Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 15.03.05 / Powrót

Ciągle obrywam za SLD - "Słowo Polskie. Gazeta Wrocławska"

Dyskusja redakcyjna z Markiem Borowskim, przewodniczącym Socjaldemokracji Polskiej
Od chwili wyjścia z SLD minął rok. Czym właściwie różni się SDPl od Sojuszu?
- W pytaniu jest teza, że różnic nie ma. Nie mogę się z tym zgodzić. Problem polega na tym, że SLD stara się ukryć prawdziwą różnicę. Stara się przekonać elektorat lewicowy, że jedyne, co odróżnia oba ugrupowania, to animozje personalne. A różnią nas stosunek do państwa, do roli partii politycznych, do metod walki z korupcją, nepotyzmem i kumoterstwem. To nie jest tylko słowna różnica. Podjęliśmy szereg działań.
Na przykład jakich?
- Popierając rząd Marka Belki, nie stawialiśmy warunków personalnych. Nie przedstawiliśmy listy ministrów, wojewodów ani innych stanowisk, które chcielibyśmy w zamian za to poparcie dostać. Natomiast postawiliśmy warunki merytoryczne. Z naszej inicjatywy są w Sejmie ustawy, które zobowiązują administrację rządową i samorządową do zatrudniania kadry merytorycznej wyłącznie na zasadzie konkursów. A proszę mi pokazać choć jedną inicjatywę SLD, która zmierzałaby do odpartyjnienia państwa czy walki z korupcją. Kolejnym naszym postulatem było opublikowanie składów rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. I to się już stało.
To brzmi dobrze. Ale nie przekłada się na poparcie dla SDPL. Dlaczego?
- Lewica potrzebuje czasu, by odzyskać wiarygodność.
Z sondaży wynika, że to jednak SLD, a nie SDPL ma większe szanse na wejście do Sejmu.
- SLD ma żelazny elektorat, zresztą coraz mniejszy. Wrócę do tego, że lewica potrzebuje czasu na zyskanie zaufania.
A może po prostu SDPL jest mało skuteczna politycznie?
- Proszę mnie do lepperyzmu nie namawiać. Nie będziemy tak uprawiać polityki. Zresztą bylibyśmy mało wiarygodni. Czy państwo sobie mnie wyobrażają jako populistę? Niestety, tych wyborów lewica nie wygra. Ale do Sejmu się dostanie.
Która lewica?
- Jedna i druga. Co do SLD, to jeśli będą nadal konserwować obecny układ, to nie wiem, czy wejdą do Sejmu. Natomiast jeśli chodzi o Socjaldemokrację, to jestem dziwnie spokojny. Nie oznacza to, że będziemy koncentrować się na głoszeniu czegoś w telewizji. Chcemy działać lokalnie. Nasze struktury już zaczynają to robić. Mam świadomość, że to nie da wyniku wyborczego, który pozwoli rządzić. Ale pozwoli utworzyć w Sejmie przyczółek. Po to, by przekonać ludzi, że w Polsce może powstać wiarygodna partia lewicowa.
Odrzucił Pan już pomysł porozumienia z SLD?
- Nigdy tego nie robię.
Przecież już Pan powiedział, że dialogu pomiędzy partiami lewicy nie będzie.
- Nie będzie, bo układ władzy w SLD tego nie zakłada.
Józef Oleksy mówi, że jest otwarty na rozmowy.
- To typowe sformułowania polityków. Pytanie jest inne: na jakiej podstawie ma być ten dialog prowadzony.
Pan chce dyktować warunki?
- Dobrze. To proszę zapisać: bardzo lubię Józia Oleksego. Bardzo miło mi się rozmawia z Krzysztofem Janikiem. Natomiast jestem teraz przewodniczącym partii politycznej, której część członków to ludzie z SLD. Oni wyszli z Sojuszu, bo na szczeblach lokalnych nie akceptowali działań tej partii. I oni teraz do mnie mówią: jak to? Po to wyszliśmy z SLD, aby trafić na wspólne listy z tymi, których działania odrzucaliśmy? Ewentualne wspólne listy mogą być konstruowane na warunkach, które spowodują, że one będą wiarygodne.
Podaliście pięć zasad potrzebnych do wspólnego startu z SLD, m.in. wskazanie osób odpowiedzialnych za afery i nieprawidłowości.
- Trzeba te osoby wskazać.
Potrafi Pan to zrobić?
- W wielu przypadkach tak.
To słuchamy.
- Do tego mnie nie namówicie. Jeśli już się wypowiadam, to mówię o sprawach pozytywnych. Przecież to, że wymieniłem Włodzimierza Cimoszewicza jako tego, który mógłby poprowadzić SLD, nie było złośliwością. Powiedziałem tylko, że mają w swoich szeregach człowieka, który byłby gwarancją wiarygodności. To była moja odpowiedź na różne zaproszenia do koalicji. Jeśli SLD pyta, czy są możliwości dialogu, to odpowiadam: tak, ale musimy mieć wiarygodnego partnera.
Oleksy nie jest wiarygodny?
- W sensie naprawiania SLD nie jest. Nie podjął żadnych działań i ich nie podejmie.
Włodzimierz Cimoszewicz nie przejawia jednak ambicji w sprawie przywództwa.
- Taki jest problem z Włodzimierzem Cimoszewiczem. To outsider. Nazywam go wilkiem stepowym. Nie chce się angażować. To jego wybór.
Czy nowa Partia Demokratyczna Władysława Frasyniuka zaszkodzi SDPL?
- Nie chcę podchodzić do powstania tej partii w sposób egoistyczny. Zależy mi, aby nie zaczął w polskiej polityce dominować nurt antyeuropejski. Więc albo nie będzie między nami różnic, co może zaowocować współpracą, albo różnice będą i trzeba będzie je pokazywać.
To może lepiej dać sobie spokój z SLD i próbować zrobić coś razem z Frasyniukiem?
- Powiem tak: w polityce są takie pojęcia - trochę zapomniane - jak honor i ambicja. Nieskromnie powiem, że je mam. Z Frasyniukiem rozmawialiśmy na te tematy przez całe drugie półrocze ubiegłego roku. Znaleźliśmy punkty wspólne. Ostatecznie obie strony wybrały inne rozwiązania. Przyznam, że propozycja wejścia do grupy założycielskiej PD padła. Tylko że ja nie jestem człowiekiem do wynajęcia. Podkreślam: nie wisimy u żadnej klamki, nie wydzwaniam dwa razy dziennie do Frasyniuka. Jeśli dojdzie do wniosku, że warto coś wspólnie zrobić, to sam da znać. Numer zna.
Jak Pan ocenia obecnie pozycję prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego?
- Prezydent nadal cieszy się dużym poparciem, choć różne oskarżenia osłabiły jego pozycję. Zaszkodziła mu też odmowa stawienia się przed komisją. Nie powinien zmieniać zdania. To zostało odebrane tak, jakby czegoś unikał.
Czy może on odegrać jakąś rolę w jednoczeniu lewicy?
- Prezydent za długo lokował swoje nadzieje w SLD. Mógł użyć swego autorytetu do przyspieszenia zmian. Nie uczynił tego. Dziś mamy taką sytuację, że prezydent nie może wyjść z pałacu i powiedzieć, że tworzy nową partię. Może do czegoś wzywać, patronować. Nasz stosunek do tego się nie zmienia. Namawiamy prezydenta, by sprzyjał tworzeniu wiarygodnej lewicy. Na razie jednak rezultaty są takie sobie.
Pana decyzja o starcie w wyborach prezydenckich jest nieodwołalna?
- Jestem gotowy wystartować, ale o tym muszą zdecydować władze krajowe partii. Koledzy raczej mnie namawiają.
A pomysł wspólnego kandydata lewicy Pana nie interesuje?
- Tego nie da się zrobić metodą gabinetową. Nie może być tak, że gdzieś się zbierze jakaś grupa i coś ustali.
Józef Oleksy zaprasza Pana do wewnątrzeseldowskich prawyborów.
- (śmiech) Po raz kolejny muszę powiedzieć, że lubię Oleksego. Nie będę się na niego złościł. Ale przecież nie będę też się poddawał żadnym procedurom w SLD! Nie będę o to zabiegał. To nie ma sensu. Jeśli oni umieszczą moje nazwisko na jakiejś liście, to proszę bardzo. Nie boję się tego, bo wiem doskonale, że niechęć SLD do Marka Borowskiego to raczej niechęć liderów niż partyjnych dołów.


Źródło: "Słowo Polskie. Gazeta Wrocławska"

Powrót do "Wywiady" / Do góry