Nie, nigdy. Jako członek komisji konstytucyjnej opracowywałem ten przepis - ma on wyłącznie charakter formalny. Stąd określenie: marszałek - druga osoba w państwie. Druga w nadzwyczajnych i krytycznych sytuacjach, kiedy prezydent
nie może wykonywać swojej funkcji. Nikt
do takich sytuacji, jaką mamy obecnie, się nie przygotowuje.
Co teraz? Co czeka polską politykę po tej tragedii i 9-dniowej żałobie?
Dużo zastanawiałem się nad tym, co dalej. Czy jako społeczeństwo i klasa polityczna poradzimy sobie z godnym uczczeniem ofiar, czy unikniemy fałszywego patosu i obłudy w naszym zachowaniu? To wprawdzie jeszcze nie koniec tej traumy, ale na razie jestem pełen uznania dla rządu, marszałka Sejmu i wszystkich służb odpowiedzialnych za organizację i zabezpieczenie niezwykle trudnych i bolesnych uroczystości pogrzebowych. Ten pierwszy, nazwę go duchowo-logistycznym, egzamin -bez dwóch zdań najbardziej dramatyczny - instytucje państwa zdały na piątkę. Chapeau bas! Mówiąc o tym, co czeka teraz polską politykę, nie możemy pozostawić bez komentarza tego, czym się charakteryzowała
nasza debata publiczna sprzed katastrofy. Otóż często była miałka,
płytka, na pokaz, pełna zagrań PR-owych. Politycy prześcigali się w atakach, popisywali się i prowokowali, a media chętnie to podchwytywały. Posługiwano się okropnym językiem, używano słów raniących, królowały podejrzenia i oskarżenia. Można by tu wymienić różnych polityków ze wszystkich ugrupowań. Wręcz w dobrym tonie było budowanie właśnie w taki sposób swojej pozycji politycznej. To wszystko bardzo absorbowało media. Pojawiły się programy i dziennikarze niejako specjalizujący się w plotkarskich dysputach i podszczuwaniu jednych na drugich.
Czy po śmierci wielu czołowych polityków i głowy państwa coś może się zmienić?
Chciałbym, aby tak było, ale nie wiem. Ludzie tak łatwo się nie zmieniają. Na pewno znajdą się politycy, którzy zechcą zbudować swoją pozycję, wykorzystując katastrofę. Dziś to jeszcze wydaje się okropne i nieprawdopodobne, ale obawiam się, że tak będzie.
Z drugiej strony jednak mamy pojednawcze słowa m.in. Jarosława Gowina czy Grzegorza Napieralskiego.
Przez jakiś czas pamięć o 96 ofiarach katastrofy i nieprawdopodobnego przeżywania żałoby przez Polaków wywoła pewną wstrzemięźliwość w atakowaniu przeciwnika.
Nie wierzę, że politycy długo wytrzymają w tej wstrzemięźliwości.
Do poważnych, długoterminowych zmian potrzebne są długotrwałe procesy. Nie znam sytuacji, aby jedno wydarzenie zmieniło mentalność ludzi. Zmiany w sposobie prowadzenia debaty publicznej idą w parze najczęściej z rozwojem gospodarczym kraju, budowaniem jego pozycji międzynarodowej, zmniejszaniem obszarów biedy i sprawniejszym funkcjonowaniem państwa. Wtedy maleje wzajemna agresja, a dyskusje siłą rzeczy stają się bardziej merytoryczne. Natomiast jeżeli państwo działa źle, jeśli brak jawności, jeśli obywatele nie mają poczucia, że sprawiedliwość jest po ich stronie, wreszcie jeżeli biedni
ludzie są pozostawieni sami sobie - to zawsze znajdą się politycy, którzy nie tyle będą chcieli te wady wyplenić, ile je wykorzystać dla zbijania kapitału politycznego.
Dlatego nie liczmy na cud z niebios, a dokonajmy go, przekształcając kraj i siebie. Przed jednym przestrzegam: nie wolno wykorzystywać tej tragedii dla uświęcania Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta i polityka i dla stosowania moralnego szantażu wobec krytyków jego polityki. Są oczywiście tacy którzy dziś powinni milczeć, bo zachowywali się wobec prezydenta niegodnie, a niekiedy wręcz chamsko. Ale są i inni - mam
nadzieję, że zostanę zaliczony do tej grupy -którzy szanując głowę państwa, wyrażali krytyczny stosunek do jego konkretnych decyzji i zachowań, a czasami potrafili nawet przyznać mu rację - uważam np., że
weta do ustawy zdrowotnej i medialnej były uzasadnione. Nie każdy więc musi posypywać sobie głowę popiołem.
Niektórzy posypywali i przepraszali. Zaczął chyba Lech Wałęsa.
Są tacy, którzy mają za co przepraszać. Oczywiście nie zapominajmy, że działało to w dwie strony - to zawsze była wymiana zdań. Z otoczenia prezydenta Kaczyńskiego, a czasem niestety i od niego samego, również padały ostre wypowiedzi. Czasami nawet bardzo ostre. Ci, którzy
przeprosili, czują, że nawet jeżeli mieli rację, używali nieodpowiednich argumentów, języka. To dobrze o nich świadczy.
Śmierć papieża Jana Pawła II zadziałała podobnie. Nie uważa Pan, że swoiste katharsis będzie trwało równie krótko jak pięć lat temu?
Śmierć papieża miała inny charakter. Był niekwestionowanym autorytetem, na piedestale, nikt go nie atakował. Katastrofa w Smoleńsku ma zupełnie inny wymiar. Tu mamy do czynienia z czystą polityką. Ujęło mnie nasze społeczeństwo, które nosiło tę żałobę nie tylko po prezydencie, ale w ogóle po politykach. Jestem już wiele lat w polityce i zawsze boli mnie, gdy słyszę, jak określa się nas mianem złodziei, łajdaków, krętaczy etc. Myślę, że ludzie zobaczyli, że jesteśmy do czegoś
potrzebni, że są z nami związani. Okazało się, że jesteśmy im bliżsi, niż mogło się wydawać. Politycy powinni to zrozumieć i wyciągnąć wnioski. Musimy zmienić ton i jakość naszych debat. To daje szanse na podniesienie prestiżu polskiej polityki.
Z Pana wypowiedzi wynika, że media też są odpowiedzialne za obniżenie poziomu debaty publicznej.
Media walczą o byt, a byt to słuchacze, widzowie, czytelnicy - pieniądze. Takie jest życie, takie są prawa wolnego rynku (choć, szczerze mówiąc, od niektórych nagradzanych dziennikarzy można by oczekiwać
większej powagi i rozsądku w podejmowanych tematach). Jednak, jeżeli świat mediów jest oparty na pieniądzu, to niestety ma to swoje konsekwencje. Politycy nie mogą wszakże biernie się temu przyglądać,
to dobry moment, aby zaproponować jakąś alternatywę. Tą alternatywą są media publiczne, które edukują, proponują wzorce, uczą myślenia i dają nam szansę na udział w mądrej debacie publicznej. Na taki cel nie można żałować pieniędzy publicznych. Bardzo źle o nas świadczy, że od kilku lat nie tylko nie poprawiliśmy stanu mediów publicznych, ale z roku na rok jest coraz gorzej.
Czerwcowe wybory prezydenckie będą bezprecedensowym wydarzeniem w historii Polski. Jak Pan sądzi, jak będzie wyglądała kampania wyborcza?
W interesie PiS i PO jest polaryzacja sceny politycznej, dlatego nie spodziewam się niczego innego także podczas tej kampanii. Podział sceny jest dla tych partii bardzo korzystny. Chcą pokazać, że wybór jest tylko między nimi. I tak będzie niestety też w tych wyborach. Kandydaci innych partii będą mieli duże trudności, aby przekroczyć 10 proc. poparcia. PiS będzie się starał narzucić w dyskusji ton patriotyczno-
-nostalgiczny („trzeba realizować testament Lecha Kaczyńskiego"). Platforma będzie odwoływała się do sukcesów własnych rządów - prawdziwych i domniemanych. Obawiam się, że realne jest także niebezpieczeństwo żerowania na tragedii przez stosowanie moralnego szantażu.
Kogo wystawi lewica?
Zadaniem wszystkich logicznie myślących ludzi na lewo od PO powinno być wysunięcie kandydata, który będzie miał poparcie także wyborców spoza grona tradycyjnego elektoratu lewicowego, tak aby w niedalekiej
przyszłości stworzyć formację centrolewicową, zdolną wreszcie rozbić dominujący tandem PiS-PO. Warto byłoby np. rozważyć połączenie w Sejmie wszystkich rozbitych kół i niezrzeszonych posłów lewicy oraz klubu SLD ponownie w znacznie silniejszy klub LiD - to przecież był dobry pomysł, bezsensownie zniszczony- z jednoczesnym poparciem Olechowskiego - pod warunkiem zaakceptowania przez niego uzgodnionych tez programowych - jako wspólnego kandydata na prezydenta. Czasu jest mało, ale czas nie będzie stanowił problemu, jeśli liderom lewicy starczy wyobraźni. Pytanie - czy starczy?
Rozmawiał: Andrzej Grzegrzółka
POLSKA 2010-04-21
Źródło: "Polska"
Powrót do "Wywiady" / Do góry