Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 30.07.04 / Powrót

Nadajemy na różnych falach - "Głos Wybrzeża"

Z Markiem Borowskim, przewodniczącym Socjaldemokracji Polskiej, rozmawia Jacek Grąziewicz
- Czy nie żałuje pan dzisiaj podjęcia decyzji o opuszczeniu Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Czy warto było zakładać Socjaldemokrację i wraz z tym ugrupowaniem balansować na progu wyborczym?
- Każdy dzień upewnia mnie, że była to dobra decyzja.Trzeba robić to, co jest słuszne nie zastanawiając się nad tym, czy się będzie balansować. Jeżeli robi się słuszne rzeczy, to prędzej czy później przebiją się one do świadomości publicznej i wyborcy nas poprą. To, że Sojusz Lewicy Demokratycznej wyczerpał swoje możliwości, nie ulega wątpliwości nie tylko dla mnie, ale również i dla milionów wyborców. I dlatego dla Sojuszu musiała zaistnieć alternatywa. Alternatywa polegająca na tym, że w sposób konsekwentny realizuje się podstawowe kanony lewicy włączając jednocześnie do tych kanonów coś, o czym zapomniano i co było jednym z podstawowych powodów upadku SLD, a mianowicie traktowanie polityki jako służby publicznej, a nie okazji do uprawiania prywaty i partyjniactwa.
- A czy alternatywą dla lewicowego wyborcy nie mogła być Unia Pracy?
- Pamiętajmy, że również w Unii Pracy pojawiły się te same głosy, co w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w szeregach Socjaldemokracji jest bardzo wielu byłych członków UP. Zresztą SDPL stała się dzisiaj swoistym portem dla ludzi z wielu ugrupowań – zarówno lewicowych, jak i centrolewicowych – którzy czekali właśnie na takie ugrupowanie – socjaldemokratyczne, europejskie, ale dbające o państwo i o pryncypia.
- Wielu komentatorów powstanie Socjaldemokracji porównuje do powstania Platformy Obywatelskiej. SDPL wyłoniła się z SLD, Platforma z Unii Wolności. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z prostym manewrem – ze zmianą szyldu.
- Nie zajmuję się porównaniami, ale w naszym przypadku na pewno nie jest to tylko zmiana szyldu. Tworzymy swój własny program i styl działania, i dla tych, którzy uważnie obserwują scenę polityczną, jest to wyraźnie widoczne. Pomimo tego, że do wyborów do Parlamentu Europejskiego przystępowaliśmy bez struktur i bez pieniędzy, udało się nam przekroczyć próg wyborczy – mamy trzech eurodeputowanych. I to jest sukces, a nie porażka – co niektórzy starają się wmówić sobie i opinii publicznej. Jest to po prostu punkt, z którego startujemy. Chciałbym zobaczyć dzisiaj inną nowo powstałą partię polityczną, która w wyborach zdobywa poparcie rzędu 5-6 proc. Oczywiście dotychczasowe 4 miesiące funkcjonowania naszego ugrupowania jest bardzo krótkim okresem. Był to czas wypełniony przede wszystkim kampanią wyborczą oraz problemami z powołaniem rządu. I przez to nie mogliśmy skupić się na budowaniu struktur i na wyborach wewnętrznych. Jednak zakończyliśmy już ten etap i teraz przechodzimy do kolejnego, w którym będzie nas więcej widać i słychać w terenie. I myślę, że dzięki temu ludzie stopniowo będą dostrzegać dość zasadnicze różnice pomiędzy Socjaldemokracją, a SLD.
- Czy te różnice są jednak aż tak wyraźne? Przecież zarówno program SLD, jak i program Socjaldemokracji przygotowywał ten sam człowiek – Andrzej Celiński.
- Jest to mit. Działacze Sojuszu Lewicy Demokratycznej, którzy są najbardziej odpowiedzialni za to, co dzieje się w SLD, gorączkowo starają się dzisiaj zniechęcić wyborców do Socjaldemokracji. I do arsenału zachowań, które mają temu służyć należy między innymi stwierdzenie: nie różnimy się programami, więc o co chodzi. Jest to całkowicie fałszywe postawienie sprawy, ponieważ dwie partie mogą nie różnić się programami, tylko że jedna może program ten realizować, a druga nie. Tak więc różnica jest istotna. Kolejnym argumentem podnoszonym przez polityków Sojuszu jest właśnie to, że program SLD i Socjaldemokracji pisał ten sam człowiek. Otóż program Sojuszu Lewicy Demokratycznej była to duża książka, którą pisało wielu ludzi. A Andrzej Celiński napisał jedynie preambułę. Była to projekcja jego marzeń dotycząca partii. I – tak jak wielu innych – rozczarował się. Nie ma jednak powodu, aby Andrzej ze swoich marzeń rezygnował. Chcemy sobie i jemu pomóc w ich realizacji.
- Politycy Sojuszu na każdym kroku zaznaczają jednak, że są przyjaciółmi Socjaldemokracji, że – de facto – SLD i Socjaldemokracja są tym samym.
- I to jest właśnie kolejny sposób na zniechęcenie wyborców do Socjaldemokracji. Polega on na tym, że próbuje się wytworzyć w opinii publicznej wrażenie, że SDPL nie jest czymś innym niż SLD. Że jest to jakieś towarzyskie nieporozumienie, ale tak naprawdę wszyscy się znamy i lubimy. Działacze Sojuszu chcą przekazać społeczeństwu, że w gruncie rzeczy nie ma sensu głosować na Socjaldemokrację. Chcą przekazać, że SLD jest porządnym ugrupowaniem. A Socjaldemokracja jedynie szkodzi lewicy. Otóż chcę powiedzieć jasno: dopóki Sojusz Lewicy Demokratycznej nie wyciągnie wniosków z przeszłości, dopóki nie oceni przyczyn porażki, dopóki nie wyciągnie wniosków personalnych i organizacyjnych, to nie może być mowy o jakiejkolwiek bliskiej współpracy z SLD. Oznaczałoby to bowiem, że rezygnujemy z własnych zasad i pryncypiów. A minęło już wiele miesięcy i w SLD kompletnie nic się nie dzieje. Mało tego – sejmowe głosowania w ważnych sprawach politycznych pokazują, że nadal idzie się w zaparte, że broni się starych układów. Oczywiście, możemy z Sojuszem – tak jak z każdą inną partią – zawierać taktyczne porozumienia co do spraw, w których jesteśmy zgodni. Jasne jest przecież, że wielokrotnie głosujemy tak samo jak SLD, podobnie jak to, że głosujemy tak samo jak Platforma, a nawet – o zgrozo! – zdarza się, że głosujemy tak samo, jak Liga Polskich Rodzin. Jednak robimy tak nie dlatego, że się umówiliśmy, ale dlatego, że na daną sprawę mamy ten sam pogląd. Jednak tak naprawdę jedyną płaszczyzną, na której możemy dość ściśle współpracować z Sojuszem jest płaszczyzna europejska.
- Czy pod obecnym kierownictwem Sojusz jest w stanie się oczyścić?
- Nie, moim zdaniem nie jest w stanie. Nasz postulat jeszcze sprzed opuszczenia Sojuszu był przecież jasny. Ludzie, którzy sprawują ważne funkcje państwowe nie powinni sprawować najważniejszych funkcji w partii. Trzeba było dopuścić do władzy nowych ludzi i pozwolić tej partii trochę odżyć. Trzeba było skończyć z tym, aby burmistrzowie i prezydenci byli szefami organizacji partyjnych na swoim terenie. Trzeba było stworzyć z tej partii pewien organ kontrolny, czyli taki, który pozwoli zwykłym jej członkom poczuć, że mają coś do powiedzenia. Że mogą śmielej zacząć mówić o układach, o powiązaniach i o korupcji, którą widzą wokół siebie. A dzisiaj nie mogą – bo jeżeli szef struktury samorządowej czy rządowej jest jednocześnie szefem partii, a zarzuty czy podejrzenia dotyczą właśnie jego – to kto się odezwie? A jeżeli już mówimy o miłosnych zapędach Sojuszu Lewicy Demokratycznej – ja nazwałem to agresją miłosną – to są one kompletnie fałszywe. Jednocześnie bowiem – jak Polska długa i szeroka – tam, gdzie SLD ma coś do powiedzenia, ludzi, którzy przeszli do Socjaldemokracji próbuje się zastraszyć zwolnieniem z pracy, a niekiedy te groźby się nawet realizuje. Albo – tym , co jeszcze nie przeszli – grozi się, przez co nie zasilają naszych szeregów i czekają na bardziej stosowny moment. I ludzie ci – co trzeba sobie wyraźnie powiedzieć – nie są zwolennikami udzielania poparcia rządowi Marka Belki. Uważają oni, że to się powinno zwyczajnie już skończyć. My na ten problem patrzymy szerzej. Przez pryzmat interesu kraju. Jednak tego nie można dłużej tolerować i my się tymi sprawami zajmiemy. Mamy tutaj bowiem do czynienia z typowym przykładem partyjniactwa – tyle, że w odniesieniu do niedawnych kolegów.
- Jak ocenia pan to, co dzieje się dzisiaj wokół Leszka Millera? Pojawiają się głosy - na przykład przewodniczącego podkarpackiego SLD, Krzysztofa Martensa – że Leszek Miller jest potrzebny Sojuszowi. ?
- Znam bardzo dobrze Krzysia Martensa – grałem z nim w brydża. To bardzo oryginalny umysł. Ale jednocześnie jest to enfant terrible polskiej lewicy. Wygaduje on głupstwa, a słuchają tego wszyscy dziennikarze. Bo jest to zawsze jakaś sensacja. Krzysztof nie ma doświadczenia politycznego. Przyglądałem się jego różnym przepowiedniom i żadna – jak dotąd – się nie sprawdziła. Jeżeli natomiast miałbym merytorycznie oceniać przytoczony pogląd Krzysztofa Martensa, to mogę użyć jednego słowa: jest to pogląd zadziwiający. Czy spadkowi poparcia dla Sojuszu z 41 proc. do 6 proc winne są krasnoludki? A przewodniczący partii i szef rządu jest bez winy? Leszek Miller przestał piastować te funkcje. I dobrze się stało. Ale czy teraz miałby on ponownie odgrywać jakąś rolę? Bardzo przepraszam, ale aby było to możliwe, to musiałyby zajść jakieś spektakularne wydarzenia. I to nie o to chodzi, że ja kopię leżącego. Jest parę rzeczy, za które Leszka Millera cenię. Jednak do szeregu jego decyzji i zachowań mam bardzo krytyczny stosunek. I nieraz dawałem temu wyraz zarówno w publicznych wypowiedziach, jak i podczas zamkniętych posiedzeń. Jeśli Leszek Miller ma w ogóle pozostać w partii, to powinien to być długi urlop polityczny.
- Urlop czy emerytura?
- Leszek Miller ma pewne doświadczenia i na pewno gdzieś może zostać wykorzystany. Ale dopiero po pewnym czasie. Na pewno nie od razu. Ponieważ oznaczałoby to, że niewłaściwie oceniono przyczyny porażki. Pamiętać należy również, że poza Leszkiem Millerem w Sojuszu znajduje się cała grupa jego kolegów, którzy naprawdę w ostatnich latach mu się nie przysłużyli. Działacze ci próbują w Sojuszu tworzyć twardy trzon i rozdawać karty. Krzysztof Janik, który to dobrze rozumie i wie, że dla Sojuszu jest to śmiertelne zagrożenie, próbuje dać sobie z tym radę. Ale idzie mu to bardzo ciężko.
- W wyborach 2001 roku na koalicję SLD – UP głosowało ponad 40 proc wyborców. Dzisiaj chęć głosowania na partie lewicowe wyraża ok. 10 proc. Polaków. Co się stało z pozostałą częścią elektoratu lewicy?
- To, co za chwilę powiem, są to tylko moje przypuszczenia. Trochę badałem to zjawisko przy pomocy analizy różnych badań socjologicznych. Sojusz Lewicy Demokratycznej popełnił błąd, który wcześniej zrobiło kilka innych ugrupowań – np. Akcja Wyborcza Solidarność – a dzisiaj błąd taki popełnia Platforma Obywatelska. Błąd ten polega na dążeniu do zdobycia jak największego poparcia za każdą cenę. Za cenę rozwodnienia programu, za cenę niewyrazistości, za cenę fikcyjnych obietnic. Jednym słowem: dla każdego coś miłego. I niestety przed wyborami 2001 roku SLD to robił. Sojusz grał również na katastrofie, która wydarzyła się w AWS. Następował więc naturalny przepływ elektoratu. Nie umiem ocenić, jaka część z tych 41 proc. wyborców, którzy oddali głos na Sojusz zrobili to właśnie z tego powodu, ale na pewno nie było to mniej niż 10 proc. Twierdzenie swoje opieram na tym, że w wyborach w 1997 roku zdobyliśmy 27 proc. poparcia. I był to elektorat dość autentyczny. Natomiast pozostałe głosy pochodziły od ludzi, którzy zawiedli się na AWS. Nie mieli oni żadnych sprecyzowanych poglądów poza jednym: chcieli, żeby było lepiej. I ten elektorat odpłynął najszybciej – mniej więcej po roku rządów. Ludzie ci oczekiwali albo cudu, albo uwierzyli w obietnice składane przez Sojusz. Następnie pozostał tzw. elektorat pierwszej twardości. Ludzie ci skłonni byli głosować na Sojusz do momentu ujawnienia afer: Rywina i Starachowickiej – wraz z pomniejszymi, lokalnymi „aferkami”. Ludzie zaczęli to widzieć. Przestali uważać to za wypadek przy pracy, a zaczęli uważać to za regułę. Skutkiem tego część elektoratu Sojuszu zwróciła się ku Samoobronie, część głosowała na Platformę, a pozostali wstrzymali się od głosu. I doszliśmy dzisiaj do sytuacji, kiedy udział w wyborach deklaruje 40 proc. Polaków. Jest to bardzo niski wskaźnik, ponieważ oznacza on, że realnie do urn pójdzie 30 proc. wyborców. Jest cała masa ludzi, którzy wstrzymują się od głosu. I dlatego jest o kogo walczyć. Nam oczywiście zależy na elektoracie lewicowym – w tym również na osobach popierających obecnie Sojusz – chociaż zdajemy sobie sprawę, że pozyskanie głosu tych ludzi będzie trudne. Te 5-6 proc. poparcia, na które dzisiaj może liczyć Sojusz jest to bowiem tzw.twardy elektorat, który ciągle łudzi się , że Sojusz wróci do świetności. Natomiast reszta elektoratu lewicowego – ok. 20- proc. – cały czas czeka i przygląda się. Chociaż część tych ludzi deklaruje dzisiaj, że będzie głosować na Platformę Obywatelską.
- Ministrem zdrowia został Marek Balicki – jeden z czołowych polityków Socjaldemokracji. Jak wytłumaczycie państwo wyborcom wejście do rządu człowieka, który opowiadał się przeciwko udzieleniu poparcia gabinetowi Marka Belki.
- To bardzo proste. Marek Balicki nie miał pretensji do rządu Marka Belki. On po prostu nie bardzo wierzył w to, że zaplecze tego rządu będzie realizowało ważne dla państwa i dla obywateli sprawy, a także w to, że ten rząd będzie w stanie realizować politykę ponadpartyjną. Został jednak przegłosowany, podporządkował się decyzji partii i obserwował sytuację. Okazało się, że Belka jest dość samodzielnym premierem, ale nie radzi sobie ze służbą zdrowia. Sytuacja zaczynała przypominać grecką tragedię: wszyscy chcą dobrze, tylko nie wiadomo, czy nie wyjdzie z tego nieszczęście. I w tym momencie zarówno Socjaldemokracja, jak i Marek Balicki wykazali postawę, której w polskiej polityce brakuje: odpowiedzialności za najważniejsze sprawy państwa i obywateli. Rozmawiając z premierem Belką na ten temat, krytykując go i stwierdzając, że nie możemy sobie pozwolić na popieranie rządu, który nie potrafi rozwiązać tej sprawy usłyszałem: a wy potraficie pomóc w znalezieniu wyjścia z tej sytuacji, czy tylko krytykować? Ponieważ daliśmy temu rządowi wotum zaufania, nie mogliśmy stanąć z boku i przyglądać się , jak wszystko się sypie, mając w swoich szeregach takiego fachowca jak Balicki.
-
- Pojawiły się jednak głosy, że Marek Balicki na czas sprawowania funkcji ministra powinien zawiesić swoje członkostwo w Socjaldemokracji.
- Ten pogląd najsilniej reprezentował Andrzej Celiński. A decyzja, którą podjęliśmy, dyskusja na ten temat jeszcze raz pokazuje jak bardzo różnimy się od Sojuszu. U nas dyskutuje się o publicznie o wszystkim. I nikt na nikogo się nie obraża. A wszyscy wiedzą o co chodzi, czego dotyczy spór. Andrzej Celiński uważa, że wejście Marka Balickiego do rządu zmniejsza naszą wiarygodność, że musimy być przygotowani na to, że rząd Marka Belki nie uzyska wotum zaufania. Jednak przy okazji Andrzej Celiński użył pewnego sformułowania, które jest w moim przekonaniu głęboko błędne i schizofreniczne. Otóż stwierdził on, że decyzja o wejściu Marka Balickiego do rządu jest dobra dla kraju, ale zła dla partii. A ja nie wyobrażam sobie działania w partii, która będzie miała program zły dla kraju. Bo tylko wtedy decyzja dobra dla kraju, jest zarazem zła dla partii. I w tym miejscu Andrzej Celiński się zaplątał. Tak więc zawieszanie członkostwa Marka Balickiego w Socjaldemokracji byłoby bez sensu. Oznaczałoby to bowiem, że odcinamy się od niego, mówimy: wszystko co robisz, robisz na własny rachunek. Tak nie możemy zrobić. Chcemy pokazać, że Socjaldemokracja ma ludzi kompetentnych i potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za tak ciężki odcinek. Z tego nie ma przecież żadnych korzyści. Nie dostaniemy żadnych stołków czy pieniędzy. Naszym podstawowym problemem jest dzisiaj to, że nikt już nie wierzy – ani ludzie, ani dziennikarze – że jakaś partia może kierować się interesem publicznym. Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie powiedzieć, że my kierujemy się właśnie takim interesem.
- Politycy Sojuszu mogą jednak teraz twierdzić, że Socjaldemokracja znajduje się w koalicji rządowej.
- I tak z pewnością będą robić. A przecież wiadomo, że poparliśmy Belkę i z nim spisaliśmy kontrakt, a nie z SLD. Jest to kolejne zagranie z gatunku: nie przejmujcie się Socjaldemokracją, bo jest ona tym samym, co SLD.
- To samo zagranie wykorzystywane jest również w przypadku Unii Pracy.
- Nie do końca jest to prawda, ponieważ Unia Pracy w koalicji z SLD faktycznie się znajduje.
- Politycy Unii Pracy twierdzą jednak coś innego.
- Niech Unia Pracy nie opowiada takich rzeczy. Bardzo ładnie to wszystko brzmi tylko pytam się: dzięki komu istnieje klub parlamentarny Unii Pracy? Czy przypadkiem nie ma tam wyleasingowanych posłów SLD? Unia Pracy gorączkowo wierzga i próbuje się uniezależnić. Próbuje pokazać, że nie jest tym samym co SLD. Ale za dużo już nabroiła, za dużo było faktów, które pokazują, że tak nie jest. Owszem, Unia Pracy może spróbować samodzielnego bytu. Ale to wymaga twardych decyzji. My wychodząc z Sojuszu nie wzięliśmy ani pieniędzy, ani lokali, ani „żadnej rzeczy, która jego jest”. Jak byśmy bowiem wówczas wyglądali?
- A Sojusz składał panu takie propozycje?
- W pewnym momencie się to przewinęło. Został wypuszczony haczyk i czekano tylko na to, abyśmy go chwycili. Powtarzam: jak byśmy wówczas wyglądali? A Unia Pracy ma klub, który funkcjonuje dzięki SLD. Najuczciwszy w ocenach stosunków, które nas łączą z Sojuszem, jest Krzysztof Janik. Twierdzi on, że to jest sytuacja, która wymyka się normalnym ocenom. I jest to prawda, ponieważ Polska w ogóle jest krajem, który wymyka się normalnym ocenom. Poparliśmy rząd Marka Belki, ponieważ uważamy, że ze względu na rację stanu potrzebny był rząd, a nie wybory. A czynnikiem, który będzie decydował o naszym stosunku do obecnego rządu jest to, czy będzie on reformował państwo i czy będzie prowadził zrównoważoną politykę społeczną. Uważamy bowiem, że brak tej polityki spowodował wykwit Andrzeja Leppera i Ligi Polskich Rodzin, czyli populizmu, demagogii i radykalizmu. Jeżeli ten rząd będzie w stanie to robić – to będzie dobre dla Polski. I wówczas my możemy to zaufanie podtrzymywać. Ale postawiliśmy określone warunki, które zawarliśmy w liście skierowanym do Marka Belki. I wykorzystując naszą pozycję będziemy naciskali na przeprowadzenie reform niezbędnych Polsce. I to również pokazuje, że nie jesteśmy z Sojuszem w żadnej koalicji. Bo SLD nie wykorzystuje swojej pozycji dla przeprowadzenia reform. Gdyby Marek Belka był premierem wyłonionym przez SLD, to nie byłoby wówczas mowy, abyśmy go poparli. Jednak na szczęście jest to rząd prezydencki i w związku z tym pojawiła się pewna szansa. Jeżeli zatem możemy mówić o jakiejś koalicji, to jedynie o koalicji SDPL z premierem Belką.
- Jak na dzień dzisiejszy wygląda spłata kredytu, jakiego Socjaldemokracja udzieliła Markowi Belce i jego rządowi?
- Na razie niezadawalająco, choć oczywiście bierzemy pod uwagę, że minął dopiero miesiąc od powołania rządu. Jednak zarówno premier, jak i opinia publiczna są uczciwie informowani o naszym stanowisku. My traktujemy zobowiązania premiera śmiertelnie serio. W ogóle w polskiej polityce trzeba zacząć traktować swoje programy całkowicie serio. Nie można ich zanadto rozdymać, nie można chcieć wszystkiego. Ale to, co się napisze ma być zrealizowane.
- Czy Wiesław Kaczmarek jest nadal członkiem Socjaldemokracji?
- Wiesław Kaczmarek nigdy nie był członkiem naszej partii. Był jedynie członkiem klubu parlamentarnego SDPL. Być może później zamierzał wstąpić do partii. Był jednak w klubie bardzo krótko, ponieważ został zawieszony. I nadal pozostaje w tym statusie. Czyli de facto jest posłem niezrzeszonym.
- Ma szansę powrócić do klubu SDPL?
- Nie przekreślamy tej szansy. Nie popełnił żadnego kryminalnego czynu – przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Został zawieszony dlatego, ponieważ sam był uwikłany w sprawy, o których mówił. I w momencie, kiedy wytoczył armaty przeciwko innym – za co nie powinniśmy mieć do niego pretensji – stał się jednocześnie przedmiotem ataków podważających wiarygodność tego co mówi, podważających również jego przywiązanie do prawa i etykę postępowania. My nie jesteśmy w stanie tego rozstrzygnąć – nie mamy ku temu instrumentów. Te sprawy muszą rozstrzygnąć się na innych polach. I stąd zawieszenie, i stąd jego pozostawanie poza klubem. Ale chcę podkreślić, że ten przypadek bardzo dobrze obrazuje, jak w praktyce działa Socjaldemokracja. Na początku naszej działalności ogłosiliśmy, że dla nas etyka jest kwestią zasadniczą. I casus Wiesława Kaczmarka pokazuje, że to nie były żarty. Uważamy bowiem, że osoba pełniąca funkcję publiczną podlega znacznie bardziej rygorystycznym nakazom aniżeli zwykły obywatel.
- Czy Socjaldemokracja wystawi własnego kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich? Czy rozważa pan start w tych wyborach?
- Wystawianie własnego kandydata należy dzisiaj do kanonów polityki. Przy tej okazji przypomina się zawsze Unię Wolności, która nie wystawiła Leszka Balcerowicza i podobno przez to poległa. Nie wykluczam startu w wyborach kandydata Socjaldemokracji – trzeba tę możliwość brać pod uwagę.. Dziś jednak skupiamy się na tym, aby do końca zorganizować partię, aby zakorzenić ją w świadomości społecznej i mozolnie – krok po kroku – posuwać się do przodu. I przede wszystkim od tego, czy nam się to uda będą zależały dalsze decyzje. Zawsze istnieje także możliwość poparcia kandydata kompromisowego, co może być ważne już w pierwszej turze. Są to kalkulacje, w których rozważny polityk nie może na pierwszym miejscu stawiać siebie.
- Czy widzi pan szansę, aby w najbliższym czasie polska lewica zjednoczyła się?
- Sojusz Lewicy Demokratycznej musiałby odsunąć, jeśli nie usunąć z partii wszystkich skompromitowanych i nieudolnych działaczy. Do władzy powinni dojść nowi ludzie, którzy przyjęliby takie zasady postępowania, które świadczyłyby o przemianie wewnętrznej tego ugrupowania. I to musi być widoczne również w Sejmie. Musi się zmienić stosunek Sojuszu do państwa, do instytucji demokratycznych. Nie może to wyglądać w ten sposób, że gdy instytucja demokratyczna zachowuje się po naszej myśli – to jest dobra. A w przeciwnym przypadku jest zła. I to ciąży nie tylko nad Sojuszem. Ale my na lewicy musimy z tego wyjść. Rzeczy, o których mówię, muszą zostać zrobione. A na to potrzeba czasu. W wielu krajach dochodziło do zjednoczenia partii lewicowych. Ale ugrupowania te jednoczyły się wtedy, kiedy nadawały na tej samej fali. My na razie nadajemy na różnych falach.
- Dziękuję za rozmowę.

Źródło: "Głos Wybrzeża"

Powrót do "Wywiady" / Do góry