Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 02.04.04 / Powrót

Narodziny Borowskiego

KATARZYNA KOLENDA-ZALESKA: I co pan teraz czuje?
MAREK BOROWSKI: Ulgę.

A nie żal?
- Żal też.

Ale odejścia pan nie żałuje?
- Nie. Żałuję, że nie udało się stworzyć z SLD takiej partii, jakiej chciałem.

A nie udało się dlaczego?
- Cóż. Słabości ludzkie...

Pana też? Pan też tam był, tworzył SLD.
- A czy ja mówię, że nie? Jest się w jakieś organizacji, to się próbuje coś robić, a jak się psuje, to naprawiać. Za każdym razem dokonujemy wyboru, czy jest jeszcze szansa na poprawienie sytuacji. Ale nie zawsze dobrze ją oceniamy.

Pan źle ocenił sytuację w Sojuszu?
- Zbyt długo czekałem ze stanowczą reakcją.

Kiedy pan to zrozumiał?
- Prawie rok temu, w czasie kongresu SLD, zaproponowałem plan naprawy. Uznałem, że zmniejszenie liczebności Rady Krajowej i wprowadzenie zakazu łączenia funkcji partyjnych i państwowych poprawi sytuację. Chciałem, aby w Radzie toczyły się prawdziwe spory o kształt reform. Wtedy, już po aferze starachowickiej, widać było wyraźnie, że zaczyna się zjazd.

Zjazd?
- Zjazd w dół. I trzeba było na to odpowiedzieć otwartością, dyskusją i odwołaniem się do opinii publicznej. Ale reakcja kongresu była żadna. Gładkie przemówienia, tak jakby nic się nie działo.

Pamiętam pana wystąpienie. Gładkie nie było.
- Moje nie. Myślałem sobie, że to będzie jakaś przestroga. A tu nic. Żadnej refleksji. I w efekcie niczego nie przyjęto, w głosowaniach wszystkie moje pomysły przepadły. No to wycofałem się z kierownictwa, a kolegom powiedziałem: "Panowie, nie będę wam przeszkadzać".

Obraził się pan?
- Nie, ale uznałem, że odpowiedzialności za to, co się dzieje, brać nie mogę.

Już wtedy zaczął pan myśleć o odejściu?
- Wtedy jeszcze nie.

A ja słyszałam, że nie chciał pan zostać wiceprzewodniczącym partii, bo jako druga osoba w państwie (marszałek Sejmu) nie chciał pan być zastępcą czwartej osoby w państwie (premiera).
- To nieporozumienie. Byłem po prostu przekonany, że mam rację, że coś trzeba zrobić.

Ale serce pan już stracił.
- No, chyba tak. Zostałem, zaakceptowałem decyzję o braku decyzji, ale firmować tego już nie chciałem. Wycofałem się, zająłem Sejmem.

A kiedy pan uświadomił sobie, że już nie ma czego ratować i trzeba odejść?
- 6 marca, po ostatniej konwencji. Podjąłem jeszcze jedną próbę. Zgłosiliśmy wraz z dziesiątką posłów projekt uchwały ,Dość złudzeń". Przedstawiliśmy diagnozę sytuacji i plan naprawy. Zaproponowaliśmy tę uchwałę z pełną świadomością, że jeśli nie zostanie podjęta, to trzeba będzie opuścić SLD. To był test, czy w Sojuszu rozumieją powagę sytuacji, czy rozumieją, że trzeba naprawdę radykalnych decyzji, także nieprzyjemnych. Takie gorzkie lekarstwo chcieliśmy zaaplikować. Ale przecież nie było to nic strasznego. Te same postulaty, które proponowałem kilka miesięcy wcześniej, i szybkie zwołanie kongresu. No i co się stało? Diagnozę sytuacji przyjęto, plan naprawy odrzucono. A od samego mówienia, że jest źle, nie zrobi się dobrze.

Kto odrzucał? Leszek Miller?
- Nie. On już się nie wtrącał.

To kto?
- Powiem tak: kierownictwo SLD nie było tym zainteresowane. I wówczas zrozumiałem, że trzeba odejść.

A waszego odejścia nie spowodował przypadkiem strach przed wyborczą gilotyną? Sondaże sięgnęły dna, a wy, jak - nie przymierzając - szczury uciekliście z tonącego okrętu.
- E tam. Zawsze tak mówią.

Mówią.
- Ale gdzie my tam uciekliśmy? My po żadne złote runo się nie wybieramy, nic nie bierzemy ze sobą. Wszystko zostawiamy. SLD, nawet jak padnie, to ma jakieś budynki, jakieś pieniądze. Zresztą ja nie muszę żyć z polityki, dam sobie radę i poza nią, ale 150 tysięcy ludzi w Warszawie głosowało na mnie nie po to, aby teraz po paru latach nie mieli reprezentacji w parlamencie.

A wy? Z czego będziecie tę partię tworzyć?
- ... (wznosi oczy do góry)

Z nieba wam spadną?
- Zobaczymy.

Ale z czegoś partię trzeba budować.
- Myli się pani, sądząc, że poparcie można zdobywać tylko z dużymi pieniędzmi.

Ale trzeba coś mieć, choćby na rozruch, na wynajęcie sal.
- Dobrze. Będziemy płacić składki, szukać ludzi, którzy nas wspomogą.

Nie bał się pan ryzyka.
- Oczywiście, że się bałem.

Nadal pan się boi?
- Wie pani, to nawet nie jest strach, że coś nie wyjdzie. Raczej dręczy mnie poczucie odpowiedzialności za ludzi, którzy ze mną poszli. Przecież nie musieli, większość z nich była nieźle ulokowana w Sojuszu, a wykazali się ogromną odwagą i determinacją. To nie jest grupa odrzuconych. A pamięta pani, Platformę Obywatelską też nazywano szczurami.

Zdrajcami i zbiegami.
- Właśnie. A nazywali ich tak ludzie, którzy doprowadzili do kryzysu.

Pan nie bierze odpowiedzialności za te fatalne notowania, za kryzys, brak poparcia?
- Wręcz przeciwnie. Biorę pełną odpowiedzialność i za partię, i za rząd. Nie urodziłem się wczoraj i nie zamierzam udawać, że mnie przy tym nie było. Byłem. Wszyscy byliśmy, ale publicznie ostrzegaliśmy, proponowaliśmy zmiany, więc teraz mamy tytuł moralny, aby powiedzieć: "Tak dłużej być nie może". Odchodzimy. Ja nie przyjmuję do wiadomości krytyki płynącej ze strony moich kolegów z SLD. To oni utrącili moje propozycje, a teraz mówią: "No, przecież Borowski mógł to zmieniać". Nie. To jest próba znalezienia alibi dla siebie. A niech pani popatrzy na SdPl. To nie jest przypadkowy dobór osób. Sierakowska. Od dawna krytykowała, domagała się zmian. To samo Celiński. Banachowa. Przecież nawet odeszła z posady rządowej. Lewandowski. Też widział, co się dzieje przy okazji afery Rywina. Połączyła nas niezgoda na sposób uprawiana polityki, na zamykanie oczu na problemy. Musieliśmy zadać sobie pytanie, czy SLD da się jeszcze naprawiać.

Nie da się?
- Powiem tak: życzę im jak najlepiej. Życzę Sojuszowi, żeby się zmienił i odrodził na nowo.

Ale przecież pan w to nie wierzy.
- Gdybym wierzył, tobym został.

To te życzenia nie są szczere. Przecież na scenie politycznej nie ma miejsca na dwie lewicowe partie o podobnym rodowodzie.
- Trudno będzie.

Kto wygra ten bratobójczy pojedynek?
- Teoretycznie SLD się zmieni, my zdobędziemy swoje miejsce na scenie politycznej i będziemy, oczywiście z mniejszym poparciem, wspólnie egzystować. Co kiedyś w przyszłości może nawet doprowadzić do zejścia.

Zejścia śmiertelnego?
- (śmiech) Do połączenia. Nasze odejście było absolutnie konieczne. Ono albo doprowadzi do zbudowania prawdziwie europejskiej lewicy, albo poprzez konkurencję doprowadzi do zmian w SLD.Oba rozwiązania są korzystne i dla Sojuszu, i dla Polski.

Ale może być i tak, że wasze odejście i stworzenie SdPl doprowadzi do upadku SLD. Grzegorz Kurczuk mówi, że nie odszedł, bo nie chce być dzieciobójcą.
- (śmiech) To niby ja jestem dzieciobójcą? No nie.

To może grabarzem SLD?
- SLD sam się zakopywał do grobu. O czym my tu mówimy, na litość boską! Przecież nie o znakomicie funkcjonującej partii, z której wyszli najlepsi ludzie i zostawili jakieś zwłoki.
Przecież do Sojuszu już nikt nie przychodził. Co więcej, zniechęceni ludzie sami odchodzili.

Tak jak wy, a teraz będziecie walczyć o ten sam elektorat.
- Nie szkodzi.

Jak to nie szkodzi? Ktoś musi tę walkę wygrać, a ktoś przegrać.
- To jest ozdrowieńczy zastrzyk, a nie żaden pogrzeb.

Wy po prostu przemalowaliście szyld z SLD na SdPl.
- Reformatorzy zawsze z wewnątrz przychodzą. Kto tak mówi, że się przemalowaliśmy?

Wszyscy.
- Nie. Ci, co nam źle życzą. Niech pani popatrzy na Platformę Obywatelską. Przemalowali się? Nie, tylko inne standardy zaproponowali. I to nie jest AWS. Zgadzamy się?

Zgadzamy. AWS już nie ma, bo go pogrzebali.
- Nie ma, ale jest jeszcze PiS. Też się wyłonił z AWS.

Ale AWS musiała zniknąć i pewnie to samo czeka SLD.
- Niekoniecznie. Trzeba pamiętać, że AWS była pierwszym ugrupowaniem, które tak zawłaszczyło państwo, i grupą polityków, która pierwsza się zorientowała i powiedziała: dość. Sprawy państwa, a nie partii, muszą być na pierwszym miejscu. Sojusz, upojony władzą, bardzo szybko powtórzył błędy AWS. Ale po prawej stronie sceny politycznej jest miejsce na co najmniej trzy partie.

A po lewej?
- Trzy to może za dużo, ale dwie się uchowają. Poza tym to nie jest ten sam elektorat. Już widać, że przyciągamy nowych wyborców.

Jeszcze Samoobrona czai się na waszych wyborców.
- To nie jest żadna lewica, ale partia sfrustrowanych, żądających szybkiej poprawy swojego bytu. Żadna poważna partia nie może bobrować wokół tego elektoratu. Musiałaby obiecywać gruszki na wierzbie, co znów źle by się skończyło. My powstaliśmy także po to, żeby jasno powiedzieć, że flirty z populistami typu Samoobrony są dla nas nie do przyjęcia.

Czym wy tak naprawdę macie się różnić od SLD? Programy macie chyba podobne.
- W sferze wartości trzeba być bardzo wyrazistym.

Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Trzeba reagować. Opinia publiczna musi wiedzieć, jakie jest nasze stanowisko w takiej a takiej sprawie. To nam się podoba, a to nie. Wtedy widać, że nasz program nie jest dla nas tylko pustym hasłem. Nasz socjaldemokratyczny program właśnie powstaje.

Ustawy piszecie?
- Od ustaw jest rząd. My nie rządzimy.

A chcecie rządzić?
- To się okaże. Ja uważam, że w polityce trzeba być przygotowanym na opozycję. Opozycja to jest czas, w którym weryfikujemy szeregi, szlifujemy program. Nie robimy z tego tragedii.

A jakie będą wasze kontakty z rządzącym SLD?
- To jest dobre pytanie. Kto mnie zna, wie, że ja rzadko wypowiadam się ostro.

To poważny wywiad. Niech pan mnie nie rozśmiesza.
- (śmiech) Złośliwie - być może. Ale nikogo nie obrażam. SLD nie będziemy traktować jako wroga, chociaż konkurentem jest. Trzeba się będzie pościgać na sposób funkcjonowania. Nasze standardy stawiamy wysoko.

A co z rządem? Będziecie go wspierać? Już jesteście opozycją?
- O tym rządzie nie mówmy, bo on się kończy.

Porozmawiajmy o Leszku Millerze. Rozczarował pana?
- (milczenie) Wie pani, ja dość dobrze znałem wady Leszka Millera. Sądziłem jednak, że sprawowanie władzy wpłynie na niego bardziej pozytywnie. I czasem tak bywało. Odchodził od swoich przyzwyczajeń, zaskakiwał. Ale miał problemy z doborem ludzi, porażki go deprymowały.(milczenie) No i Rywin. Ten cios odebrał Leszkowi wiarę w siebie, stał się bezbronnym celem ataków i zamiast skupić się na strategii i rządzeniu, uciekał w socjotechniczne sztuczki.

Nad SLD zawsze ciążył balast PZPR. Wy się go pozbędziecie?
- Chyba tak.

Znikną historyczne podziały? SdPl nie będzie już kojarzona z postkomunistami?
- Niech pani patrzy. Celiński, Balicki są z Solidarności. Banachowa w latach 80. była związana z działalnością pomocową w Kościele. Ja z PZPR miałem różne przygody. Nikt u nas nie zamierza ukrywać przeszłości i wmawiać, że w przeszłości zajmował się wyłącznie pracą na roli. Ale przecież ludzie ewoluują, zmieniają się. SdPl jest naszą propozycją budowy partii XXI wieku. Przecież my, starzy, będziemy już schodzić ze sceny politycznej. Moim największym marzeniem jest stworzenie nowoczesnej lewicy i oddanie jej w ręce młodych, wyrosłych już w demokracji. My się wycofamy.

Zupełnie? Nie wierzę.
- Pewnie nie zupełnie. Może stworzymy coś na kształt rady starszych, ale na bieżąco nie będziemy się wtrącać. Rzeczywiście. Komuś, kogo fascynuje polityka, trudno byłoby się całkowicie wycofać.

A prezydentura kraju nie jest pana marzeniem?
- Daj pani spokój. Jestem tylko jednym z liderów małej partii.

Będzie pan kandydował? W SLD złośliwie mówią, że odszedł pan, bo nie chcieli wysunąć pana kandydatury w wyborach prezydenckich.
- A ja i tak ich lubię! A wie pani za co? Za fantazję i poczucie humoru!

Katarzyna Kolenda-Zaleska, TVN24

Źródło: "Przekrój"

Powrót do "Wywiady" / Do góry