Marek Borowski: - W ogóle lubię startować z okręgów, gdzie jest dużo do zrobienia. Taką mam zasadę. Po drugie otrzymałem zaproszenie od moich kolegów partyjnych. To dla mnie bardzo nobilitujące i zaszczytne.
Wracając do tego, że lubię takie okręgi. Przez 10 lat byłem posłem z Piły. w 1991 roku kiedy startowałem stamtąd po raz pierwszy, wszedłem do Sejmu. Otrzymałem wtedy 5 proc. głosów. W 1993 r. otrzymałem 15 proc., a w 1997 - 34 procent. Czyli co trzeci wyborca głosował na mnie personalnie. To dla mnie największa nagroda. Nie ma dla polityka większej radości. Stało się tak, bo dla mnie to kwestia ambicji. Każdy kontrkandydat, który tam mieszkał miał naturalną przewagę. Ja musiałem to wszystko poznawać. Musiałem trzy razy więcej pracować niż oni. Ale potem się okazało, że mnie bardziej zauważyli niż własnych posłów.
Czyli Lubelszczyzna to kwestia ambicji?
- Absolutnie tak. Mam takie hasło życiowe: równe szanse. Ludzie rodzą się równi, a potem życie różnicuje im szanse. A to, że są z biednych rodzin, a to mieszkają w regionach, w których jest mniej możliwości. Uważam, że zadaniem polityka jest działać na ich rzecz i tworzyć prawo, które tworzy równe szanse. Dla Polski jest to szczególnie ważne. Weszliśmy do Unii Europejskiej, ale dziś różnica w PKB na głowę między najbogatszym naszym województwem, a najbiedniejszym jest jak 2,5 do 1. Czyli mniej więcej tak, jak miedzy Niemcami a Polską. Jeśli kiedyś chcemy dogonić Niemcy, to nie możemy zapomnieć o tych , którzy mają jeszcze dalej, bo to grozi pęknięciem wewnętrznym państwa.
Z ostatnich badań CBOS wynika, że jeśli wyborcy oddaliby swój głos na kogoś konkretnego, to na Jerzego Buzka, lub na pana. Miał pan w sondażu 55 proc. poparcia. To przełoży się na Lubelszczyznę, chociaż jest tu pan "spadochroniarzem"?
- Oczywiście bardzo bym chciał. Kampania jest krótka, ale zrobię wszystko żeby przekonać do siebie wyborców. Zdaję sobie sprawę, że jedni głosują na nazwiska a inni na partie polityczne, ale uważam, że w tych wyborach głosowanie na konkretną osobę ma sens i do tego zachęcam wyborców. Oczywiście mówię o wyborcach, dla których Unia Europejska jest szansą, a nie zagrożeniem i którzy szukają doświadczonego polityka, który pomoże im tę szansę wykorzystać.
Jak chce pan budować Europę na Lubelszczyźnie, co w PE da się zrobić dla nas?
- Wiele rzeczy. Najważniejsza sprawa to postawienie na edukację. Strategia lizbońska, która jeszcze wróci, mówi, że Europa musi postawić na badania, naukę, edukacje. Bo w przeciwnym razie nie będzie innowacyjna i nigdy nie dogoni USA. Przy najbliższym uchwalaniu budżetu ta sprawa stanie. Jestem głęboko za tym żeby Polska na tym skorzystała.
A kto ma w Polsce korzystać? Przede wszystkim te regiony, które mają z tym największe problemy, ale jednocześnie mają potencjał. Lublin jest unikalnym miastem. Ma 100 tys. studentów na 350 tys. mieszkańców. Chyba nie ma drugiego takiego miasta. Musimy bić się o większy budżet unijny na edukację i naukę, bo wtedy uczelnie w naszym regionie otrzymają więcej pieniędzy i zwiększą swoje możliwości.
Druga sprawa to ekologia. O niej się dużo mówi na Lubelszczyźnie. Od słów trzeba przejść do czynów. W Europie ekologia jest bardzo modnym tematem. Będzie się na to przeznaczać coraz więcej środków. Pytanie: który region je dostanie? Ten który przedstawi koncepcje, pomysły. A tutaj już się one rodzą. To sprawa produkcji urządzeń dla ekologicznego pozyskiwania energii, gospodarstw agroturystycznych i produkcja ekologicznej żywności.
W PE mamy zadbać, żeby jak najwięcej pieniędzy było przeznaczone na ekologię, a Lubelszczyzna będzie gotowa te środki wykorzystać.
Trzecia sprawa to polityka wschodnia. Jestem wielkim zwolennikiem partnerstwa wschodniego. Ten temat wszedł już na agendę europejską. Ale tę ideę musimy konsekwentnie promować i rozwijać.
Cel jest taki, żeby granicę Schengen uczynić bardziej przepuszczalną. Nie dla przestępców, ale gospodarki i biznesu. Jest to niezwykle ważne, bo wymiana towarowa bardzo wspomagała rozwój naszego regionu. Granica nie może być kurtyną, nawet jeśli nazwiemy ją aksamitną.
Ale jak PE może zliberalizować przepisy Schengen?
Oczywiście, że może. Część problemów z wydawaniem wiz leży wprawdzie po stronie Polskiej. Jak szybko je wydajemy jest naszą sprawą wewnętrzną, a mamy z tym biurokratyczne trudności. Ale to na jaki okres i dla kogo je wydajemy reguluje prawo unijne. Pewne środowiska można zwolnić z wiz. Można przyjąć zasadę, że przedsiębiorca, który jest zarejestrowany na Wschodzie i prowadzi długo firmę, może otrzymać wizę na 10 lat, albo poruszać się w ruchu bezwizowym. PE ma możliwości zmienić te zasady. Polska jest krajem, od której UE się zaczyna i w uproszczeniu ruchu wizowego mamy interes.
Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin
Powrót do "Wywiady" / Do góry | | | |
|