- Przede wszystkim nie mówię o rzeczach oczywistych. Chyba wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nie ma Polski, nie ma społeczeństwa, jeśli nie jest ono solidarne. Podział zaproponowany przez pana Lecha Kaczyńskiego, gdzie solidarności przeciwstawia się liberalizm - pojęcie dość negatywnie przyjmowane w polskim społeczeństwie, jest sztuczny, stworzony na użytek kampanii wyborczej.
To jest próba ustawienia przeciwnika, który zresztą sam to ułatwia. PO zaproponowała bowiem rozwiązania, które są nie do przyjęcia dla ludzi z przeciętnym albo mało zasobnym portfelem - progi podatkowe trzy razy piętnaście, prywatyzacja służby zdrowia czy bon oświatowy, będący niczym innym jak dopłacaniem do szkół. A kto ma do nich dopłacać? Sami rodzice! To prosta droga do stratyfikacji szkolnictwa, gdzie będą lepsze szkoły dla bogatszych i gorsze dla biedniejszych.
Z kolei Kaczyńscy sypią obietnicami bez pokrycia. Bardzo łatwo wmówić Polakom, że potrzeba nam społeczeństwa solidarnego, socjalnego, gdzie każdy będzie miał opiekę i wszystkim będzie dobrze. Tylko że przy tej okazji trzeba zadać pytanie o konkrety - jak to zrobić i kto za to zapłaci? Znany liberał i ekonomista Milton Friedman powiedział, że nie ma darmowych obiadów, zawsze ktoś za nie płaci. Kaczyński skrzętnie unika odpowiedzi na pytanie, kto wyłoży pieniądze? Podatnicy - nie, bo chce obniżać podatki.
Mówi o ograniczaniu administracji publicznej, ale to śmieszne. Według moich wyliczeń koszt jego programu wyniósłby 23 mld zł. A cała administracja kosztuje...8 mld zł.
Dwaj liderzy wywołali przed wyborami sztuczny konflikt o podatek liniowy i skoncentrowali na nim uwagę, a teraz próbują przekonać społeczeństwo, że jest tylko dwóch poważnych kandydatów do prezydentury, którzy mają jakąkolwiek wizję Polski.
- To jaka może być ta trzecia droga?
- Trzecia droga musi opierać się i na solidarności społecznej, i na różnych rozwiązaniach, uwzględniających spójność, a zarazem zróżnicowanie społeczeństwa. Na tych założeniach powinien opierać się także system ekonomiczny. Społeczeństwo musi być liberalne światopoglądowo, tolerancyjne, bez ksenofobii. Tego wszystkiego brakuje programowi Kaczyńskiego, który nagle ogłosił się obrońcą ideałów lewicy. Tylko że nie chodzi w nich o to, żeby pochylać się nad biednym. Lewicowość to jest pewien sposób postrzegania stosunków społecznych, budowy społeczeństwa obywatelskiego.
Gdybym więc miał powiedzieć, jaką Polskę proponuję, to odpowiadam: Polskę wyedukowaną. Wiem, że jeżeli wszyscy będą mieli porządne średnie wykształcenie, a część wyższe, to społeczeństwo będzie umiało dokonywać dobrych wyborów. Dzisiaj naszym problemem jest to, że większość ludzi nie rozumie tego, o czym mówią w Wiadomościach. Nie rozumieją, bo część z nich zbyt wcześnie skończyła edukację, a część nie była dobrze uczona. Dlatego w moim programie edukacja znalazła się na pierwszym miejscu. Owszem, walka z korupcją, walka z bezrobociem - to rzeczy ważne i każdy ma na to własne lekarstwo. Jednak kandydatom PiS i PO brakuje wizji, co dalej? A ja mówię - lecząc system, musimy na lepsze zmieniać edukację w Polsce! Dopiero wówczas będziemy mogli być spokojni o przyszłość kraju.
- Przyznajemy, biorą nas te hasła: mniej teczek, więcej tornistrów czy parafraza Clintona - edukacja, głupcze. Na co w edukacyjnym programie kładzie Pan akcent: na wyrównanie szans, odwieczny lewicowy postulat, czy poziom szkoły?
- Na wyrównywanie szans trzeba cały czas kłaść nacisk, ale równe szanse mają dotyczyć dostępu do edukacji dobrej, a nie słabej. Dlatego proponujemy w naszym programie - a opracowywali go ze mną znakomici nauczyciele - nie tylko reformę programową, ale także zmianę sposobu uczenia. Postulujemy także retusz strukturalny, ponieważ dla nikogo nie jest już chyba tajemnicą, że trzyletnie liceum jest nieszczęściem. Zmiana jest możliwa, jeżeli obniżymy wiek obowiązku szkolnego od szóstego roku życia, a pięciolatki obejmiemy zerówką. Wtedy dojdzie jeden rok nauki, o który można wydłużyć liceum.
Nasz program po raz pierwszy został zaprezentowany w marcu br. i od tego czasu wszyscy, którzy choć trochę zajmują się oświatą, czerpią z niego pełnymi garściami. Między innymi i PiS, choć jak zwykle ta partia nie podaje źródeł finansowania. My wiemy, że to kosztuje, że nie da się zrobić porządnego programu edukacyjnego bez pieniędzy. Ale jak decyduje się, że oświata to priorytet, trzeba przeznaczyć na nią pieniądze. Zatem mniej encyklopedii w szkołach, więcej myślenia, dyskursu, poszukiwania odpowiedzi. Młody człowiek powinien wychodzić ze szkoły z otwartą głową, z umiejętnością rozumienia pewnych procesów. Nauczyciele, którzy tak właśnie uczą byli, są i będą. A jeżeli kolejne pokolenia odpowiednio przygotujemy, to tych dobrych nauczycieli będzie coraz więcej.
- Korzysta Pan z ich wiedzy i pedagogicznych umiejętności?
- Oczywiście. Współautorką mojego programu jest Jolanta Lipszyc, jedna z najwybitniejszych nauczycielek i dyrektorek liceów w Polsce. Staram się czerpać z wiedzy ludzi, którzy mają osiągnięcia - ja mam pomysł generalny, wynikający z moich doświadczeń, a ci nauczyciele potrafią przełożyć go na konkretne rozwiązania. Chcemy doprowadzić do tego, żeby każdy młody człowiek swobodnie porozumiewał się w języku angielskim - to program rozłożony na 10 lat, ale w końcu kiedyś trzeba zacząć go realizować.
Mocno podkreślamy sprawę pracowni komputerowych - chcemy zdecydowanego, dwukrotnego zwiększenia liczby komputerów w szkole. Mówię dwukrotnego, bo w tej chwili mamy połowę tego, co mają szkoły w UE. Trzeba wrócić do czasów, kiedy były zajęcia pozalekcyjne, sekcje sportowe, lekcje wyrównawcze. Szkoła musi odgrywać rolę wychowawczą - zdolnym pozwolić się wyżyć, mniej zdolnych podciągnąć do pewnego poziomu, tym, co chcą, umożliwić uprawianie sportu. Stan bezpieczeństwa, a właściwie jego braku, jest związany właśnie z tym, że młodzi ludzie po szkole nie mają nic do roboty.
A jeżeli do tego wszystkiego dołożymy jeszcze system stypendialny, który rzeczywiście będzie wyrównywał szanse, to będziemy mogli mówić o szkole XXI wieku. Takiej, która będzie wypuszczać ludzi bardziej aktywnych, przedsiębiorczych, potrafiących poszukiwać wiedzy i docierać do informacji. Ludzi umiejących dyskutować, którzy będą rozumieli, co się dzieje w świecie. Do tego dochodzi nauczyciel...
- Już chyba banałem jest mówienie, że kluczem do zmiany szkoły jest nauczyciel...
-... nauczyciel odpowiednio przeszkolony i uwolniony od gigantycznej biurokracji, która obecnie go przytłacza. Jeżeli uwolni się go od wypełniania stert papierów, to będzie miał więcej czasu dla ucznia. No i nauczyciel trochę lepiej wynagradzany, ale jeżeli będzie miał kwalifikacje, to będzie to naturalne.
To wielki program, który traktuję jako polską rację stanu, bo wydźwignie on Polskę w UE, spowoduje, że będziemy czołówką Europy. Jak Irlandia, która postawiła na edukację, a to spowodowało przyciągnięcie tam inwestycji.
- Priorytet jest dobry, ale jak go sfinansować? Rzeczywiście, elementy Pana programu pojawiają się w programach partii prawicowych, jednak zdają się one wierzyć, że można je zrealizować, jednocześnie obniżając podatki...
- Niestety, te dwie główne partie, które wygrały wybory, w całej kampanii ukrywały szczegóły swoich programów. Cała dyskusja toczyła się wokół 3 razy 15, bez pokazania głównych kierunków zmian i źródeł ich finansowania. Wywiązanie się z przedwyborczych obietnic będzie teraz wymagało powiedzenia Polakom "przepraszamy, ale nie powiedzieliśmy, że tu trzeba zabrać, żeby tam zwiększyć".
Jestem ogromnym zwolennikiem amerykańskiego, zadaniowego podejścia do budżetu. Clinton mówił tak: wprowadzam dwa nowe podatki, to przyniesie 8 mld dol., które przeznaczamy na program dożywiania dzieci w szkołach. Ci, którym dołożył podatki, nie mogli zaprotestować, bo szły na cel, który społeczeństwo akceptowało, a nie ginę ły w budżecie. Zatem jeżeli mamy na czymś oszczędności, np. na zamówieniach publicznych, plus środki unijne, to trzeba jasno powiedzieć, że ta kwota powinna zostać przeznaczona na sfinansowanie programu zmian w edukacji. To jest do zrobienia. Rzecz w tym, żeby nie było pięciu priorytetów, bo żaden nie zostanie sfinansowany.
- Panie marszałku, co się stanie z tym programem, jeśli nie wygra pan wyborów prezydenckich?
- Na pewno nie odstąpię od swoich zasad i tworzenia takich wizji, których wcielenie w życie uważam za bardzo ważne. Myślę, że można je realizować mimo wszystko. Trzeba tylko zmobilizować opinię publiczn ą. Dobrze byłoby, gdyby ZNP był orędownikiem i aktywnym współuczestnikiem takiego mobilizowania, ponieważ zmiany następują wtedy, kiedy ludzie w nie uwierz ą. Rządzący też muszą się z tym liczyć. I nawet jeśli prezydent przywiązuje wagę do czegoś innego, to w pewnym momencie zainteresuje się też tym, co jest ważne dla ludzi. Jeśli nie z przekonania, to choćby dla społecznego poparcia.
- Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiały: Lidia Jastrzębska i Przemysław Sadura
Źródło: "Głos Nauczycielski"
Powrót do "Wywiady" / Do góry | | | |
|