Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Publikacje / 24.02.06 / Powrót

Czas na pakt dla demokracji
Dział: O polityce i politykach

Apeluję do liderów partii opozycyjnych nie zawsze do tej pory współpracujących ze sobą, abyśmy odłożyli na bok partykularne interesy i dzielące nas różnice. Przyjdzie jeszcze czas na ich eksponowanie. Naszą odpowiedzią na pakt stabilizacyjny niszczący podstawy społeczeństwa pluralistycznego i obywatelskiego powinno być podpisanie paktu dla demokracji


4 maja 1555 r. późniejszy nadworny lekarz króla Francji Karola IX Michel de Nostredame (niektóre źródła podają de Notredame), zwany Nostradamusem, wydał słynne "Centurie" ("Stulecia"), czyli dziesięć ksiąg z setką czterowierszy każda. Chcesz wiedzieć, co czeka świat, zajrzyj do Nostradamusa. O to, ile w tych przepowiedniach prawdy, a ile zwykłego bełkotu, kłócą się do dziś zwolennicy i przeciwnicy wieszcza.

Nostradamus IV RP

Dla jednych i drugich nie ulega jednak wątpliwości, że nadejścia PiS-u i braci Kaczyńskich Nostradamus nie przewidział i na temat tego, co będzie się działo w Polsce w latach 2005-09, z jego przepowiedni nie dowiemy się niczego. W tej sytuacji wszyscy analitycy sceny politycznej i dziennikarze gubią się w domysłach: co dalej? Wielu oddałoby dziś fortunę, aby odgadnąć, co siedzi w głowie Jarosława Kaczyńskiego.

Przydałaby się jakaś nowa księga Nostradamusa. Mam dobrą wiadomość: jest taka księga, całkiem świeżej daty i znacznie bardziej wiarygodna. To projekt tzw. Konstytucji IV RP opracowanej przez PiS rok temu i starannie przemilczanej w trakcie kampanii wyborczej.

Byłem chyba jedynym politykiem, który odpowiednio wcześnie zapoznał się z tym dokumentem i publicznie przestrzegał przed groźbą realizacji zawartych w nim treści. W odpowiedzi słyszałem, że to taka sobie pisanina, a konstytucji nie da się przecież zmienić. No cóż, ślepota polityczna i lenistwo intelektualne nie raz już doprowadziły demokrację do ciężkiej choroby. Przestrzegam więc po raz kolejny - może chociaż po szkodzie zmądrzejemy?

Zanim zajrzymy do naszego "Nowego Nostradamusa", czyli KBK (Konstytucji Braci Kaczyńskich), i dowiemy się, co nas czeka, poświęćmy chwilę swego rodzaju przepisom wykonawczym do tego dokumentu. Funkcję tę pełni tzw. pakt trzech (zwany, nie wiedzieć czemu, stabilizacyjnym), który dla niepoznaki wymienia 144 tytuły ustaw, ale wśród nich tylko 10-12 jest naprawdę ważnych, bo realizują cel podstawowy PiS-u.

Ten cel to przejęcie pełni władzy politycznej, ekonomicznej i ideologicznej. Po co? Niestety, wygląda na to, że odpowiedź nie będzie oryginalna: aby zapewnić sobie i swoim kolegom wygodne życie i możliwość napawania się władzą jeszcze przez długie lata. Taki był cel wszystkich formacji zawłaszczających państwo w niedalekiej przeszłości, zarówno AWS, jak i SLD.

Jest jednak pewna różnica. Ani AWS, ani tym bardziej SLD nie próbowały zastąpić Pana Boga i ulepić Nowego Człowieka. Bracia Kaczyńscy owładnięci obsesją wszechogarniającego nas spisku i przekonani, że tylko oni są uczciwi (no, może jeszcze Ludwik Dorn), chcą uformować nowego Polaka. Taki Nowy Człowiek, PiS-man, myślałby o różnych sprawach to, czego chcieliby jego twórcy. Dopiero taka przemiana zagwarantowałaby braciom długoletnią władzę, gdyż każdy osobnik głoszący inne poglądy byłby uważany za wybryk natury. Podobieństwo do Orwella jest oczywiście całkowicie przypadkowe.

Media a la Kaczyńscy

Tego zadania nie da się wykonać bez mediów. Opanowanie ich pozwoli z jednej strony uchronić władzę przed krytyką (z pozostawieniem krytyki dworskiej), z drugiej zaś ułatwi indoktrynację, czyli kształtowanie PiS-mana. W KBK bracia nie ukrywali swych zamiarów. Art. 146 KBK znosi KRRiTV i na jej miejsce wprowadza urząd, na czele którego stoi prezes powoływany przez prezydenta. Prezes jednoosobowo ustanawia rady nadzorcze w mediach publicznych i wykonuje wszelkie funkcje regulacyjne i kontrolne.

Nie musi natomiast zawracać sobie głowy takim pięknoduchowskim zadaniem jak "stanie na straży wolności słowa" (art. 213 KRP - Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej). Proste i piękne. Dla zapewnienia tej prostoty i piękna nie wystarczyło jednak PiS-owi głosów w Sejmie, więc zrobił tyle, ile mógł. Do tej pory żaden z rządów nie był wolny od kolesiostwa, obsadzania czego się da i jak się da swojakami. W przypadku organów kadencyjnych czekano jednak, aż kadencja dobiegnie końca. Tym razem strategia TKM spowodowała, że obsadzanie swojakami nie ma żadnych granic i żadna ustawa nie stanie temu na przeszkodzie.

Ponieważ powołanie jedno- albo chociaż trzyosobowej rady było niemożliwe (fatalna ta obecna konstytucja), to przynajmniej Pan Prezydent przewodniczącą mianował osobiście. Niedługo pożegnamy się z prezesami TVP Janem Dworakiem i radia Andrzejem Siezieniewskim i przyjdzie czas na realizację art. 145 KBK, który zobowiązuje media publiczne, aby w szczególności "upowszechniały tradycję narodową i wartości patriotyczne" (proszę zgadnąć, kto poda definicję) oraz "zaspokajały duchowe potrzeby widzów i słuchaczy" (telewizja i radio ojca Rydzyka to jednak za mało). Dziennikarze przestaną zadawać kłopotliwe pytania i minister Dorn nie będzie musiał na nich krzyczeć.

Poza zasięgiem Krajowej Rady pozostaje jednak prasa. Tym zajmie się Narodowe Centrum Monitoringu Prasy oraz ustawa, zgodnie z którą sądy będą zobowiązane rozpatrzyć w 24 godziny skargi polityków na gazety "o zniesławienie". Narodowe Centrum, jak twierdzą sygnatariusze paktu, nie będzie nikogo prześladować. Ono ustali jedynie i poda do publicznej wiadomości, które gazety są obiektywne, a które nie, bo "w oczywisty sposób" (ulubiony zwrot braci Kaczyńskich) powiązane są z ludźmi niegodnymi zaufania.

W zanadrzu pozostaje jeszcze powstrzymanie się przez firmy państwowe i te, które mają z rządem coś do załatwienia, od zamieszczania reklam w niepokornych gazetach. Jarosław Kaczyński wspomniał coś także mimochodem o sankcjach, w tym finansowych, które należałoby nałożyć na pisma zawierające (rzecz jasna "w oczywisty sposób") treści obsceniczne, wulgarne i demoralizujące. Sapienti sat.

Kto wychowa PiS-mana?

Telewizja i gazety docierają jednak głównie do dorosłych. Dla młodzieży szkolnej będą nowi kuratorzy i Narodowy Instytut Wychowania. Trzeba od małego wychować Nowego Człowieka. A to, jaki on ma być, wyziera klarownie z kart KBK.

Zacznijmy od preambuły. Preambuła w obecnej konstytucji to przykład poszanowania zasady pluralizmu, wieloświatopoglądowości i różnych korzeni narodowych Polaków. Może i powinna być wykorzystywana na lekcjach w szkole dla uczenia tolerancji dla innych poglądów i przekonań. Zapomnijmy o tym. Będzie jak w preambule z KBK: "W imię Boga Wszechmogącego! My, Naród Polski, składając Bożej Opatrzności dziękczynienie " .

W porównaniu z KRP w KBK nie ma już przepisu, że władze publiczne zachowują neutralność światopoglądową, że nikogo nie można zmuszać do uczestniczenia w praktykach religijnych ani do ujawniania swojego światopoglądu lub wyznania. Z kolei Narodowy Instytut Wychowania ma ustalić, co jest prawdziwie narodowe i patriotyczne oraz chrześcijańskie.

Nauczycielom myślącym inaczej pozostanie tylko prosty wybór - pokochaj albo rzuć. Czy w tych warunkach będzie istniała jakakolwiek możliwość prowadzenia w szkołach swobodnych dyskusji światopoglądowych, rozmów o sprawach intymnych, o homoseksualizmie albo choćby o niechlubnych (bo nie zawsze byliśmy wspaniali) kartach w historii polskiego narodu? W ten sposób tworzy się warunki do dyskryminacji tych innych, którzy do wzorca Nowego Człowieka nie pasują.

KBK tych innych nie chroni, bo w przeciwieństwie do KRP nie ma w niej ani słowa o zakazie dyskryminacji kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Bracia Kaczyńscy w ogóle nie widzą w Polsce żadnego niebezpieczeństwa dyskryminacji, chyba że chodzi o nich samych dyskryminowanych przez całe lata za poglądy oraz o o. Tadeusz Rydzyka dyskryminowanego za "odważną" religijność.
Manipulowanie opinią publiczną oraz indoktrynacja młodzieży i dorosłych wymagają jednak pokonania poważnych przeszkód. Są nimi - opór opozycji politycznej i obrona prawa przez aparat sprawiedliwości.

Twórczy wkład w światową demokrację

W systemie tworzonym przez PiS opozycja jest jak najbardziej potrzebna, ale pod warunkiem że - jak to zgrabnie ujął Marek Jurek - jej krytyka jest konstruktywna i nie zamienia się w krytykanctwo. Każda inna krytyka jest "totalitarna" (to z kolei Pan Premier) i na pewno stoją za nią podejrzane intencje i interesy. Jeśli więc ktoś krytykuje:

• ministra Ziobro, to wtedy broni przestępców,

• ministra Wassermanna, to ma powiązania agenturalne lub mafijne,

• ministra Seweryńskiego (Narodowy Instytut Wychowania) - nie jest patriotą,

• ministra skarbu - pewnie coś z tego ma,

• ministra Dorna - jest sabotażystą i powinien pójść w kamasze.

A czego mogą się spodziewać wszyscy ci opozycyjni gęgacze?

Zajrzyjmy do KBK, art.166. Cytuję ust.1: „W okresie 5 lat od wejścia w życie Konstytucji działa Komisja Prawdy i Sprawiedliwości, której zadaniem jest zbadanie i ujawnienie działań podejmowanych po 31 grudnia 1989 r. przy wykorzystaniu pełnionych funkcji lub wpływów w instytucjach publicznych, które były rażąco sprzeczne z zasadami moralności publicznej i godziły w podstawowe interesy Rzeczypospolitej Polskiej" (wytłuszczenia moje). Z dalszej treści tego artykułu wynika, że komisja ma być komisją śledczą o szczególnych uprawnieniach.

Innymi słowy, przesłuchany może być każdy i na dowolną okoliczność. Każdego będzie można publicznie oblać pomyjami - zawsze jakiś smrodek zostanie. Komisja ds. Orlenu pokazała już, jak to się robi. Poczekajmy zatem - zapewne już niedługo ta fascynująca wizja z KBK zmaterializuje się w uchwale Sejmu o powołaniu nowej komisji śledczej. Wprawdzie dziś Konstytucja RP zezwala tylko na komisje śledcze do określonej sprawy, ale zapewne i w tym przypadku - podobnie jak w sprawie terminu przedłożenia budżetu - konstytucja zostanie odczytana na nowo.

W onieśmielaniu opozycji przydatne będzie także Centralne Biuro Antykorupcyjne. Ma ono bowiem nie tylko zwalczać korupcję w administracji publicznej, ale także badać oświadczenia majątkowe polityków i finanse partii politycznych. W zasadzie dlaczego nie, wszakże pod jednym warunkiem: działalność Biura powinno nadzorować niezależne pluralistyczne kolegium, a szefem powinna zostać osoba o dużym autorytecie, niezwiązana z żadną partią polityczną. Pomysł, aby polityk partii rządzącej mógł śledzić, zakładać podsłuchy, oglądać billingi i stosować prowokacje wobec polityków innych partii, jest twórczym wkładem do skarbnicy światowej demokracji.

Przepraszam Jarosława Kaczyńskiego, ale to porównanie samo się narzuca: taki polski, polityczny Big Brother. Wprawdzie kandydat na szefa CBA Mariusz Kamiński zapewnia, że Biuro zajmie się głównie politykami i partiami sprawującymi władzę, a nie opozycją, ale tu pozwolę sobie pozostać niedowiarkiem. Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś coś, co do tej sytuacji pasuje jak ulał: "Tylko bardzo głupi człowiek może w to uwierzyć".

Opozycja jest oczywiście za słaba, aby zapobiec temu choremu pomysłowi, ciekawe jednak, czy panowie Lepper i Giertych zauważą zagrożenie, czy też dobrowolnie założą sobie pętlę na szyję?

Jak uzależnić sądy

Tyle o tym, jak sobie dać radę z opozycją. Przejdźmy do niezawisłych sądów i podobnie jak dotychczas dowiedzmy się czegoś o zamiarach nowej władzy, wertując przygotowany przez PiS projekt konstytucji. Otóż z sędziami jest spory kłopot. Obecna konstytucja dobrze strzeże ich niezawisłości. Kandydatów na sędziów wysuwa Krajowa Rada Sądownictwa, przy czym jej skład jest określony w ustawie zasadniczej. Na 25 członków w najgorszym razie co najwyżej ośmiu może być wykonawcami woli władzy wykonawczej, np. ministra Ziobro.

Bracia Kaczyńscy doskonale o tym wiedzieli, dlatego art. 131 KBK radykalnie zmienia te proporcje. Gdyby ten przepis dziś obowiązywał, Krajowa Rada Sądownictwa składałaby się z 16 członków, w tym z trzech przedstawicieli Lecha Kaczyńskiego (włączając jego samego jako przewodniczącego KRS!), dwóch przedstawicieli Jarosława Kaczyńskiego (z woli Senatu), siedmiu przedstawicieli ministra Ziobro (w tym jego samego jako wiceprzewodniczącego KRS) - razem 12 wiernych braciom ludzi, czyli trzy czwarte całego składu!

Taki skład nie tylko wyznaczałby sędziów, ale większością trzech piątych ustawowego składu (czyli 10 członków) mógłby z dowolnego praktycznie powodu zwrócić się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego o złożenie z urzędu dowolnego sędziego, co prezydent wykonałby z przyjemnością, jako że przed chwilą jako przewodniczący KRS sam za tym głosował.

Już same te zamiary wyrażone w art. 131 KBK, likwidujące praktycznie jeden z filarów demokracji, jakim jest trójpodział władz, kompromitują ich autorów. Powtórzę jeszcze raz: szkoda, że mimo sygnałów ostrzegawczych sprawie tej (i innym pomysłom ustrojowym PiS) nie nadano właściwej rangi w kampanii przedwyborczej.

Oczywiście zamiarów tych nie da się tak po prostu wprowadzić w życie. Obecna konstytucja na to nie pozwala. To prawda, wiemy jednak, że słowa "Kaczyńscy" i "przypadek" rzadko kiedy występują razem. Jeśli w sztuce "IV Rzeczpospolita" w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to najdalej w trzecim musi wypalić. Być może będzie to tylko "strzał Cheneya", ale szkód nie da się uniknąć.
PiS musi jakoś dobrać się do sędziów. Na razie Jarosław Kaczyński w sposób haniebny atakuje Trybunał Konstytucyjny, czekając, kiedy będzie mógł wymienić sześciu sędziów z jego składu, a Zbigniew Ziobro przypuścił frontalny atak na palestrę. Publiczne nękanie sędziów, chociaż jest niewątpliwie naruszaniem ich niezawisłości, będzie kontynuowane.

Minister Ziobro wykorzysta ponadto wszystkie możliwości, jakie daje mu jego urząd, aby uzależnić od siebie prezesów sądów wojewódzkich, a dzięki temu zwiększyć swój wpływ na sądy. I wreszcie: nie mam wątpliwości, że już trwają prace nad jakąś nowelizacją ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. Jeśli mam rację, to założę się, że wiem, w jakim zmierzają kierunku.

Rydzykowna gra w demokrację

Recepta na rządzenie braci Kaczyńskich jest boleśnie prosta. Trzeba opanować media, wdrożyć program indoktrynacji młodzieży, trzymać w ryzach opozycję, ograniczyć niezależność aparatu sprawiedliwości, podporządkować sobie instytucje kontrolne (TK, NIK, Państwową Inspekcję Pracy), zapewnić pełną dyspozycyjność służb specjalnych (warunek ten spełni CBA).

Nie można także zapomnieć o rynkach i instytucjach finansowych: bankach i funduszach. Tutaj także plan jest czytelny. Propozycja utworzenia z kilku niezależnych instytucji (Komisji Nadzoru Bankowego, Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych oraz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd) jednego Urzędu Nadzoru Finansowego z wybieranym przez premiera szefem, który odpowiadał będzie tylko przed Bogiem i historią, jest w pełni zgodna z logiką działania Jarosława Kaczyńskiego. Tylko oddany współpracownik jest w stanie tak nadzorować instytucje finansowe, aby działały zgodnie z zapotrzebowaniem PiS.

I wreszcie administracja publiczna. Likwidacja jawnych konkursów pozwoli - po usunięciu "nie swoich", czyli tzw. sabotażystów, jak ich określił minister Dorn - zatrudnić niekoniecznie kompetentnych, ale za to "swoich" kolegów. Będzie także czym płacić za świadczone usługi Andrzejowi Lepperowi i Romanowi Giertychowi.

Teraz już przynajmniej wiemy, że całkowicie błędnie przypisywano Jarosławowi Kaczyńskiemu szlachetne intencje, gdy skrytykował politykę TKM w AWS-ie. Nie chodziło mu bynajmniej o potępienie kolesiowskich praktyk w wykonaniu zespołu Mariana Krzaklewskiego, ale o to, że go do tego zespołu nie dopuszczono. Wygląda na to, że TKM, czyli zawłaszczanie państwa, w wydaniu AWS, a nawet SLD to dziecięca zabawa w porównaniu z bolszewickim zacięciem PiS.

W tym rządzeniu nie chodzi o to, aby przekonywać do swoich racji, a decyzje podejmować po dojrzałej analizie i dyskusji, z respektem dla konstytucji, ustaw i obyczaju, szanując także zdanie mniejszości i pluralizm poglądów. Taki stan rzeczy nazywany jest przez ideologów PiS "impossybilizmem", a ci, którzy się przeciwstawiają łamaniu prawa są "łże-elitą" i "antypaństwowcami".

Prominentni politycy PiS lubią powoływać się na przykład Bawarii jako landu konserwatywnego, katolickiego, a równocześnie prężnego gospodarczo. Abstrahuję od faktu, że konserwatyzm ten jest równoważony na poziomie całych Niemiec i jeden niemiecki land to jednak nie to samo co Polska.

Ważniejsze jest coś innego. W Bawarii nie do pomyślenia byłoby, aby trzy najważniejsze osoby w państwie okłamywały parlament i opinię publiczną w kwestii ważnych konstytucyjnych terminów. A tak się stało w Polsce, jeśli chodzi o termin, w którym budżet powinien trafić na biurko prezydenta RP. Widać, że chodziło o zaskoczenie wszystkich i stworzenie możliwości rozwiązania parlamentu jako straszaka w negocjacjach z partiami, które obawiały się nowych wyborów. Nawet prezydent nie krył, że powodem rozwiązania parlamentu wcale nie będą opóźnienia w przekazaniu mu budżetu, tylko niepodpisanie paktu stabilizacyjnego.

Konstytucyjne prawo do rozwiązania parlamentu zostało jawnie nadużyte. W Bawarii tacy politycy musieliby zniknąć ze sceny na długie lata. U nas mają się dobrze i prawią innym morały. Tę fanfaronadę można podsumować krótko: różnica między Bawarią a projektem "Bawarii polskiej" jest taka jak między Bawarczykiem Ratzingerem a architektem "Bawarii polskiej" ojcem Rydzykiem.

W Parlamencie Europejskim, gdzie ostatnio odbyłem szereg rozmów, nikomu nie przychodzi nawet do głowy porównywać Polskę z Bawarią. Częściej słyszy się natomiast, że to, co dzieje się w Polsce, to soft frankizm (miękki frankizm). To oczywiście przesada. Polska pozostanie krajem demokratycznym, w którym grupa trzymająca władzę usiłuje przekształcić demokrację w demokraturę. To się nie uda, bo jesteśmy na szczęście w Unii Europejskiej, a i Polacy nie lubią, jak im ktoś chce na siłę narzucić swój punkt widzenia. Szkody jednak powstaną, dlatego nie można być biernym.

Brońmy razem demokracji

Co w takiej sytuacji powinni zrobić politycy, którzy chcą bronić fundamentów demokracji, na jakich zbudowaliśmy nasze państwo po 1989 r.? Nie mogą schować głów w piasek i udawać, że nic ważnego się nie dzieje, a chocholi taniec nie jest niebezpieczny. Muszą zrozumieć, że 15 lat demokracji w Polsce to wartość, której należy bronić. Odpowiedzią wszystkich partii demokratycznych, które uważają, że wolne i demokratyczne państwo, choć dalece nieidealne, jest naszym wielkim sukcesem, musi być porozumienie. Nie koalicja wyborcza, ale porozumienie mające na celu obronę fundamentów demokracji, które Prawo i Sprawiedliwość wspomagane przez dwie wasalne partie sukcesywnie podkopuje.

Dziś ich koalicja ma większość w Sejmie, ale nie musi mieć większości w sercach i umysłach Polaków. Historia pokazuje, że na szkodliwą dla interesów kraju większość parlamentarną jest tylko jedna rada: jak najszersze porozumienie ponad podziałami i stworzenie większości obywatelskiej.

Apeluję zatem do liderów partii opozycyjnych, nie zawsze do tej pory współpracujących ze sobą, abyśmy odłożyli na bok partykularne interesy i dzielące nas różnice. Przyjdzie jeszcze czas na ich eksponowanie. Naszą odpowiedzią na pakt stabilizacyjny niszczący podstawy społeczeństwa pluralistycznego i obywatelskiego powinno być podpisanie paktu dla demokracji.

Paktu, w którym zobowiążemy się, że wspólnie będziemy bronić najważniejszych zasad demokratycznych, takich jak: niezależne media, niezawisłe sądy, domniemanie niewinności, poszanowanie praw opozycji i mniejszości, niedyskryminowanie nikogo w życiu publicznym, apolityczność RPO i NIK, wysoki poziom etyczny i kompetencyjny kandydatów na wysokie urzędy, administracja publiczna budowana na podstawie kompetencji, a nie partyjnych koneksji, neutralność światopoglądowa państwa, prawo do odbywania zgromadzeń, wolność słowa i poszukiwań artystycznych.

Tylko tak można dać czytelny sygnał, że nie ma zgody na rządy, które w klimacie Podejrzliwości i Strachu (z dodatkiem serwilizmu) chcą narzucić swój model życia trzydziestu kilku milionom Polaków. Niepomne doświadczeń historii chcą one po raz kolejny wychować społeczeństwo i odgórnie stworzyć nowy, wspaniały świat. Ostatnie sejmowe przemówienie Jarosława Kaczyńskiego udowodniło, że mamy do czynienia z groźną, fanatyczną wręcz obsesją. Co gorsza, nie było na nie żadnej reakcji ze strony opozycji, a to oznacza, że odrętwienie nadal trwa.

Czas je przerwać. Czas się obudzić.
Marek Borowski

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

Powrót do "Publikacje" / Do góry