Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wywiady / 01.03.23 / Powrót

Jest pakt senacki, czy będzie też jedna lista do Sejmu? - Wyborcza.pl

Agnieszka Kublik: Panie marszałku, dlaczego układu senackiego, który opozycja właśnie podpisała, nie da się przenieść do Sejmu?
Marek Borowski: - Rzecz jest prosta: do Senatu wybieramy w okręgach jednomandatowych, do Sejmu głosujemy na listy poszczególnych partii. Ułożenie z tego jednej listy jest znacznie trudniejsze i dla poszczególnych partii jest znacznie bardziej ryzykowne, biorąc pod uwagę, że różna jest jakość kandydatów.
Chodzi o to, że wyborców, którzy głosują w wyborach do Sejmu na konkretnego kandydata, jest niewielu. Ludzie przede wszystkim głosują na partie polityczne, a w ramach tych partii na konkretnego kandydata.
W związku z tym, jeżeli mamy do czynienia ze wspólną listą kilku partii, to wyborca owszem, będzie głosował na tę listę, natomiast krzyżyk postawi przy tym kandydacie, którego zna czy ceni. Zatem, jeśli wspólną listę tworzy kilka partii, to każda musi mieć - jeśli chce uzyskać maksimum głosów - gwarancję, że w każdym okręgu wystawi jednego czy więcej bardzo znanych kandydatów. A tak nie jest w praktyce.
No i do Senatu mamy okręgi jednomandatowe i jedną turę. Gdyby były dwie tury, to nie mielibyśmy paktu senackiego. W pierwszej turze wszyscy wystawialiby swojego kandydata, do drugiej tury przechodziłoby dwóch najlepszych, wyborcy wskazaliby, kto z opozycji ma startować w drugiej turze.
Ale ponieważ mamy jedną turę, to trzeba z góry tego kandydata uzgodnić, co jest kłopotem. Na szczęście udało się to w 2019 r., i był to także wynik złych doświadczeń z 2015 r. Więc skoro się udało, to decyzja o tym, że trzeba ten pakt senacki powtórzyć była dla wszystkich oczywista.
Ordynacja pewno nie pomaga więc w budowaniu jednej listy w wyborach do Sejmu, to nie ulega wątpliwości. Ale oczywiście są pewne sposoby, żeby w ramach tej ordynacji zapewnić poszczególnym partiom wchodzącym w skład ewentualnej wspólnej listy, że na niej nie stracą.
Gdyby nasz kodeks wyborczy dopuszczał oznaczanie kandydatów na wspólnej liście nie tylko z imienia i nazwiska, ale także z przynależności partyjnej, to wspólne listy powstawałyby względnie łatwo. Ale nasz kodeks wyborczy nie pozwala na takie oznaczenia na karcie wyborczej, mogą być dokonywane tylko na plakatach wyborczych. Ale kto wczytuje się w plakaty wyborcze?
I dlatego, jak sądzę, niektóre partie, np. Polska 2050, obawiają się tej wspólnej listy. W partii Szymona Hołowni po prostu mają mniej znanych kandydatów, martwili się, że jak wejdą na wspólną listę, to ich wyborca po nierozpoznawalnym nazwisku ich kandydata nie znajdzie.
Pojawia się pytanie, czy można, oczywiście zgodnie z prawem, ominąć ten mankament? Można w ten sposób, że partia mniejsza otrzymuje stały numer na każdej liście w 41 okręgach i w ten sposób jej kandydata łatwo jest zidentyfikować.

To pański autorski pomysł na pogodzenie liderów i zgodę na jedną, wspólną czteropartyjną listę: w każdym z 41 okręgów, każda partia ma to samo miejsce, ten sam numer.

- Tak, a pozostałe miejsca, większa partia obstawia swoimi kandydatami, kandydatami społecznymi, samorządowymi.
Są dwa warunki, żeby to się powiodło. Pierwszy jest taki, że te mniejsze partie mogą uzyskać maksimum 41 mandatów i na ogół by na tym zyskały. Ale jeżeli ich sondażowe poparcie wskazuje na co najmniej 50 mandatów, to nie pójdą na to.

Polska 2050 oraz PSL by zyskały.

- No właśnie, moja metoda układania wspólnych list im sprzyja.
Drugi warunek jest taki, że liderzy muszą przekonać swoje gremia decyzyjne, że wystawianie tylko jednego kandydata oznacza czasami pewien konflikt w danym okręgu. I trzeba temu podołać. Ale w sumie tej partii dostanie się więcej albo tyle samo mandatów, więc jednak cała opozycja demokratyczna zyska znacznie więcej i będzie jej łatwiej rządzić.

Wedle ostatniego sondażu Kantar Public Lewica i Polska 2050 mają po 9 proc.

- 10 proc. w sondażu daje ok. 40 mandatów, czyli ani Lewica, ani partia Szymona Hołowni by nie straciła, a PSL by zyskał.

Ale być może Polska 2050 i PSL pójdą na jednej liście?

- Wolałbym wspólną listę czterech partii, ale dobre jakiekolwiek porozumienie. Razem powinni mieć kilkanaście procent.

W Kantarze PSL ma 2 proc.

- Ale w innych badaniach ok. 5 proc., to razem mogą mieć 14 proc. A 14 proc. to jest spokojnie 60 mandatów.

Ale gdyby zastosować pańską metodę mieliby po 41, w sumie 82 mandaty.

- To prawda, tylko że nie chcą.

Przede wszystkim nie ma ryzyka, że PSL ląduje pod progiem i będą głosy zmarnowane.

- To na pewno i PSL o tym wie.

O tej metodzie tworzenia jednej listy opowiadał Pan w wywiadzie na Wyborcza.pl w styczniu. Jak zareagowali liderzy tej czwórki?

- Nie zareagowali. Myślę, że jest opór przeciwko takiemu rozwiązaniu, np. u Hołowni. Ale ostatnio Tusk na spotkaniu naszych klubów w Łodzi powiedział, że mimo to nie zamyka kompletnie sprawy jednej listy. To nie on odmówił startu na wspólnej liście, w związku z tym, to nie on sprawę zamknie. Ale w tej sytuacji walczymy tak, jakbyśmy mieli iść do wyborów sami.

Tusk właśnie już rozpoczął kampanię pod hasłem „Tu jest przyszłość".
- Właśnie tak musimy robić. Przecież nie można czekać w nieskończoność na czyjeś decyzje.

Hołownia zapowiadał już kilka terminów. I nic.

- Na wspólną listę są dziś bardzo małe szanse, ale - czysto hipotetycznie - gdyby za jakiś czas się okazało, że tylko wspólna lista pozwoli wygrać z PiS, no to kto wie? Może jednak ci liderzy pójdą po rozum do głowy?

W marcu będzie wielki sondaż obywatelski, który ma zweryfikować, który wariant daje najwięcej mandatów i najsilniej mobilizuje obóz PiS, a który demobilizuje obóz PiS. A jeśli wspólna lista da największe szansę na najwyższe zwycięstwo?

- Nie zawsze ludzie wybierają najlepsze rozwiązania, to wiemy z praktyki.

Nawet jeśli dostaną do ręki argumenty za najlepszym rozwiązaniem, wybiorą najgłupsze?

- A bo to raz w historii tak było?
Niektórzy mówią, że jeśli jedna partia ma 30 proc., a druga ma 10, to nie znaczy, że jak razem pójdą, to dostaną 40. Powiem przekornie - może będą miały 37, ale może się zdarzyć, że 42. To premia za jedność.
Oczywiście, wszystko zależy od tego, czy będzie to wiarygodne. Czy liderzy zaprezentują się wspólnie, pokażą, że potrafią ze sobą współpracować, że jak wygrają te wybory, to Polska będzie w zupełnie nowej, lepszej sytuacji?

Być może będą trzy listy: KO, Nowa Lewica oraz PL2050 z PSL. I KO nie pokona PiS, które ma szansę na ponad 30 proc. W ostatnim Kantarze widać, że wśród wyborców PiS zachwyt nad rządem PiS bardzo urósł.

- Jeżeli nic się nie wydarzy… Drożyzna, niski wzrost PKB, nie wiadomo, jak się to wszystko potoczy.
No i trwa kampania. Zobaczymy, jak opozycja będzie aktywna w terenie.
Oczywiście nie zakładam, że PiS się posypie, ich elektorat jest zabetonowany i zasilany cały czas kłamstwami mediów pisowskich, do nich nie docierają informacje o grandzie i draństwie w PiS, a jak nawet docierają, to w nie nie wierzą.
Trzeba jednak pamiętać, że jest spora liczba wyborców, którzy są gotowi głosować, tylko na razie są niezdecydowani oraz jakaś liczba wyborców, którzy do tej pory nie głosowali. To ich Koalicja Obywatelska musi przyciągnąć, aby przeskoczyć PiS.
I jeszcze jedno. Nadszedł czas, gdy poszczególne partie opozycyjne będą prezentowały swoje pomysły programowe. Jest niezwykle ważne, aby nie uprawiać publicznych spektakli w rodzaju: „dobry pomysł na rozwiązanie tej kwestii to mamy my, a wasz jest śmiechu warty". Te dyskusje trzeba toczyć kameralnie, między partyjnymi ekspertami, a nie w mediach. Bezwzględnie potrzebny jest także zestaw tez w sprawach, które łączą cztery partie.

Źródło: Wyborcza.pl

Powrót do "Wywiady" / Do góry