia dla AWS i samego premiera. Przedstawiony niedawno projekt budżetu nastrojów nie polepszył. Poszerzanie się obszarów ubóstwa przy jednoczesnym realnym obniżeniu środków na zasiłki z pomocy społecznej, wzrost rozpiętości dochodowych, na które z jednej strony składa się planowana waloryzacja emerytur tylko o 0,3% realnie i płac pracowników sfery budżetowej tylko o 1% realnie, a z drugiej propozycja znacznego obniżenia podatku dochodowego dla osób zarabiających dużo, dalszy spadek nakładów na edukację w stosunku do produktu krajowego brutto, wszystko to musi wywołać pytania i protesty społeczne. Stosuje się liczne grupowe zwolnienia, brakuje dialogu społecznego. U niektórych polityków koalicji wszystko to wywołuje krytyczną refleksję i autorefleksję, próbę poszukiwania błędu u siebie samego, rzeczową analizę sytuacji, ale nie u wszystkich. Zamiast dyskusji o tym, dlaczego tak się dzieje, proponuje się nam temat zastępczy, dekomunizację, próbując jeszcze raz wmówić nękanemu społeczeństwu, że jak się pozbawi praw publicznych pewną liczbę ludzi w Polsce, to wszystkim się od tego polepszy. Jak są kłopoty z chlebem, to trzeba zafundować ludziom igrzyska.

(Głos z sali: Już mamy igrzyska.)

No właśnie. A teraz chciałbym zsugerować kolegom z ˝Solidarności˝, że może już wystarczy tych igrzysk. Czy naprawdę nie widzicie, że to nas wszystkich, a was w szczególności, jeszcze dodatkowo pogrąży? Czy rzeczywiście potrzebny jest nam wszystkim kolejny festiwal zacietrzewienia i nienawiści? Jestem daleki od odmawiania wam dobrych intencji, z którymi szliście do wyborów, na pewno chcieliście, aby w Polsce żyło się lepiej. Wierzyliście w wasz program wyborczy, a dzisiaj macie wiele problemów sami ze sobą. Tą ustawą nie rozwiążecie tych problemów, pogłębicie frustracje własne i cudze. Otrząśnijcie się z tego amoku.

Będziemy się jeszcze nieraz kłócić, spierać o wiele spraw ważnych dla Polski, tak jak choćby wczoraj o decentralizację urzędów pracy, którą to debatę miałem przyjemność prowadzić, gdzie dominowała rzeczowa, choć emocjonalna, i prowadzona fair dyskusja o sprawie rzeczywiście dla Polaków ważnej. Starajcie się przekonać do siebie społeczeństwo tym, że macie większą wiedzę o problemach, że jesteście bardziej pracowici, że jesteście bliżej ludzi, że znacie ich kłopoty i troski, że potraficie im zaradzić ­ i tym próbujcie nas pokonać. My też będziemy się o to starać. Taka rywalizacja będzie korzystna dla Polski i podniesie rangę Sejmu w oczach obywateli, którym przyrzekaliśmy służyć. Dziękuję. (Długotrwałe oklaski).

Źródło: III kadencja Sejmu, 61 posiedzenie, 2 dzień

Powrót do "Wystąpienia" / Do góry