Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wywiady / 02.11.05 / Powrót

PO i PiS są niedojrzałe do sprawowania rządów - "Fakt"

Czy cieszy pana to co dzisiaj dzieje się między PO, a PiS?

- Jeżeli prowadziło się kampanię fair, bez czarnej propagandy, czyli taką, jaką prowadziłem ja i SDPL, i nie wygrało się tym wyborów, to oczywiście zostaje jakiś żal wewnętrzny. Jednak jestem zbyt dojrzałym politykiem, by się obrażać. Raczej staram się wyciągać wnioski. W ciągu wyborów media koncentrowały się na dwóch partiach i kilku hasłach, jak choćby propozycji PO: 3 razy 15. SDPL nie była w stanie przebić się ze swoim wyważonym i realistycznym programem, w tym z propozycją reformy systemu edukacji , metodami walki z bezrobociem czy programem europejskim. Nie przekazywano także opinii publicznej naszej krytyki programu PiS, stanowiącego zbiór pobożnych życzeń i zmierzającego do dalszego zawłaszczania państwa i naszej oceny oferty PO, płytkiej i niekompletnej. Dzisiaj to wszystko wychodzi na jaw, wręcz leje się z ekranu, gazet. Więc co ja mam odczuwać? Trudno jednak powiedzieć, żebym się strasznie cieszył, bo zależy mi na dobru kraju... choć ostrzegałem, że tak będzie. To, co odczuwam, to raczej gorzka satysfakcja, niż radość.

Co leży u podstaw kryzysu, który spowodował, że Platforma nie dogadała się z PiS-em?

- Aż do ostatniej fazy wyborów oba ugrupowania poklepywały się nawzajem po ramionach sygnalizując wyborcy: no my się tu spieramy, spieramy, ale naprawdę to jesteśmy dogadani. Wszystko jedno czy zagłosujecie na PiS czy na PO, najważniejsze, żebyście zagłosowali na naszą dwójkę, bo reszta się do niczego nie nadaje. Rokita nawet w jakimś momencie proponował: kto wygra, tego program jest realizowany. A druga partia i tak miała wejść do koalicji! Nagle jednak wszystko nie poszło zgodnie z planem. PO nie wygrała wyborów. W ciągu kampanii maskowano też potężne różnice programowe. Teraz już się nie da ich zamaskować. Na to wszystko składają się też konflikt w trakcie wyborów prezydenckich, osobowości liderów i wiele innych czynników.

Ale to przecież także zasługa Aleksandra Kwaśniewskiego i wyborczej pułapki zastawionej przez niego na przyszłych koalicjantów...

- Dojrzałość polityków polega na tym, że wiedząc jaki jest harmonogram wyborów, jakie są warianty odnośnie wyników i mając wizję rządów, powinni być na to przygotowani. PO i PiS już od zeszłego roku wiedziały, że będą razem rządzić. Powinny były tworzyć zespoły, które niwelowałyby różnice programowe. Współpracować w Sejmie. A one, owszem, współpracowały, tyle że tylko wtedy, gdy trzeba było walić w rząd Belki. Jedynym elementem wspólnym była negacja i chęć objęcia władzy. Wydawało się, że PO wygra, a PiS będzie spełniać trochę taką rolę, jak UW przy rządach AWS. Za nic nie odpowiadać, a jednocześnie punktować partnera. To zresztą ulubiona pozycja Kaczyńskich. Tymczasem stało się na odwrót, no i stąd kłopot. Gdyby oba ugrupowania rozmawiały wcześniej o różnicach programowych, obsadzie ministerstw, to wszystko by wyglądało inaczej.

Która z tych partii ponosi w większym stopniu winę za rozpad niedoszłej koalicji?

- Trudno powiedzieć. PiS jest partią bardzo pazerną i bardzo chce tak rządzić, by odpowiadać za dziedziny, w których efekty mogą być spektakularne, choć niedługofalowe i nierzeczywiste. Taką dziedziną jest sprawiedliwość. Można szybko uruchomić prokuratorów. Rozkręcić parę głośnych spraw. One będą trwały latami, czym się skończą - nie wiadomo, ale krótkotrwały efekt propagandowy będzie. Gorzej jest z gospodarką. Tu już krótkofalowych efektów nie ma. Więc Kaczyńscy chcieli oddać ją Platformie, aby to ona wzięła odpowiedzialność za nierealne obietnice PiS. Z drugiej strony PO jest winna swojego przedwyborczego zadufania, że wygra, a także miałkości programu. Kompletnie nie porozumiała się z PiS-em, co do kształtu przyszłych rządów i nie przygotowała się do wariantu, w którym przegra. Platforma okazała się także naiwna. Liczyła na to, że partner od tego, co pisał i mówił, odstąpi. Jako jeden z niewielu polityków w Polsce przestudiowałem dzieła zebrane braci Kaczyńskich, ich projekt konstytucji i program. PO nie przeczytała. Programy takich polityków się czyta, oni kierują się planem długofalowym.

Czego konkretnie PO nie przeczytała? Co takiego było w tych projektach?

- W projekcie konstytucji IV RP? Pomysły z piekła rodem. Obsesyjny powrót do przeszłości. Rozszerzenie ustawy lustracyjnej na wszystkich radnych, pracowników naukowych, członków spółek skarbu państwa, część dziennikarzy, tysiące urzędników. Zakaz piastowania stanowisk publicznych dla działaczy PZPR z sekretarzami gminnym włącznie. Wielka komisja śledcza w Sejmie. To wszystko to recepta na kolejne konflikty społeczne. No i w końcu kwestia niezawisłości sędziowskiej. Każdy wie, jaka ważna to sprawa. Tymczasem PiS proponował możliwość odwołania sędziego, który w przeszłości wyróżniał się „gorliwością w zwalczaniu opozycji demokratycznej”, przez prezydenta, za aprobatą Krajowej Rady Sądownictwa. Kto był „gorliwy”, a kto nie? Przecież to rodzi możliwość nacisku na niektórych sędziów. PO, partia rzekomo liberalna, powinna to wszystko przeczytać. I protestować. Ale Platforma uciekła od liberalizmu. Dawne koncepcje środowiska wywodzącego się z KLD, partii liberalnej zarówno pod kątem gospodarczym, jak i obyczajowym, zarzucono na rzecz taniego populizmu i ścigania się w radykalizmie z Kaczyńskimi i Giertychem.

Jakie, pana zdaniem, będą dalsze losy mniejszościowego rządu Marcinkiewicza?

- Nie zgadzam się w wielu sprawach z Jarosławem Kaczyńskim, ale miałem go za człowieka zasad. Tymczasem po raz pierwszy zasady poszły w kąt. Polityk, kładący nacisk na sprawiedliwość i przestrzeganie prawa, pod stołem dogaduje się z Lepperem. Człowiekiem, który ma wyroki na karku, który posługuje się kłamstwem. W ten sposób Kaczyńscy w jednej chwili zniszczyli swój mit, który budowali latami. Posługiwanie się takimi politykami jak Lepper jest niezwykle niebezpieczne. Giertych, zresztą, to lustrzane, tylko silnie zideologizowane, odbicie Leppera. Pod względem populizmu jest taki sam. Jarosław Kaczyński nawet półsłówkiem nie mówi, że wchodzi z nimi w koalicję, bo wie, że dla niego to byłby pocałunek śmierci. Ale wiadomo, że ciche poparcie tych polityków będzie potrzebne rządowi Marcinkiewicza. Nie dostanie go za darmo, tylko kosztem kolejnych ustępstw. Sam przy tym będzie kroczył po linie balansując między poparciem PO, a populistów z Samoobrony i LPR. Czeka nas parę lat męczarni i zaskakujących wydarzeń.

A jeśli jednak w przyszłości rząd mniejszościowy zostanie zastąpiony przez nowy gabinet koalicyjny PiS-PO?

- Mogą, owszem, zawrzeć w końcu koalicję. Ale różnice są ogromne. Tego się nie da skleić w sposób trwały. To jakby dwóch alpinistów, złączonych liną, wspinało się na ścianę. Musi być między nimi zrozumienie, muszą sobie pomagać, a nie ciągle zastanawiać się, który pierwszy osiągnie szczyt. Bo jeśli będą ciągle myśleć: a może tego drugiego trochę zmęczyć, niech powisi na linach, a potem może go gdzieś odczepić i zostawić, to w końcu spadną obydwaj. Tak też będzie, jeśli koalicja PO i PiS zostanie kiedyś w przyszłości reaktywowana… Ale może się mylę, może obudzą się w nich mężowie stanu i dokonają czegoś, co wszystkich zadziwi. Zadziwi, a nie zdziwi – jak obecnie.

Rozmawiał Wiktor Świetlik


Źródło: www.borowski.pl

Powrót do "Wywiady" / Do góry