Marek Borowski: Można to uznać za paradoks, ale bywa właśnie tak, że ci, którzy odważyli się powiedzieć własnemu środowisku - źle się dzieje! - najlepiej nadają się do tego, żeby to środowisko łączyć. Ale już na nowych warunkach i z innym przesłaniem niż to, które było kiedyś.
W czasie ostatnich wyborów wyrastał Pan na lidera lewicy. Po wyborach słyszymy o powrocie Aleksandra Kwaśniewskiego czy Włodzimierza Cimoszewicza.
Wybory potwierdziły, że mimo pozostawania poza parlamentem mam spore poparcie społeczne - i to oczywiście mnie cieszy. Na centrolewicy jest jednak kilka partii, z których każda ma swojego lidera. To zrozumiałe, że dziennikarze szukają tego jednego. Moja i pozostałych liderów odpowiedź brzmi: to my tworzymy tę formację, a kwestię lidera zostawiamy na później. Nie byłoby dobrze, żeby jedynym czynnikiem, który spaja te partie była tylko jedna osoba. Federację kilku partii muszą łączyć wartości, działania i dopiero potem lider.
Mam rozumieć, że nie jest Pańską ambicją zjednoczyć lewicę i stanąć na jej czele?
Każdy, kto jest liderem partii i wdaje się w coś większego ma ambicje, żeby to wyszło i przybrało taki kształt, który on sobie wymyślił. Byłbym hipokrytą, gdybym mówił, że zamierzam się usunąć w cień. Dzisiaj trzeba jednak ograniczyć własne ambicje. Mamy trzy autonomiczne partie, które muszą wypracować wspólny program. Jeśli będziemy teraz toczyć walki o przywództwo, to nie zbudujemy na tym zaufania wyborcy.
Kto byłby lepszym liderem Pan, Wojciech Olejniczak, Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Onyszkiewicz czy ktoś jeszcze inny?
Nie chcę dać się wpuścić w tę uliczkę. Nie dyskutuję o przywództwie, raczej o tym, co LiD chce zaproponować Polakom. Rozumiem atrakcyjność tego tematu, ale to nie ten moment. Porozmawiamy za rok.
Do tej walki o przywództwo prędzej czy później jednak dojdzie. Na przykład przed wyborami prezydenckimi.
Oczywiście, jeśli ten centrolewicowy ruch się umocni. W wyborach parlamentarnych trzech liderów może być siłą ruchu. Może też naturalnie wyłonić się jeden lider, który będzie akceptowany przez wszystkich albo na przykład przyjmie się metodę rotacyjną. Natomiast jeśli idzie o wybory prezydenckie to kandydat musi być jeden. Ale dyskusja o tym, kto to ma być jest najlepszym początkiem do tego, żeby się pokłócić.
Po ostatnich wyborach nie czuje się Pan odsunięty w cień? Przed wyborami z ust polityków lewicy, mówię głównie o SLD nazwisko Marek Borowski padało nieustannie. Dziś już go nie słyszymy.
Dziękuję za troskę, ale dam sobie radę. Każdy ma na scenie politycznej takie miejsce, jakie sobie sam wywalczy przede wszystkim własną aktywnością. Ja swojego miejsca nie zawdzięczam nikomu. Nie byłem ciągnięty za uszy, raczej je sobie wyrąbywałem. Doceniam znaczenie poparcia aparatu partyjnego, ale ważniejsze jest poparcie opinii publicznej, a tu jest lepiej, niż było przed wyborami.
Ale czy nie jest tak, że politycy lewicy są rozczarowani Pańskim wynikiem w Warszawie? Leszek Miller w wywiadzie dla naszego portalu powiedział, że nie rozumie Pańskiego poczucia sukcesu, skoro zaliczył Pan trzy spektakularne porażki pod rząd. Wybory prezydenckie, parlamentarne i ostatnio samorządowe.
Rozczarowani są nie politycy lewicy, ale Leszek Miller, któremu na rękę była porażka Lewicy i Demokratów, i moja w Warszawie. Pozwoliłoby mu to na frontalne zaatakowanie Olejniczaka za błędny wybór koncepcji politycznej, polegającej na porozumieniu z Borowskim i zgodzie na utworzenie centrolewicowego bloku. Leszek Miller nie chce przyjąć do wiadomości, że lewica straciła zaufanie społeczne i została zmarginalizowana, w czym miał on niebagatelny udział. Czas ostatnich wyborów to nie jest czas sprzed 5 lat. Dziś mamy sytuację, gdy lewica nie miała prawa nigdzie wziąć więcej niż kilkanaście procent głosów, a w tradycyjnie nie lewicowej Warszawie sytuacja była szczególnie trudna, więc uzyskane wyniki można uznać za wyjątkowo dobre.
I tu mi się przypomina kolejna opinia Leszka Millera. Powiedział, że jest Pan człowiekiem, który prowadzi lewicę na przetrwanie, ale w ogóle nie myśli o zwycięstwie i nie jest w stanie jej do zwycięstwa doprowadzić.
Widzę, że bardzo zabolał Leszka Millera ten wynik w Warszawie. Powstanie SDPL pozwoliło utrzymać część wyborców i nadzieję, że lewica się jeszcze odrodzi. I dzisiaj to się właśnie dzieje. Potrzebujemy zwycięstwa i wierzę, że ono w przyszłości nastąpi. Nie może się jednak powtórzyć historia, że po zwycięstwie następuje katastrofalna porażka. Co jeszcze powiedział Leszek Miller?
Powiedział, że gdyby w Łodzi osiągnął taki wynik nie cieszyłby się i nikt by mu na pewno nie gratulował.
To się głęboko myli. Gdyby zdobył w Łodzi 23 procent głosów, to ja bym mu pogratulował. Chciałbym wiedzieć, jakie oczekiwania ma Leszek Miller po tej traumie, którą przeżyła lewica, a której on był współsprawcą? Czy naprawdę sądzi, że samo SLD osiągnęłoby lepszy wynik? Chyba tak, bo był przeciwnikiem LiD-u.
I chyba jest do tej pory, mówi, że między SLD i PD są różnice niemal nie do przeskoczenia i Sojusz powinien pracować na siebie.
Leszek Miller nie rozumie tego, że logo SLD nie jest już jak logo Coca-Coli, którą każdy kupuje.
Ale poparcie dla SLD jest wśród trzech partii LiD-u nadal największe.
Tak, ale to jest poparcie rzędu 6-8 procent. Na tym nie da się zbudować nowej jakości. Oczywiście, ta partia ma swój elektorat, którego nie można zmarnować. SLD musi zmienić metody działania, odciąć się od spraw z przeszłości, przyjąć w programie takie rozwiązania, które ją zabezpieczą przed nawrotem tych praktyk. Jednocześnie trzeba budować lewicę na znacznie szerszym elektoracie. Otworzyć się na młodych wyborców i polityczne centrum. I to jest przyszłość. Lewicę w Polsce trzeba odbudowywać razem z SLD, ale bez żadnej hegemonii SLD. Z tego również zdaje sobie sprawę Wojciech Olejniczak. Sądzę, że Miller jest w pewnej mierze sfrustrowany tym, jak go potraktowano. Koledzy odsunęli go, ale nie dokonali rzetelnej oceny jego rządów. Paradoks polega na tym, że ja, którego Miller tak nie lubi, jako jedyny mówię nie tylko o jego błędach, ale i zasługach.
A mógłby odegrać znaczącą rolę w procesie odbudowy lewicy?
Mógłby odegrać rolę pozytywną, jeśli zszedłby z linii złośliwej krytyki ciotki, która ma wiecznie coś za złe. Jest z pewnością politykiem zdolnym i ma niezbyt liczne, ale wierne grono zwolenników.
Może powinien stanąć na czele zjednoczonej lewicy? Jest charyzmatyczny, rozpoznawalny, dużo jeździ ostatnio po kraju.
Powrót do przeszłości? Najpierw musieliby go wybrać na przewodniczącego SLD, a potem musiałby przekonać do siebie SDPL. Trudna sprawa.
Rozmawia Pan z nim o przyszłości lewicy?
Spotykamy się tylko przelotnie.
Wielu polityków obraziło się za Pańskie poparcie dla Hanny Gronkiewicz-Waltz?
Nie, wręcz przeciwnie. Dzisiaj już wyraźnie widać, że to była dobra decyzja. Z Hanną Gronkiewicz-Waltz współpracujemy i to w takim duchu, żeby po czterech latach warszawiacy byli zadowoleni.
Myśli Pan, że Hanna Gronkiewicz-Waltz będzie lepszym prezydentem niż byłby nim Marek Borowski?
To jest prowokacyjne pytanie. Przed wyborami przedstawiałem program, który uważałem za najlepszy. Dzisiaj wracanie do tego i wyrażanie żalu - bo gdybym ja był prezydentem to…- nie ma sensu. To są dopiero początki prezydentury pani Gronkiewicz-Waltz. Ludzie ją wybrali i chciałbym, żeby to była dobra prezydentura. Porozmawiamy za trzy lata.
Marek Borowski – minister, wicepremier, marszałek sejmu i poseł. Aktualnie jest Pan radnym Sejmiku Mazowieckiego. Jak polityk z Pańskim doświadczeniem czuje się w sejmiku?
Bardzo dobrze, ale przede wszystkim jestem przewodniczącym partii i jednym z liderów Lewicy i Demokratów. Moje główne zadanie jest więc natury politycznej. Natomiast jeśli idzie o sejmik, to jak wiadomo Mazowsze to również Warszawa i jej reprezentantem się czuję. Funkcja radnego pozwala mi na utrzymanie kontaktu z bieżącą rzeczywistością gospodarczą.
Celiński, Balicki, Pan radnymi. Można odnieść wrażenie, że to jakieś totalne zesłanie. Nie ten poziom uprawiania polityki.
Nasz start miał pomóc LiD-owi w uzyskaniu dobrego wyniku - i pomógł. Sejmik jest dodatkowym zajęciem o charakterze społecznym i uważam, że dobrze, iż polityk, który nie jest w parlamencie pełni jakąś funkcję publiczną. To nie jest żadna degradacja. Opinia publiczna mnie nie porzuciła i to jest dla mnie źródłem największej satysfakcji.
Nie jest Panu smutno, kiedy obok Pana siedzi tylko trzech kolegów z lewicy? LPR ma tylu samo radnych.
Polityka ma różne zakręty. Ja już byłem i na wozie, i pod wozem. Politycy, którzy nie rozumieją, że tak bywa - mogą nabawić się jakiegoś urazu, albo popaść w zarozumialstwo. Mnie to nie grozi. Jeśli mam przed sobą konkretne cele, to je konsekwentnie realizuję i nie wpadam w żadne stany emocjonalne. A na to, że koalicja rządząca przegłosowała taką a nie inną ordynację wyborczą nic nie poradzę. My zdobywając trzy razy więcej głosów niż LPR mamy tyle samo miejsc. Tylko dla Ligi to łabędzi śpiew, a dla nas okres przejściowy i punkt wyjścia do przyszłego sukcesu.
Rozmawiał: Max Fuzowski
Źródło: www.o2.pl
Powrót do "Wywiady" / Do góry | | | |
|