Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 04.11.06 / Powrót

Jestem człowiek grzeszny - "Gazeta Wyborcza" Stołeczna

Sondaże dają Panu trzecie miejsce, to nie zniechęca?
- Telefoniczne sondaże mają skazę - wykazują 70-80 proc. frekwencji, gdy ta prawdziwa będzie dwa razy niższa. Pytanie, kogo z trójki kandydatów wskazują ci, którzy na wybory pójdą. Z naszych badań wynika,że wśród tych wyborców poparcie dla mojej kandydatury jest tylko o kilka punktów mniejsze, niż dla moich rywali. Odnotowuję tendencję wzrostową, walczę więc o drugą turę i wygraną. Głos na mnie nie będzie zatem zmarnowany, przeciwnie – może być zwycięski. Chcę także jak najlepszego wyniku dla naszych list wyborczych.
Zarówno powoływanie bloku centrolewicy, jak i oficjalne zgłoszenie Pańskiej kandydatury ciągnęło się miesiącami. Przeważają opinie, że wystartowaliście zbyt późno, żeby dobrze wypaść w wyborach samorządowych.
- O nowym politycznym porozumieniu mówiłem już w grudniu 2005 r. Na scenie powstała próżnia po tym jak liberalna gospodarczo Platforma, ideowo przesunęła się na prawo. Zarówno w SLD, jak i w PD początkowo przyjęto tę propozycję chłodno. W końcu zaczęliśmy rozmawiać. Dopiero późną wiosną dostałem ofertę startu w wyborach prezydenckich.
Szczególnie ostro Pański ewentualny start komentowali działacze warszawskiego SLD. Notowałam zawołania: „Niech Borowski przyjdzie na Rozbrat”! „Niech przeprosi!”, „Zdrajca”!
- Na tym polegał problem.
Pan nie przeprosił, nie wytłumaczył się z politycznej „zdrady”, którą było powołanie konkurencyjnego SDPL, mijał czas.
- Nikogo nie przeprosiłem, bo nie miałem za co. Nie żądałem jednak też całkowitego uznania moich racji. Żeby położyć kres temu klimatowi powiedziałem: w marcu 2004 r. mieliśmy dostateczne powody, by odejść z SLD, a część kolegów, która postawiła na zmiany w Sojuszu, miała dobre powody, by zostać.
Bardzo dyplomatyczne.
- Raczej uczciwe. Gdyby nie SDPL, kto wie, czy i kiedy nastąpiłyby zmiany w SLD. Odegraliśmy rolę katalizatora zmian na lewicy, szkoda tylko, że nie weszliśmy do Sejmu. Niewiele zabrakło. W każdym razie anse i pretensje w SLD sprawiły, że musiałem czekać.
Chyba nie tylko Pan czekał. Przecież stawiał Pan warunki startu.
- Domagałem się poparcia całej centrolewicy, bo nie chciałem być partyzantem. PD musiała przewalczyć to u siebie, podobnie SLD. Z Rozbrat dochodziły mnie głosy: „A niech powie publicznie, że kandyduje to my się zastanowimy czy go poprzemy i jak”. To było nieporozumienie. Wprawdzie wiedziałem, że nie będę faworytem, ale też nie decydowałem się na start, by promować nazwisko. Co najwyżej ryzykowałem.
Teraz jest wyborcza koalicja. A niektórzy działacze SLD twierdzą, że to są przymiarki do stworzenia nowej partii. A wynik wyborów w Warszawie albo to przyspieszy albo spowolni.
- Przeanalizujemy doświadczenia z wyborów samorządowych. Musimy wspólnie zastanowić się, czy jesteśmy przygotowani do powołania partii. Nie chcę powtórzyć niedobrych doświadczeń. Można być razem i nie zatracać tożsamości.
Czy to prawda, że na czele nowej formacji miał stanąć Aleksander Kwaśniewski?
Nie. W ogóle nie ma takiej rozmowy. Na razie sami musimy uporządkować nasze szeregi i naszą politykę. Ręczę za SDPL. Jeśli nasi ludzie zrobią coś nie tak, to pożegnają się z partią. Jeśli tak samo będzie robić SLD, to dobrze. To znak, że wychodzimy z tej traumy.
Wracając do Kwaśniewskiego, to jest jego wybór. To nie jest polityk zużyty, wypalony, który może się zajmować już tylko wykładami. Pytanie, co on sam będzie chciał robić.
Działacze SLD boją się, że zbliża się koniec tej formacji, a oni pójdą na śmietnik historii.
Życie ma to do siebie, że coś się kończy i coś się zaczyna. Centrolewica musi na nowo określić swoje szanse i kierunki działania. Jako tatrzański turysta znam trzy szkoły poruszania się w górskiej mgle. Jedna, to siedzieć i czekać aż się rozwieje - ryzykowna, bo zimno, nie wiadomo jak długo czekanie potrwa. Druga to bardzo się spieszyć - ale można wtedy spaść. I trzecia najmądrzejsza - iść powoli, ale stale do przodu, w tempie uzależnionym od gęstości mgły. Ta nasza polityczna mgła jest średnio gęsta, widać tak na trzy miesiące.
Słyszał Pan apel prezesa warszawskiego PiS, który zaproponował PO zblokowanie list „przeciw postkomunistom”?
- Celem PiS-u i Marcinkiewicza jest utrzymanie wpływów za wszelką cenę. Koalicja opcji, nad którymi PiS nie będzie miał kontroli, oznacza odkrycie różnych, brzydko pachnących miejsc po tej władzy. Zburzy pomnik i mit Lecha Kaczyńskiego. Pan p.o. prezydent pytany o dorobek poprzednika chętnie mówi o walce z korupcją. Otóż jaka była skuteczność tej walki, stwierdzą następcy.
PO uważa, że może uzyskać bezwzględną większość w Radzie Warszawy.
Niech się pożegna z takim myśleniem. Będą trzy siły. Niestety, PO głośno domaga się odsunięcia PiS od władzy, ale po cichu szykuje z nimi koalicję. Dlatego wszystkim wyborcom, którzy dość już mają PiS powiem otwarcie: im lepszy wynik Marka Borowskiego i centrolewicy,tym większa gwarancja, że w Warszawie PiS rządził nie będzie.
Po wyborach chce Pan rozliczać PiS?
- Samo wyjdzie. Zaczną wychodzić na jaw różne sprawki, kolesiowskie decyzje.
Jakie kolesiowskie decyzje?
- Jeśli na posady sprowadzano z całej Polski PiS-owskich działaczy, to przecież nie dlatego, że to wybitni fachowcy. Mieli zabezpieczać jakieś interesy. Jakie? Tego jeszcze nie wiemy.
A nie był to raczej klucz towarzysko-lękowy
- Korupcja często zaczynała się właśnie od kolesiostwa. Wzięli swojego, niekompetentego, potem drugiego, trzeciego. I zaczynali tworzyć naturalny klan.
Żadnej rządzącej partii nie udało się tego zmienić, tak samo funkcjonował przecież SLD.
- Udało się to w Szwecji, Norwegii, Danii.
Mówmy o Polsce.
- Mam dalej idące ambicje. Nie uważam, że Polska jest skazana na nieudacznictwo. Potrzeba tylko odpowiednich mechanizmów. W moim programie nazywam to „Rzeczpospolita Warszawska”.
Tak samo nazwał swój plan odsunęcia od władzy postkomunistów Wojciech Dąbrowski, szef warszawskiego PiS.
- Dla Dąbrowskiego Rzeczpospolita Warszawska to jest kumpelstwo między PiS i PO i kontynuacja kierunku, który dotąd był praktykowany.
A dla Pana?
- Przeciwieństwo IV RP. Enklawa w morzu niekompetencji, nieprzyzwoitości, braku szacunku dla innych, braku poszanowania reguł demokratycznych i praw obywatelskich. Alternatywa dla TKM, które na potęgę wprowadza Jarosław Kaczyński. Skoro w kraju nie da się tego zmienić, to mamy szansę w Warszawie.
Pan, jako pionier co zamierza?
- Odpowiednio dobrać ludzi. Publicznie wymieniłem już tych, którzy w razie zwycięstwa wejdą ze mną do ratusza. Wyjątkowo kompetentni i niekoniecznie partyjni. Natomiast tzw. merytoryczni będą wybierani wyłącznie w otwartych konkursach z publicznym dostępem do ich CV. To będzie zasada żelazna. Nie interesują mnie poglądy polityczne urzędników, z wyjątkami, bo na czele biura edukacji nie stanie zwolennik LPR.
Miejskie biuro edukacji to nie ministerstwo.
- Ale jeden z obszarów politycznych, dziś widać to szczególnie wyraźnie. Podobnie jak prawa obywatelskie, polityka historyczna, artystyczna swoboda bez cenzurowania i urzędniczego recenzowania. Za to wszystko nie może odpowiadać człowiek, który reprezentuje inny kierunek myślenia niż prezydent.
Wracając do konkursów. Myśli Pan, że nie przyjdą do Pana Pańscy dawni koledzy z SLD?
- Przyjdą. Z całą pewnością. To będą trudne momenty, ale zasad nie zmieniam. A wiedzą o tym wszyscy, którzy dobrze mnie znają. Trzeba skończyć z obecnym sposobem myślenia. I nie zrobi tego nikt z zewnątrz - świeży i czysty, na białym koniu. Sam jestem z wewnątrz.
Czyli jest Pan takim wewnętrznym rycerzem?
- Tak, ale nie lubię słowa "rycerz", bo rycerz musi być bez skazy, a ja jestem człowiek grzeszny.
Jak jeszcze Pan będzie walczył ze złymi standardami?
- Przetargi, w których najpierw będziemy oceniać jakość startujących firm. Te, które przejdą, staną do przetargu cenowego. To będzie jak licytacja, wygra ten, kto da najniższą cenę. W przypadku towarów standardowych decydować będzie tylko cena, a przetarg w internecie.
Co Pana różni od Hanny Gronkiewicz-Waltz i Kazimierza Marcinkiewicza?
- Od Hanny Gronkiewicz –Waltz to, że nie przewiduję koalicji z PiS, od premiera Kazimierza Marcinkiewicza, że jak coś obiecam, to dotrzymuję słowa. Od obojga – nacisk, jaki kładę na zmianę sposobu zarządzania Warszawą, transparentność decyzji, decentralizację, współpracę z organizacjami pozarządowymi oraz na wychowanie i edukację. W przeciwieństwie do moich konkurentów, ostrożnie powołuję się na Giulianiego [były burmistrz Nowego Jorku]. Wolę zapobiegać, niż walczyć ze skutkami. Mówię też wyraźnie, że warszawska oświata będzie wolna od Giertycha.
Czyli?
- Nauczyciel będzie mógł sobie powiesić w klasie teorię ewolucji i nie będzie się bał.
Ktoś w Warszawie się boi?
- Oczywiście, że tak.
Ale to chyba nie jest lęk na wielką skalę?
- W marcu, gdy Giertych wszedł do rządu, napisałem w „Gazecie”, że rozpoczyna się krucjata. I w końcu dojdzie do zakwestionowania teorii ewolucji. Wtedy wasz redaktor powiedział: „Panie marszałku, jeśli krytyka ma być wiarygodna, to niech pan to skreśli". Uległem, ale jak się okazało miałem rację.
To znaczy, że w warszawskich szkołach będą organizowane spotkania z mniejszościami seksualnymi? Bo był z tym problem.
- Będą. I uczyć o tolerancji, ale bez narzucania. Dyrektor, który zechce takie spotkanie zorganizować, będzie pod moją ochroną. Włos mu z głowy nie spadnie.
Jaką przywiązuje pan wagę do polityki historycznej?
- Jest ważna. Chciałbym, żeby łączyła nie dzieliła.
A co dzieli?
- Np. pomnik Romana Dmowskiego.
Był ceną, którą Lech Kaczyński zapłacił za koalicję z LPR w Warszawie.
- No właśnie. Nie chciałbym się wdawać w takie przedsięwzięcia.
Odmawia Pan pomnika Dmowskiemu, mimo, że część warszawiaków sobie tego życzy...
- To proszę sobie prywatnie uzbierać pieniądze, wykupić działeczkę...
...a Piłsudskiemu stawiać z publicznej kasy.
- Tak. Był naczelnikiem, zwycięzcą bitwy pod Warszawą. Jedynie zajadli endecy są przeciwnikami pomników Piłsudskiego, ale zajadli endecy to w Warszawie 2 proc. Zresztą jest już rondo Dmowskiego, a o pomniku rozprawiamy teoretycznie, bo niedługo odsłonięcie.
To co Pan proponuje?
- Tablice. To jest odpowiedź na prowadzenie polityki historycznego sporu, co dawniej czynił Lech Kaczyński, a kontynuuje Kazimierz Marcinkiewicz….
Bez przesady. Nie zauważyłam, by w Warszawie bezustannie prowadzili politykę sporu, szczególnie Kazimierz Marcinkiewicz.
- Ale odmówił wyjazdu do Berlina. Takich rzeczy się nie robi.
Ale to nie dowód, że Marcinkiewicz prowadzi odwetową politykę historyczną.
- Marcinkiewicz powinien był pojechać do Berlina, z którym Warszawa dobrze współpracuje, a przy okazji obejrzeć wystawę Eriki Steinbach. Następnie zwołać dziennikarzy, powiedzieć im, czego tam zabrakło, i wygrać sprawę dla Polski. A on co zrobił? Odmówił wizyty, żeby ukarać Niemców, czym dotknął przede wszystkim Bogu ducha winnego i przyjaznego nam burmistrza Wowereita.
Wracając do tablic.
- Jest masa zdjęć z 1945 r. pokazujących całe kwartały potwornie zniszczonych ulic. Młodzi ludzie wiedzą, że Warszawa była zniszczona, ale niewielu rozumie, co to znaczy. Podobnie jak zagraniczni turyści. Dlatego pomyślałem o tablicach ze zdjęciami, opisem, które stanęłyby na stałe na ulicach Warszawy. Każdy będzie mógł zobaczyć, jak było i jak jest. To będzie szok. Chcę pokazać, czego dokonaliśmy jako Polacy, odbudowując Warszawę, która miała przecież zniknąć z powierzchni ziemi.
Czyli realizacja hasła: „Cały naród buduje swoją stolicę”.
- Bo tak było! Odbudowaliśmy. To powinniśmy pokazać. Cudzoziemiec wróci, powie u siebie: „ Ci Polacy rzeczywiście wiele potrafią”. To właśnie różni mnie z Marcinkiewiczem, że szukam w dokonaniach, on w martyrologii.
Co z handlem ulicznym?
- Handel uliczny musi się odbywać tylko i wyłącznie w wyznaczonych miejscach. Po prostu. A jeśli handel będzie się odbywał w miejscach niewyznaczonych, to będzie stamtąd usuwany.
Towar będzie konfiskowany?
- Nie, stażnicy będą grzecznie go wynosić.
I za chwilę handlarze tam wrócą.
- Strasznie mi przykro, ale jak przyjdą, to towar się im znowu zabierze. Prawo musi być egzekwowane.
W programie, podobnie jak Pańscy konkurenci porusza Pan problem psich kup.
- To miłe zakończenie rozmowy, ale cóż – i na to trzeba coś poradzić. Będą kosze, rękawice i torebki. Dwa razy coś ukradną, trzeci raz zostawią. Nie jest to znowu taki specjalny koszt. Szufelki to nie najlepszy pomysł. Nie mam psa, ale sobie to wyobrażam: pies się załatwia, a ja co? W garniturze mam nosić ze sobą szufelkę? Ale kiedy stoi kosz, rękawica, to nie ma problemu. Podchodzę, zgarniam, wyrzucam i mam poczucie, że jestem w porządku. Warszawiacy chcą być w porządku – trzeba im to tylko ułatwić.

Rozmawiały
Iwona Szpala, Dominika Olszewska

Źródło: "Gazeta Wyborcza" - Stołeczna

Powrót do "Wywiady" / Do góry