Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wywiady / 01.11.10 / Powrót

Nie wierzę w system dwupartyjny - "Eurostyl"

Na ile media kreują polityczną rzeczywistość? Czy politycy chcąc się przypodobać mediom na siłę starają się podrzucać jakieś sensacyjki, tematy zastępcze? Nie mówimy o ustawach i reformach, ale o zawieszeniu posłanki Jakubiak i o krzyżu przed Pałacem Prezydenckim?

Media coraz silniej kreują rzeczywistość. Są określane pewne priorytety i niektóre informacje podawane są jako ważne, a inne nie, chociaż nie zawsze jest to zgodne z odczuciami polityków i obywateli. Są jednak ludzie, którzy mają tego dosyć. Dostrzegają oni, że niektóre wałkowane na okrągło newsy są nieistotne. Niewiele z tego wynika, bo spora część odbiorców zajętych codziennymi sprawami pochłania podawane informacje bez głębszego zastanowienia. Niestety bezpośrednią konsekwencją tego faktu jest to, że takie osoby stają się obojętne na poważniejsze tematy, wymagające skupienia i refleksji. Politycy z jednej strony chcieliby, żeby przynajmniej od czasu do czasu rozmawiać o tematach poważnych, ale z drugiej strony wolą się pokazywać przy okazji omawiania prostych i banalnych spraw. Wynika to też z tego, że jeśli nie ma poważnej debaty, to nie ma niebezpieczeństwa, że poseł czy inny polityk zdradzi się brakiem wiedzy lub kompetencji w jakiejś dziedzinie. Podobne dylematy mają też ministrowie i przedstawiciele rządu, którzy przygotowując reformy, chcieliby poważnej debaty na ten temat, ale ze względu na trudność poruszanych kwestii i niewystarczającą znajomość zagadnień przez odbiorców, może się to skończyć fatalnie. Bezpieczniej dla rządzących jest poruszać tematy populistyczne, odwołujące się do emocji. Mamy tu takie sprzężenie zwrotne ujemne.
Pojawia się pytanie, czy to jest proces nieodwracalny i może być tylko gorzej, czy też da się coś z tym zrobić. Myślę, że tu jest rola dla mediów publicznych, które powinny stanowić przeciwwagę dla sensacji i podtrzymywać zainteresowanie poważnymi tematami. Niestety politycy przetrzebili państwową telewizję i radio walcząc o wpływy i przestając dawać pieniądze. W związku z tym walcząc o oglądalność media publiczne musiały wejść w koleiny mediów prywatnych. Moim zdaniem media publiczne muszą zostać solidnie dofinansowane, powinien być nad nimi odpowiedni nadzór merytoryczny i musi nastąpić ich odpartyjnienie. Myślę, że jest na to szansa.

Jaka jest kondycja polskiej sceny politycznej? Czy jej obecny kształt będzie się utrzymywał jeszcze przez długie lata? Czy dryfujemy w stronę systemu dwupartyjnego?

System dwupartyjny prawie nigdzie nie istnieje. Jeszcze niedawno wydawałoby się, że Wielka Brytania jest ostoją tego systemu, ale ostatnio widzimy, że liczą się tam trzy partie. Moim zdaniem istnieje zbyt wiele różnych grup interesów, żeby udało się je zamknąć w obrębie dwóch partii. Tak jest w większości krajów Europy, a szczególnie w Polsce. Większość partii jest mało elastyczna i często w wielu sprawach zostają one w tyle. Wtedy otwiera się pole do działania dla nowych ugrupowań lub tych odsuniętych wcześniej na margines. Obserwujemy to na wielu scenach politycznych. W Polsce partie nie są zakorzenione w społeczeństwie, nie mają wieloletnich tradycji demokratycznych, nie posiadają trwałego elektoratu. Nie ma zabetonowanej sceny politycznej. Ciągle się mówi możliwości powstania nowych partii z odprysków PO czy PiSu. Myślę, że ruchy „tektoniczne” na naszej scenie politycznej jeszcze się nie skończyły. Nie wyobrażam sobie systemu dwupartyjnego w naszym kraju, bo jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że tam gdzie dwóch Polaków, tam trzy różne zdania...

Jak wyglądają w związku z tym szanse na zjednoczenie polskiej lewicy? Czy prowadzi się na ten temat jakieś rozmowy?

Politycy lewicy chcą rozmawiać o zjednoczeniu. Są pewne animozje personalne, które utrudniają dyskusję, ale nie powinny one wpływać na całość procesu. Ważne jest jak taka integracja będzie się odbywać, czy będzie to na zasadach partnerskich, czy ktoś będzie dyktował warunki. Chodzi o to, żeby wzbogacać program i działania lewicy. Dobrą do tego okazją są nadchodzące wybory samorządowe. Proponuję porozumienie dotyczące wspólnych list wyborczych lewicy, ale czy wszyscy liderzy różnych ugrupowań lewicowych zdołają wznieść się ponad ambicje i urazy osobiste – tego nie wiem.

Jak powinna wyglądać w Polsce kwestia parytetów? Są różne pomysły... Czy na pewno takie rozwiązanie jest konieczne?

Parytet czyli równy podział miejsc na listach wyborczych pomiędzy płcie nie miał szans na większość głosów w Sejmie. Są natomiast szanse na uchwalenie minimalnych kwot dla każdej z płci, czyli określenia pewnego procentu gwarantowanych miejsc. Myślę, że 35 proc. będzie taką odpowiednią kwotą. Trzeba wprowadzić takie uregulowania ponieważ proces emancypacji kobiet w sferze politycznej jest ciągle zbyt powolny. W pracach parlamentarnych ważny jest kobiecy punkt widzenia, zwłaszcza na sprawy związane z polityką rodzinną i funkcjonowaniem kobiet w społeczeństwie. Od wielu lat mówi się, że trzeba zastosować rozwiązania, które pozwolą kobietom brać udział w życiu politycznym, żeby nie miały one tylu obowiązków rodzinnych i różnych spraw na głowie. Tylko, że nic się w tej sprawie nie robi, bo zajmują się tym mężczyźni, którzy mają inne priorytety. Dlatego uważam, że potrzebna jest większa ilość kobiet, dzięki którym parlament zwróci uwagę na te ważne kwestie. Nie musi być to rozwiązanie trwałe. Kwoty można wprowadzić na okres dwóch kadencji i zobaczyć czy te przepisy się sprawdzą i liczba kobiet w polityce wzrośnie. Nie trafiają do mnie argumenty, że nie uda się znaleźć odpowiedniej liczby kobiet, które zechcą trafić na listy wyborcze. Z pewnością znajdą się takie i po prawej i po lewej stronie sceny politycznej. Moja propozycja jest też taka, żeby kobiety nie tylko znalazły się na listach wyborczych, ale również pojawiły się na odpowiednich miejscach. Pomysł jest taki, aby stosunek płci w pierwszej trójce listy wynosił dwa do jednego, a w pierwszej piątce trzy do dwóch.

Jaki przewiduje Pan scenariusz wyborów w stolicy? Czy wystartuje Pan w wyścigu o fotel prezydenta Warszawy?

Urzędujący prezydent miasta ma zawsze przewagę. Jeżeli nie popełnił podczas kadencji większych błędów i ma się czym pochwalić, to trudno jest go pokonać. Dlatego ciężko będzie wygrać z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Czy z tego powodu nie warto startować? Oczywiście nie. W wyborach można osiągnąć różne cele. Znaczenie mają zdobyte mandaty do rady miasta. Dzięki wynikowi lewicy w poprzednich wyborach, w których startując na prezydenta otrzymałem prawie 23 proc. głosów warszawiaków, mogliśmy wejść w koalicję z PO i współrządzić miastem. Tym razem SLD bez konsultacji postanowiło wystawić Wojciecha Olejniczaka. Gdybym również ja wystartował, to byłoby to tragiczne w skutkach, bo nastąpiłby podział głosów. Tu ważniejszy jest sukces listy lewicy. Musi osiągnąć ona takie poparcie, żeby nadal współrządzić stolicą. Tak się jednak stanie tylko wówczas, gdy lista będzie obejmowała kandydatów ze wszystkich ugrupowań na lewo od Platformy. Olejniczak to rozumie, pytanie czy potrafi przekonać do tego swoich partyjnych kolegów.

Wiem, że w wolnych chwilach czytuje Pan książki Lema, a może czytał Pan innych Polaków piszących fantastykę...

Stanisław Lem był dla mnie nie tylko autorem książek fantastycznych, ale też filozofem i wybitnym człowiekiem. Gdyby żył w innych czasach z pewnością dostałby literacką Nagrodę Nobla. Przeczytałem wszystkie jego książki, które w mojej biblioteczce zajmują całą długą półkę. Nadal cenię sobie literaturę science fiction, którą uważam za dobrą rozrywkę. Problem w tym, że klasyczna literatura fantastyczna umarła wraz z końcem fascynacji kosmosem, który został odarty z tajemniczości. Ludzie już nie marzą o podróży do gwiazd na spotkanie innych cywilizacji. Loty kosmiczne zostały ograniczone do pragmatycznych zadań. Takich jak prowadzenie badań na stacji kosmicznej czy wysyłanie satelitów. Lot na Marsa jest zbyt trudny do przeprowadzenia, a na Księżyc nie ma po co latać. Dlatego popularniejsza jest literatura fantasy, która przenosi nas w bajkowe krainy.
Nie mogę jednak powiedzieć, że moja przygoda z fantastyką się skończyła. Nadal lubię oglądać filmy SF, na przykład te, które powstały na podstawie twórczości Philippa K. Dicka, jednego z ulubionych autorów Stanisława Lema. Czytałem również powieści Rafała Ziemkiewicza, a z innych polskich autorów fantastyki cenię barwny język Andrzeja Sapkowskiego. Literatura SF nauczyła mnie marzyć, a marzenia bardzo ułatwiają pokonywanie życiowych trudności.

Rozmawiał:Maciej Kocuj

Źródło: Eurostyl

Powrót do "Wywiady" / Do góry