- Uczestniczę w sportowych imprezach z przyjemnością, gdyż odczuwam taką potrzebę. Jeżeli mnie gdzieś zapraszają, a ja w tej dziedzinie nie jestem ofermą, bo gdy jestem, to się nie pcham, to chętnie w takiej rywalizacji biorę udział. Chcę też pomóc organizatorom. Jeżeli moja obecność w jakiś sposób im pomoże, zwiększy zainteresowanie widowni, to moja radość jest jeszcze większa. A wizerunek? Nie wiem, czy politycy kogokolwiek do czegokolwiek zachęcają, ale swoim zachowaniem mogą dawać przykład. Uważam, że polityk powinien mieć swój sportowy wizerunek. Nie wiem, jakby banalnie to nie zabrzmiało, ale sport jest ważny, wyrabia charakter i uczy przyjaźni. Gdy zapytano mnie w jakiejś ankiecie o idealną szkołę, to wśród jej cech wymieniłem m.in. dobrą salę gimnastyczną.
- Czy długo Pan się przygotowywał do turnieju VIP-ów w "Bristolu", w którym z Krzysztofem Martensem zajęliście drugie miejsce?
- Spotkaliśmy się na dwie godziny przed grą. Ustaliliśmy pewne podstawowe zasady - trefla przygotowawczego, wejścia z dwóch, trzech, czterotreflówkę, kontrę zwykłą i karną. Przelecieliśmy konkurs licytacyjny i to było wszystko.
- Jak się gra w parze z arcymistrzem?
- W tym przypadku użyłbym porównania pingpongowego. Powiedzmy, że gram z Andrzejem Grubbą debla. Mistrz prosi mnie, żebym zaserwował i odsunął się od stołu, bowiem on zajmie się resztą. Podobnie było z Krzysztofem Martensem. Gracze tej miary są w stanie korygować moje błędy. Można powiedzieć, że woziłem się na Martensie.
- Takich woziwodów w turnieju VIP-ów było więcej
- (śmiech) Powiedzmy, że mnie udało się częściej niż innym mocno i precyzyjnie uderzyć piłkę. Dlatego też zajęliśmy drugie, zaszczytne miejsce.
- Kiedy nauczył się Pan grać w brydża?
- W brydża nauczyłem się grać chyba jeszcze w szkole podstawowej. Później uczyłem się w dzisiejszym Liceum im. Staszica, szkole o profilu matematycznym. Na pewno zdolności i zainteresowania matematyczne sprzyjają tej grze, choć na pewno wśród naszych najlepszych brydżystów jest wielu o wykształceniu humanistycznym. Mój układ szarych komórek pomaga mi rozwiązywać łamigłówki. Rozgrywka brydżowa jest swego rodzaju łamigłówką, której nigdy się nie bałem. Karty leżą i nikt tu już nic nie może zmienić. Oczywiście, przeciwnik może blefować, ale wszystko zostało już ułożone.
- A licytacja?
- To jest język, dążenie do porozumienia. Z tych dwóch brydżowych elementów licytacja była dla mnie zawsze wyższym stopniem wtajemniczenia.
- Uczył się i studiował Pan w czasach, gdy brydż w Polsce stawał się bardzo popularny. Czy ta pasja dotknęła również Pana?
- Na uczelni brydżyści przypominali czasem tabor cygański, który wędrował po budynku w poszukiwaniu wolnej sali. Gdy przychodziła grupa na zajęcia, to przenosiliśmy się do następnej. W pierwszym semestrze spędziłem dużo czasu przy brydżu i niewiele brakowało, a doprowadziłoby to mnie do skreślenia z listy studentów. W moim domu rodzinnym mama grała, a tata nie. Z kolei moja żona, którą zresztą poznałem przy brydżu, siedząc na kolanach ojca poznawała tajniki licytacji, wistu i rozgrywki. Grano w domu moich teściów często i długo, a nie byli oni prawnikami czy lekarzami. Mój teść był kolejarzem, a teściowa nie pracowała.
- Czy doczekamy się meczu Sejm-Senat w brydżu albo mistrzostw parlamentu?
- Próby podejmowano chyba od pierwszej kadencji. W poprzedniej posłem był pan Żak, jak wiadomo brydżysta i krótko prezes PZBS. Proponował on mecz AWS-SLD. Nie sposób było się dogadać. Każdy jest od rana do wieczora zajęty. Zebrać wszystkich o tej samej porze i żeby mieli kilka godzin wolnego, jest to praktycznie niemożliwe. Próbowałem, gdyż mam duszę organizatora, robić w Sejmie różne zawody. Udały mi się tylko mistrzostwa w kręglach.
- Jak Pan ocenia olimpijskie perspektywy brydża?
- Brydżyści w relacjach z igrzysk olimpijskich - to na pewno byłaby świetna propaganda dyscypliny. Obecnie zdaje się w MKOl-u bardziej kombinują, jak coś wyrzucić z programu, niż do niego dodać. Igrzyska są bardzo skomercjalizowane i ich organizatorzy kierują się przede wszystkim widowiskowością i potrzebami telewizji. Świat się strasznie komercjalizuje, przyśpiesza, żyjemy skrótowo. Wszystkie gry i zabawy, które wymagają namysłu, zaczynają schodzić na margines. Ubolewam nad tym.
- Jakby zachęcił Pan młodego człowieka do gry w brydża?
- Słownie nie da się go przekonać. Musi zacząć grać. Brydż wciąga sam z siebie. Potrzebny jest, tak bym to określił, dobry mecenas, który pewne rzeczy wytłumaczy. Mimo całej przypadkowości brydż ma pewne reguły, które się sprawdzają. Jeżeli młody człowiek zrozumie, o co chodzi w tej grze, a potem jeszcze odniesie kilka zwycięstw, to ona go wciągnie.
Rozmawiał Eugeniusz Andrejuk
Źródło: "Świat brydża"
Powrót do "Wywiady" / Do góry