Marek Borowski: Nie różniłoby się zapewne w kwestiach zasadniczych. Takie rozwiązania, jak wydłużenie wieku emerytalnego do 67. roku życia i zrównanie go dla mężczyzn i kobiet czy zmiany w emeryturach mundurowych były absolutną koniecznością.
Czy dzięki tym i innym reformom Polska chociaż częściowo uchroni się przed skutkami europejskiego kryzysu?
Podejmując te działania, rzeczywiście można się zabezpieczyć, szczególnie przed wewnętrznymi skutkami kryzysu. Pamiętajmy jednak, że żyjemy w centrum kontynentu, na którym szaleje burza i na sytuację na rynkach zagranicznych specjalnie wpływu nie mamy.
Jeśli natomiast Europa zacznie z mozołem wychodzić z tego impasu, a zapowiedzi premiera Donalda Tuska zostaną w większości zrealizowane, w niedalekiej przyszłości zaprocentuje to wzrostem zaufania do Polski, większą głębią budżetową i stabilnością ekonomiczną.
Polacy pójdą na emerytury w wieku 67 lat, ale trudno mi sobie wyobrazić zwolnioną z pracy 60-letnią kobietę, mającą konkurować na rynku z 30-latkami, którzy ze znalezieniem zatrudnienia już dziś mają problemy.
To fakt, dlatego tej zmianie muszą towarzyszyć związane z nią rozmaite działania około emerytalne, na przykład w polityce społecznej i zdrowotnej. Programy 50+ czy 60+ muszą być lepiej dopracowane niż dziś. Skoro ludzie po 60. czy 65. roku życia mają być aktywni zawodowo, powinni mieć dostęp do sprawniejszej opieki medycznej. Okres ochronny? Jakiś powinien być, ale ten kij zawsze ma dwa końce. Załóżmy, że już 60-latka nie będzie można zwolnić. Pracodawcy, którzy mają kłopoty, będą więc zwalniać 59-latków, nie chcąc płacić im przez cały siedmioletni okres ochronny. Z drugiej strony, jeśli ten okres będzie wynosił dwa lata, dałoby to znacznie większą elastyczność. Trzeba o tym wszystkim dyskutować, bo reforma nie wchodzi w życie jutro. To propozycja wyważona, jeśli chodzi o wiek emerytalny dla mężczyzn, przesunięcie jest delikatne, w dodatku dopiero od 2020 roku. U kobiet dwadzieścia lat później. Jest kilka lat na obmyślenie wszystkich działań i szczegółów. Mamy na to sporo czasu.
A wyższa składka rentowa - czy nie ma zagrożenia, że wskutek tego będziemy zarabiać mniej?
Gdyby do podniesienia składki doszło po stronie pracownika, ale takiego scenariusza nie będzie. Pamiętam, kiedy tę składkę obniżano, byłem temu przeciwny i spodziewałem się, że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie ją podnosić, a to już nie jest tak przyjemne. Nie wolno było tego robić. Wtedy protestowałem, tłumacząc, że renty nie spadają, koszty są takie same, a kosztuje to budżet państwa grubo ponad dwadzieścia miliardów złotych. Dziś wyższa składka oznacza wyższe koszty pracy, co może osłabić wzrost gospodarczy. Mniej nie będziemy zarabiać, ale pracownicy w wielu branżach nie będą mogli myśleć o podwyżkach.
Jak ocenia pan plany rządu wobec polityki prorodzinnej? Zmiany w becikowym to grosze w skali budżetu.
Tak, ale te pieniądze nie zostaną nigdzie przeniesione, tylko trafią do mniej zamożnych rodzin wielodzietnych. Tak się to zbilansuje. Dla beneficjentów tych świadczeń będzie to solidnie odczuwalne wsparcie.
Gdzie zatem pan szukałby dodatkowych pieniędzy w budżecie?
W obrębie wydatków na cele społeczne, edukację, służbę zdrowia każda oszczędność jest szkodliwa, w dodatku te dziedziny są chronicznie niedoinwestowane. A teraz weźmy pod uwagę wydatki na armię. W Polsce tylko wojsko dostaje gwarantowany coroczny wzrost nakładów, który wynosi 1,95 PKB. Czasy, w których było to koniecznością, minęły, a nasz kraj nie boryka się od dawna z żadnym zagrożeniem militarnym. Trudno zatem racjonalnie wyjaśnić, dlaczego armia dostaje gwarantowany przyrost środków, a nie zapewnia się tego na przykład w edukacji czy nauce. Pyta pan o oszczędności. Jakąś jedną czwartą budżetu pochłaniają w sumie dotacje do funduszy emerytalnych oraz obsługa długu publicznego. Reforma emerytalna obejmująca przedłużenie i zrównanie wieku oraz zmiany w "mundurówce" powinny docelowo solidnie odciążyć budżet. To z kolei powiązane jest z obniżeniem deficytu. I mamy, przynajmniej w teorii, gigantyczne oszczędności.
Głównym postulatem w akcji szukania pieniędzy w budżecie była likwidacja KRUS. Teraz też wszyscy się ucieszyli po zapowiedziach premiera.
Wokół sprawy KRUS-u narosło całe mnóstwo mitów i aż trudno uwierzyć, że politycy wciąż je powtarzają. Fakt, rolnicy w 10 procentach finansują swoją emeryturę, w 90 procentach pokrywa ją budżet. Ale rolnicy dostają za to minimalną emeryturę, rzędu 600-700 złotych. Nie jest też już tak, że wszyscy płacą jednakową składkę. Rolnicy mający więcej hektarów płacą więcej. Mamy zrównać składki na wsi i w mieście? Większość rolników nie będzie płacić, bo nie ma takich dochodów, więc trzeba będzie zapewnić im świadczenia z opieki społecznej.Radykalne posunięcia w tej dziedzinie nie przyniosą oczekiwanych skutków. Inną sprawą jest składka zdrowotna, której wieś nie płaci wcale. I to jest większa szansa dla budżetu.
A koniec 30-letnich emerytów mundurowych, których symbolem jest słynny agent Tomek? To będą oszczędności?
Tak, choć nie spodziewajmy się wielkich pieniędzy. Problem emerytur mundurowych dotyczy może 250 tysięcy funkcjonariuszy policji, służby więziennej, pograniczników oraz wojskowych. Słynna sprawa posła Tomasza Kaczmarka znanego jako agent Tomek, to nie jest przykład powszechnego zjawiska. Ale faktem jest, że mundurowi często za wcześnie odchodzą na emerytury, a potem podejmują pracę. Tu zmiany znów nie będą radykalne i obejmą tylko nowych funkcjonariuszy.
Jak przekonać Polaków, którzy będą zaciskać pasa, że - najwcześniej w kolejnej dekadzie zapowiadane cięcia - może przyniosą jakieś efekty?
Po prostu nie mamy innego wyboru. Struktura demograficzna w naszym kraju, problemy z przyrostem naturalnym, kryzys w Europie muszą skłaniać rząd do określonych działań. Wiele efektów zapowiadanych reform, o ile w ogóle dojdą do skutku, przyniesie plon w skali dziesięciu lat. Ale pierwsze efekty będą widoczne znacznie szybciej.
Kiedyś mieliśmy być drugą Irlandią, teraz może lepiej, że nią nie zostaliśmy.
Raczej nie zostaniemy. I chyba dobrze.
A czy drugiej Grecji w Polsce nie będzie?
Nie ma takiego zagrożenia. Przed tak dramatycznym scenariuszem na pewno się obronimy.
Źródło: "Dziennik Zachodni"
Powrót do "Wywiady" / Do góry