Ale, ale – powie ktoś – przecież zabrakło tylko trzech głosów KO, gdyby wszyscy byli obecni i głosowali… Wina Tuska! Jak zwykle szuka się winnych nie tam, gdzie są, ale tam, gdzie komu wygodnie. Po pierwsze, zawsze się może zdarzyć, że ktoś jest chory, ktoś w podróży służbowej, a ktoś nazywa się Giertych. Po drugie, gdyby nawet cała trójka posłów Koalicji była obecna i zachowała się jak trzeba, głosowanie zakończyłoby się remisem, czyli porażką. Po trzecie, o odrzuceniu ustawy zadecydowali posłowie PSL, z których aż 24 (!) głosowało przeciw. Po czwarte wreszcie, ta niewielka przegrana w głosowaniu to i tak cud, bo na sali nie było aż 14 (!) posłów PiS. Sprawa więc była z góry przegrana i trudno mi znaleźć usprawiedliwienie dla przepychania tej ustawy z tak niskim prawdopodobieństwem jej uchwalenia. Po tej wpadce spodziewałem się spokojnego wyciągnięcia wniosków, tymczasem ze zdziwieniem usłyszałem, że rozeźlona Lewica zamierza powtórnie zgłosić tę samą ustawę, nie zmieniając nawet przecinka! To gwarancja kolejnej, jeszcze większej, awantury i powtórnej porażki.
Co zatem robić? Kluczowe jest tu stanowisko PSL. Można i trzeba ubolewać, że światli skądinąd ludzie, jak Władysław Kosiniak-Kamysz czy Piotr Zgorzelski, prezentują tak konserwatywne, niespotykane już praktycznie w Europie poglądy, ale trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i nie obrażać ani odgrażać się, bo PSL jest niezbędną częścią składową koalicji 15 października. Powstaje pytanie, czy ludowcy gotowi są zaakceptować niektóre postanowienia ustawy depenalizacyjnej? Wydaje się, że tak, bo przecież za odrzuceniem tego projektu w pierwszym czytaniu było tylko siedmiu posłów PSL. Teraz w rozmowach koalicyjnych trzeba ustalić, o co naprawdę poszło. Mam swoje podejrzenia.
Ustawa uwalniała od kary za dwa rodzaje działań. Po pierwsze, lekarza za przerwanie ciąży do 12. tygodnia na prośbę kobiety bez podawania powodu (czyli na tzw. życzenie), i – po drugie – osoby udzielające kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży (krewni, znajomi albo organizacje dostarczające środki poronne, organizujące wyjazdy do klinik zagranicznych lub tylko informujące o nich itp.). Sądzę, że o sprzeciwie PSL zadecydowała ta pierwsza liberalizacja – to dla nich czerwona linia – więc jeśli nie uda się ich przekonać, to warto ograniczyć depenalizację do drugiej kwestii. Oczywiście Andrzej Duda nie podpisze ustawy w żadnym wariancie, ale sam fakt porozumienia się koalicji 15 października, choćby w ograniczonym zakresie, wywrze pozytywny wpływ na elektorat.
Już słyszę okrzyki: „Po co nam kadłubowa ustawa, jak ma być taka, to lepiej, żeby nie było żadnej!”. To samo słyszymy przy ustawie o związkach partnerskich: nie ma prawa do przysposobienia dzieci – ustawy może nie być. Ci, którzy tak pokrzykują, traktują tych, których podobno bronią (kobiety, pary homoseksualne), jako zakładników swojej gry politycznej. Mówią im mniej więcej tak: oni chcą poprawić wasz los tylko częściowo, nie chcą uwzględnić wszystkich waszych postulatów, dlatego poczekajmy na lepsze czasy, a na razie niech będzie równie źle, jak dotychczas. Takie rozumowanie jest mi całkowicie obce. Dlatego proponuję, aby w sprawie depenalizacji uzgodnić, a potem uchwalić to, co jest możliwe. Tylko dobrze policzyć szable, żeby nie było jak u wieszcza: „Szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie!”.
Polityka - 23.07.2024
Powrót do "Wiadomości" / Do góry