Poza tym, nie warto się przekonywać, że we dwóch jest lepiej niż każdy sobie. Rzecz w tym, że tu nie chodzi o towarzyskie porozumienie dwóch panów, ale o porozumienie polityczne, obserwowane i realizowane przez nasze partie i wyborców. Celem takiego porozumienia - tu zgoda z Olejniczakiem - powinny być jak najszersze koalicje lokalne, tzn. nie ograniczające się tylko do SLD, SDPL i kilku mniejszych ugrupowań. W przeciwnym razie zdobędziemy może 10 procent głosów i zostaniemy zmarginalizowani. Trzeba przyciągnąć nowe środowiska zaniepokojone wizją Polski, urządzanej przez PiS wraz z Lepperem, Giertychem i ojcem Rydzykiem. Nowe, czyli takie, które reprezentują poglądy lewicowe lub centrolewicowe, ale do tej pory nie chciały współpracować z SLD i nadal mają obawy, czy taka współpraca wyjdzie im na dobre. Środowiska te (najważniejszym z nich jest Partia Demokratyczna i ludzie skupieni wokół niej) nie są pewne, czy polityczny alians z SLD wzmocni w tej partii grupę odnowicielską z Olejniczakiem na czele, czy też górę wezmą ci, którzy niby odeszli w cień, ale ostatnio znów są aktywni i oklaskiwani.
Gdy dwóch mówi to samo, to nie zawsze znaczy to samo. Olejniczak ubolewa, że "Frasyniuk wydaje się być uczulony na SLD" i w związku z tym zdaje się rozumować tak: jesteśmy za jak najszerszymi porozumieniami, ale jeśli ktoś ma w stosunku do SLD jakieś wątpliwości, to nic na to nie poradzę - niech idzie swoją drogą. Ja natomiast mówię tak: "Potrzebne są jak najszersze porozumienia i zrobimy wszystko, by do nich doprowadzić. Jeśli nasza postawa lub poglądy budzą czyjeś wątpliwości, gotowi jesteśmy dyskutować". A może warto zastanowić się, dlaczego Frasyniuk obawia się SLD? Oczywiście, jeśli chce się czegoś więcej niż porozumienia kilku istniejących partii lewicowych.
Jak ułatwić tak szerokie porozumienie? Olejniczak powiada: "Najważniejszy jest wspólny program. Kwestie personalne są drugorzędne". Jeśli chce przez to powiedzieć, że przy ustalaniu list wyborczych Sojusz nie będzie zbyt "pazerny" - to taką deklarację trzeba przyjąć z uznaniem. Wątpię jednak, aby ktokolwiek mógł zapanować nad układaniem list w setkach miast i powiatów. Nie to jest jednak najważniejsze. Program napisać łatwo. PiS też miał ładny program, a Samoobrona to ho, ho! Rzecz nie w programie, a w jego realizacji, czyli w wiarygodności tych, którzy go firmują.
Kwestie personalne są zasadnicze. Chodzi nie tylko o to, aby na listach nie znalazły się skompromitowane lub niekompetentne osoby. Rzecz w tym, kto będzie wspólnym reprezentantem jak najszerszego grona politycznego i obywatelskiego. Tu leży klucz do sali, w której mogliby zgromadzić się ludzie z różnych opcji i środowisk. Dlatego proponuję: nie rozmawiajmy w terenie o teoretycznych koalicjach, ale najpierw o tym, kto mógłby być wspólnym kandydatem na prezydenta lub burmistrza miasta, wybieranym w wyborach bezpośrednich. To oni mają realną władzę, oni realizują program. Są twarzą stojącej za nimi koalicji i ją uwiarygadniają. Oczywiście pod warunkiem, że są to ludzie kompetentni, uczciwi, cieszący się powszechną popularnością i autorytetem. Mogą być zaproponowani przez partię lub organizację społeczną - chodzi o to, aby spełniali wymienione kryteria i wyznawali charakterystyczne dla centrolewicy wartości. To dzięki nim powinna ukształtować się szeroka koalicja, która wystawi wspólną listę, na której kształt - uwaga! - wspólny kandydat powinien mieć zasadniczy wpływ. Muszą to być kandydaci mający szansę wygrać, albo przynajmniej uzyskać dobry wynik, konsolidujący powstałą koalicję.
Tylko tak traktując wybory samorządowe, możemy rzeczywiście zacząć przekształcać scenę polityczną w centrum i na lewo od centrum. W efekcie, już na szczeblu krajowym, możemy stworzyć za jakiś czas siłę polityczną, która nie da się zmarginalizować. We Włoszech taką koalicję nazwano "drzewem oliwnym", Władysław Frasyniuk nazwał ją "drzewkiem demokratycznym", a ja - wyjdę z lasu - i nazwę ją Porozumieniem "Demokracja i Rozwój". To konkretny plan polityczny, bez którego samo nawoływanie "idźmy razem" będzie mało efektywne.
Na koniec muszę zrobić jeszcze jedną uwagę. Olejniczak pisze: "Nie stawiam SDPL żadnych warunków wstępnych. Nas interesuje przyszłość, a historię zostawmy historykom". I dalej: "Do rozbicia lewicy doszło na skutek kłótni między dawnymi liderami SLD...to był błąd...personalne targi...". Panie Przewodniczący! A jednak zajmuje się Pan historią. Zakładam, że jako minister rolnictwa nie interesował się Pan zbytnio tym, co działo się w SLD. Więc informuję: SDPL powstała w sprzeciwie wobec patologii, jakie zżerały SLD i stały się główną przyczyną klęski lewicy. Także dlatego, że w SLD - mimo naszych prób - nie było woli zmiany tego stanu. Nikt z nikim się nie kłócił ani nie targował. Chodziło o zasady i poczucie odpowiedzialności za Polskę i polską lewicę. Jesteśmy dumni z rozpoczęcia naprawy lewicy i z tego, że ten proces - niestety za późno, aby razem wystąpić w wyborach - rozpoczął się także w SLD.
Jeśli Pan Przewodniczący myśli, że przyczyną obecnego stanu lewicy był jej podział, a nie to, co go spowodowało, to oznaczałoby to, że uczulenie Frasyniuka (a może trochę i moje) ma słuszne podstawy. Trzeba znać przyczyny choroby, by ją wyleczyć. Przypuszczam jednak, że Pańska opinia to tylko socjotechnika. Niech Pan więc przepędzi na cztery wiatry tego, kto ją podsuwa!
No, ale na razie idą Święta! Przesyłam Panu, Panie Przewodniczący, a także szefowi klubu parlamentarnego Jerzemu Szmajdzińskiemu (rzeczywiście, jest to dziś jedyny lewicowy klub w Sejmie) serdeczne życzenia świąteczne i noworoczne. Oby rok 2006 stał się rokiem budowy uczciwej i wiarygodnej, a przez to silnej, lewicy. Wszystko zależy od nas.
Źródło: "Fakt"
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|