- Nie, na pewno nie. Nawet jeśli coś się niszczy i psuje, to szybko powstaje coś nowego. Polityka nie znosi próżni. Do Titanika bym tego nie porównywał, bo na nim nikt początkowo nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy i wszyscy radośnie tańczyli. Z lewicą jest tak, że niektórzy nie zdają sobie sprawy ze zbliżającej się być może katastrofy, tylko część przestrzega pozostałych i próbuje ratować, co się da. Choćby po to, by w przyszłości można było znów na czymś lewicę budować. Być może uda się im przestrzec definitywnie i jakoś tę górę lodową ominiemy. Zobaczymy.
- Sądząc z jednoznacznej odpowiedzi na pański list - Sojusz i Wojciech Olejniczak definitywnie zakończyli współpracę z Demokratami. Dla pana z kolei powrót PD to warunek istnienia LiD. Kwadratura koła...
- W moim liście zwracałem uwagę na to, że powody, jakie Olejniczak podał w uzasadnieniu zerwania porozumienia są z gruntu nieprawdziwe. Politycy SLD nadal skrzętnie pomijają ten temat. To symptomatyczne - czyli naprawdę chodziło o coś innego. Padają także buńczuczne wypowiedzi, np. Grzegorza Napieralskiego, że SDPL może albo zostać "przystawką" SLD, albo może sobie iść, gdzie chce. W taki sposób nie odbuduje się jedności lewicy. Myślę, że sposób potraktowania partnerów przez Sojusz i zupełny brak refleksji nad tym, co się zrobiło, nie pozostanie bez wpływu na decyzję Konwentu Krajowego SDPL.
- Do niedawna polska lewica silna była jednością - wspólnie grała na prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego i premierostwo Oleksego i Millera. Teraz tych rozgrywających na lewicy jest już kilku, a elektorat topnieje. Prawo i Sprawiedliwość przygarnęło najbardziej roszczeniowych wyborców, "wykształciuchy" wybierają Platformę. Jak tak dalej pójdzie - zabraknie nie tylko lewicowych struktur, ale i wyborców...
- W najczarniejszej wersji tak może być, choć nie sadzę, żeby do tego musiało dojść. Przed sobą mamy teraz trzy lata do następnych wyborów parlamentarnych, i te lata muszą być dobrze wykorzystane. To nie jest sytuacja, jaka była poprzednio, kiedy to Socjaldemokracja Polska powstała tuż przed wyborami. Zresztą, sytuacja lewicy była całkowicie inna - nasze błędy były bardzo wyraźne. Później mieliśmy dwa lata rządów PiS, kolejne wybory i tak na dobrą sprawę dopiero od niedawna LiD mógł zacząć się formować. Spotkał się pierwszy zespół roboczy, edukacyjny, mieliśmy plany kolejnych zespołów, które metodycznie i profesjonalnie miały przygotować programy. Teraz trzeba wszystko zaczynać na nowo.
- Więc skąd ta nieoczekiwana wolta SLD?
- Powiem nie tyle swoim tekstem, co cudzym. Komentatorzy mówią, że to wynik wewnętrznej walki w SLD przed majowymi wyborami władz tej partii. Olejniczak był zwolennikiem LiD-u, zwolennikiem partnerskiej współpracy, choć nie zawsze mu to wychodziło. Nie uważałem go jednak za podstępnego polityka, starałem się z nim dobrze współpracować, no ale - jak mówią komentatorzy - w SLD górę wzięła podsycana przez przeciwników Olejniczaka atmosfera klęski wyborczej, która wymagała znalezienia winnych. No i wskazano Demokratów. Na marginesie - trochę też na SDPL, że niby na plecach SLD wjechaliśmy do Sejmu. To całkowita nieprawda, bo większość naszych posłów weszła do Sejmu z drugich, trzecich, a nawet piątych miejsc, a SDPL w sumie dodała LiD-owi 400 tys. głosów.
- Czy SLD nie zagubi się w swojej "mocarstwowości"? Biorąc pod uwagę, że przed wyborami sympatie wyborców skupiały się na PO i PiS - trzynastoprocentowe poparcie dla LiD wydawało się niezłym wynikiem.
- Oczywiście, że tak. Mało kto zauważył, że to było ponad 2 mln 150 tys. głosów. To o 70 tys. więcej niż w 2005 roku zebrały wszystkie trzy lewicowe partie. Po wyborach wprawdzie zaczął się spadek, ale to normalne po każdych wyborach. Po drugie - dopiero teraz przystępowaliśmy do prac programowych LiD. Wcześniej nie było przecież żadnych spraw, w których mogliśmy się zetrzeć z rządzącymi i pokazać nasze ideowe oblicze. Trudno w takiej sytuacji zdobywać dalsze poparcie. Ale, niestety, w SLD cały czas panowała atmosfera klęski, podsycana wewnętrznie przez różnych ambitnych, ale krótkowzrocznych działaczy. Cóż, przed nimi kongres, to w pewnym sensie zrozumiałe, ale dlaczego na temat przyszłości LiD-u nie było żadnej dyskusji? Zaczęto jedynie szukać gorączkowo kozłów ofiarnych, zamiast wykazać cierpliwość, spokój i opanowanie. Przecież to dopiero kilka miesięcy po wyborach parlamentarnych i trzy lata przed kolejnymi! Po co w SLD ten dziwaczny pośpiech?
- A może chodzi o to, by lewicowe poletko zaorać i zacząć wszystko od początku? By wyciąć dinozaurów lewicy, np. takich jak pan, bo lewicy najbardziej brakuje jasnego programu i nowych twarzy?
- Jestem zwolennikiem nowego otwarcia, niekoniecznie muszę być demiurgiem dziejów. Chętnie ustąpię miejsca ludziom młodszym, ale dobrze przygotowanym, ideowym, szanującym inne poglądy i traktującym politykę jako służbę, a nie okazję do napawania się władzą. Są tacy w mojej partii. Pojawi się ich więcej, kiedy lewica się otworzy, tymczasem mam wrażenie, że Sojusz zamyka się w sobie, kokietuje wcale nie młode pokolenia. Właśnie formuła LiD dawała ogromną możliwość takiego otwarcia, mogli pojawić się nowi ludzie, nowe idee.
- A tzw. Nowy Nurt lewicowy, ruch młodych działaczy LiD, zapowiadających budowę nowej formacji?
- No właśnie! W Nowym Nurcie większość młodych działaczy jest z SDPL - w tym dwóch wiceprzewodniczących partii - Michał Syska i Bartosz Dominiak. Wiceprzewodniczącymi zostali przecież nie przypadkiem, ale z mojej rekomendacji. Jestem jak najbardziej otwarty na tę inicjatywę, dla mnie to ciekawe zjawisko: grupa młodych ludzi, patrzących nam na ręce i poganiających tych starszych, coś jak ostroga dla konia.
- Na pozór rządy prawicy w Polsce to wymarzony teren dla lewicy - nie myślę tu tylko o dyktacie korporacji i monopoli, rosnących nierównościach czy klerykalizacji. Nic, tylko wspólnie zakasać rękawy.
- Zasadnicze pytanie lewicy dziś jest takie: poszerzać obszar ideologiczny czy nie? Poszerzanie wymaga uwzględnienia rozbieżności poglądów i trzeba to przyjąć, rozmawiać o tym. Przecież jeśli będziemy rządzić, to też będziemy musieli się z kimś układać i porozumiewać. To ważny sygnał dla wyborców. Natomiast lewica, która się zamyka, jest ortodoksyjna i z nikim nie wchodzi w koalicję - nie ma dziś w Polsce większych szans. Tylko grono liderów będzie zadowolone, jak to oni ostro i pryncypialnie "przywalają". Tylko że z tego żadnych zmian w kraju i dla ludzi nie będzie.
- Ze słów Olejniczaka wynika, że Sojusz z niczego się nie wycofa, zatem perespektywy LiD są mizerne.
- Cóż, podjęli decyzję i, jak w starym dowcipie - tej wersji będą się trzymać. Niemniej jednak nam, w SDPL zależy, by na lewicy zaczął się jakiś ferment dyskusyjny. Sytuacja, w której podejmuje się tak radykalny krok, jak wyrzucenie Demokraktów z LiD bez wcześniejszej dyskusji - jest chora. Ale też rodzi nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy zapytają: a właściwie po co jedliśmy tę żabę? Może jednak lepiej spróbować wrócić do źródeł i do polityki otwarcia. Inaczej wpadniemy w koleiny, z których będzie bardzo trudno wyjść, jeśli w ogóle to będzie możliwe.
- Bierze pan pod uwagę taki scenariusz, że na prezydenta trzy partie lewicowe wystawiają swego kandydata, a za trzy lata - swoich kandydatów do parlamentu?
- Uciekam od tych myśli, mam nadzieję, że przez trzy lata dojdziemy do porozumienia. Czy nie przydałby się np. odważny ruch w kierunku stworzenia jednej partii lewicowej i odłożenia na półkę starych szyldów: SLD, SDPL, Unii Pracy? Czy przypadkiem nie byłoby to wyjściem naprzeciw oczekiwaniom wyborców? Na pewno wiem jedno: nie będziemy satelicką partią SLD, bo to nie będzie służyć odbudowie lewicy.
Rozmawiał: Jacek Deptuła
Źródło: "Gazeta Pomorska"
Powrót do "Wywiady" / Do góry