Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt




Wywiady / 27.09.19 / Powrót

Pokażmy socjal w naszym programie. Tak jak PiS - Gazeta Wyborcza Stołeczna

WOJCIECH KARPIESZUK: W lipcu mówił pan w rozmowie z „Wyborczą”, że nie wystarczy być anty-PiS-em. Udało się nie być anty-PiS-em? Koalicja Obywatelska ma dobry program?
MAREK BOROWSKI:
Dość kompleksowy, nastawiony na różne dziedziny. Oprócz zapowiedzi zwiększenia nakładów, ulg podatkowych jest też sporo propozycji ustrojowych; o nowym prawie. Jest też część poświęcona prawom kobiet, co uważam za bardzo ważne.
Jest też w końcu zapis o związkach partnerskich. Ale KO reklamuje to wizerunkiem pary hetero.
– Znam wypowiedzi i Grzegorza Schetyny, i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w tej sprawie. Mówią o parach heteroseksualnych i homoseksualnych.
Czy sprawy ustrojowe, o których pan mówi, mogą porwać wyborców w kampanii? Chyba niewiele z tego przebiło się do szerokiej opinii. A z programu PiS przebił się wzrost płacy minimalnej.
– W programie KO jest kilka rzeczy, które należy zaprezentować na wzór 500+ – jako konkretne kwoty. To m.in. dodatek do pensji dla najmniej zarabiających. W spotach – nie jest jeszcze za późno – potrzebne są konkrety: „Jeśli zarabiasz 2250 zł, to państwo dopłaci ci dodatkowo 600 zł”.
Latem namawiał pan opozycję do szerokiej koalicji. Nie udało się.
– Żałuję. Z różnych wyliczeń wynika, że KO musi osiągnąć ok. 30 proc., Lewica – 14 proc., a PSL – ok. 6 proc., żeby PiS nie zdobyło większości, czyli 231 mandatów. To trudne. Choć nie niemożliwe. Trzeba przyciągnąć nowych wyborców. Właśnie dzięki kampanii, w której pokazujemy konkretne korzyści dla konkretnych osób.
Póki co kampania jest niemrawa, a do wyborów dwa tygodnie. Nie widziałem żadnego pana plakatu na mieście.
– To chyba pan nie był na Pradze. Moje banery wiszą na kładkach. Wszyscy jadący z prawego brzegu na lewy i z powrotem je widzą. Moje reklamy będą też w lokalnych pismach, na autobusach, już są mniejsze banery w różnych miejscach.
A jak pan zamierza walczyć o nowych wyborców?
– O nich nie walczy się plakatami. W kampanii na Pradze biorę udział w piknikach, festynach, spotkaniach działkowców, uniwersytetów trzeciego wieku czy organizacji pozarządowych. Pojawiają się tam różni ludzie, również tacy, którzy głosują na PiS. Staram się ich przekonać do siebie.
I co mówią?
– Główne argumenty są takie same: że PiS dało jakieś pieniądze, dotrzymali słowa, a PO nic nie dała.
Bo PO to złodzieje? To pan słyszy?
– Tego akurat nikt nigdy mi nie powiedział.
Na stronach PKW podpisano pana jako członka PO. Wstąpił pan do partii?
– Owszem. Senator niezależny dobrze brzmi, ale jego możliwości są skromne. Mnie się wprawdzie udało w poprzedniej kadencji być współautorem tzw. małej ustawy reprywatyzacyjnej, która m.in. wstrzymała reprywatyzację obiektów publicznych. Ale generalnie rzecz biorąc, jeżeli chce się mieć wpływ na jakieś inicjatywy, senatorowi niezależnemu nie jest łatwo. Z senatorami i samorządowcami PO współpracuję od ośmiu lat. Mam o nich bardzo dobre zdanie. Kilkakrotnie proponowano mi wstąpienie, ale nie byłem pewien kierunku ewolucji PO. Dziś, gdy to na Platformie spoczywa główny ciężar walki z PiS, uznałem, że nie mogę stać z boku.
Jak pan, lewicowiec, czuje się w partii z posłanką Joanną Fabisiak?
– Reprezentuje obcy mi światopogląd konserwatywny, ale wydaje mi się, że to w PO wyraźna mniejszość. PO dzisiaj to partia centrowa z dość silnym skrzydłem socjaldemokratycznym, choć tam nie każdy się tym chwali. Poglądów nie zmieniam – zamierzam dołączyć do tego skrzydła.
A co pan sądzi o kandydaturze konserwatysty Michała Ujazdowskiego do Senatu z list KO?
– Z okręgu, z którego startuje Ujazdowski – Białołęka, Bielany, Śródmieście, Żoliborz – na start zdecydował się też Paweł Kasprzak z Obywateli RP, którego bardzo cenię. Ale wydaje mi się, że jego sprzeciw wobec Ujazdowskiego jest niezasadny. Ujazdowski był członkiem PiS-u, ale przeszedł ewolucję. W 2017 roku, widząc, co robi PiS z praworządnością, wystąpił z partii rządzącej i poddał ją publicznej, ostrej krytyce. To należy docenić.
Można było wystawić go w bardziej konserwatywnym regionie.
– Zgoda, ale jest, jak jest. A trzeba pamiętać, że można przegrać wybory w tym okręgu, jeżeli głosy się podzielą. Nie należy ryzykować. Wiem, że chodzi o sprawy światopoglądowe, ale w przyszłym Sejmie są znikome szanse na poważniejsze zmiany w tym zakresie. Jestem za liberalizacją ustawy aborcyjnej, ale to nie przejdzie w przyszłym Sejmie, nawet jeżeli wygramy wybory jako cała opozycja. PiS i PSL będą przeciw – i to wystarczy. Senator Kasprzak i tak tego nie przeforsuje. Natomiast w sprawach praworządności, które były dla pana Kasprzaka bardzo istotne, Michał Ujazdowski jest bardzo dobrym i wiarygodnym partnerem. Gdybym mieszkał w tym okręgu, zagłosowałbym na niego.
A czy zagłosowałby pan na Monikę Jaruzelską, która do Senatu kandyduje z własnego komitetu, bo się nie dogadała z opozycją?
– Kiedy postanowiła startować do Rady Warszawy z SLD, mówiłem, że to dobra kandydatura. Teraz jej konkurentką w okręgu jest Barbara Borys-Damięcka, startująca z list KO. Świetna senator. Na nią bym zagłosował.
Jak opozycyjny Senat może powstrzymać autorytarne zapędy PiS?
– PiS wielu rzeczy nie mógł zrobić w tej kadencji, mimo że miał większość. Mądry opór oparty na analizach, własnych propozycjach, wsparty większością senacką da większe możliwości zaistnienia w opinii publicznej. Jeżeli Senat będzie wprowadzać poprawki, odrzucać ustawy albo zgłaszać inicjatywy ustawodawcze – to będzie musiała odbywać się debata. A do tej pory Sejm przyjmował ustawę z wtorku na środę, a Senat ze środy na czwartek. Ponadto Senat ma uprawnienia mianowania na pewne funkcje publiczne. Marszałek Senatu ma spore możliwości wypowiedzi, łącznie z orędziem w telewizji. Mając większość, moglibyśmy także pokazać, jak powinna wyglądać praca demokratycznego parlamentu.
A co jest teraz najpilniejsze dla Warszawy?
– Skupiam się na Pradze. Tu jest najwięcej wyzwań. Należy zlikwidować wstyd, który się ciągnie: mianowicie setki budynków, które nie są podłączone do centralnego ogrzewania.
Ale to raczej sprawa dla samorządu, a nie dla parlamentu.
– Tak. Przedstawiłem prezydentowi Trzaskowskiemu analizę tej sytuacji. Ale też propozycje, co zrobić, żeby przyspieszyć proces. Ponadto – to już zadanie dla rządu – trzeba wreszcie zakończyć sprawę reprywatyzacji. Uważam, że powinna to być częściowa rekompensata. Dość symboliczna. Projekt, który PiS w jakimś momencie przedłożyło, akurat w tym punkcie, był do przyjęcia: 10 do 25 proc. w 20-letnich obligacjach rządowych. Ale PiS szereg osób dyskryminował, np. spadkobierców zagranicznych. Należy przyjąć, że wszyscy spadkobiercy, którzy udowodnią swoje prawa, mogą liczyć na rekompensatę.
W lipcowej rozmowie z „Wyborczą” mówił pan, że chciałby doczekać końca zimnej wojny w Polsce. To wyobraźmy sobie ten koniec.
– Opozycja wygrywa wybory, odbudowuje zniszczone przez PiS demokratyczne instytucje…
Powrót do czasów sprzed 2015 roku?
– Nie. Należy uniknąć błędów z przeszłości. Jeżeli ludzie zauważą, że niezależnie od tego, czy lubisz PiS, PO, czy lewicę, masz takie same szanse zatrudnienia w instytucji publicznej i spółkach skarbu państwa, telewizja publiczna jest obiektywna, prokuratura prawdziwie niezależna, a władza przejrzysta i poddająca się kontroli – to ta wojna będzie się kończyć.
Myśli pan, że to o to chodzi? A programy socjalne?
– Za PO i PSL też były programy socjalne. Był też kryzys. Przy tak ogromnych problemach ekonomicznych tamten rząd zwiększył świadczenia dla rodzin z dziećmi, wprowadził świadczenia dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów oraz kilka innych. Jednak Tusk prowadził inną narrację. Ludzie słyszeli o „zielonej wyspie” i pytali, dlaczego z tego nic nie mamy. Należało mówić: „Jest potężny światowy kryzys. Nie możemy teraz zrobić wszystkiego, ale w tej trudnej sytuacji robimy to, to i tamto”. Platforma nie bardzo potrafiła chwalić się tym, co zrobiła w socjalu. PiS potrafi. Ale chwalenie się dziś przez premiera Morawieckiego naciągniętym zerowym deficytem, kiedy w szpitalnych oddziałach ratunkowych umierają ludzie, bo nie doczekali pomocy, kiedy w edukacji jest wielki kryzys, kiedy pracownicy sądów i prokuratur zarabiają śmieszne pieniądze – to po prostu nieprzyzwoitość.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Powrót do "Wywiady" / Do góry