Po pierwsze, likwiduje rozdęte struktury organizacyjne w tym sektorze, w tym wszystkie gospodarstwa pomocnicze (przyszkolne gospodarstwa rolne, kasyna, piekarnie, pralnie, warsztaty szkolne, stołówki, bufety, wojewódzkie bazy danych, zakłady remontowo-budowlane, szkoleniowe, wydawnicze itp.), oraz państwowe zakłady budżetowe. Oczywiście, ze względu na zatrudnionych tam ludzi – ok. 90 tys. – nie można tego zrobić z dnia na dzień. Miarą sukcesu będzie wyraźne zmniejszenie liczby tych jednostek, a więc jakaś ich część musi przejść do rynkowego obiegu gospodarczego. Nie mogą być zastępowane nowymi strukturami budżetowymi (a takowe też się przewiduje), bo to do niczego nie doprowadzi.
Po drugie, włącza liczne, tzw. celowe, fundusze budżetów samorządowych i niektórych budżetów centralnych, państwowych, do budżetu państwa lub do budżetów samorządowych. Ograniczy to zjawisko nepotyzmu i kolesiostwa, które jest wciąż nagminne, a walka z nim przypomina pojedynek z hydrą.
Po trzecie, ujednolica zasady funkcjonowania agencji państwowych. Po czwarte, wyodrębnia z budżetu państwa środki europejskie. Ich włączenie zniekształcało deficyt budżetu państwa ze względu na przesunięcie w czasie pomiędzy dokonaniem wydatku a otrzymaniem refundacji z Komisji Europejskiej. Po piąte, wprowadza ograniczenia dotyczące tzw. świętych krów, czyli instytucji i urzędów państwowych, które samodzielnie opracowują swoje budżety (np. kancelarie - Sejmu, Senatu, Prezydenta, Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny, Trybunał Konstytucyjny). Uważam jednak, że sądownictwo powszechne nie powinno być tymi ograniczeniami dotknięte. Sądy są trzecią władzą, ale nie jest ona zupełnie niezależna, ponieważ to Sejm ostatecznie podejmuje decyzje co do budżetów wszystkich władz. Jeżeli obok Sejmu miałby to jeszcze robić rząd, to byłoby to już przesadą.
Po szóste, co mnie szczególnie cieszy, wprowadza plan wieloletni. Dobrze byłoby jednak, by plan ten nie obejmował wyłącznie elementów makroekonomicznych, typu dochody, wydatki ogółem, deficyt, dług publiczny, ale również pokazywał kierunki, priorytety wydatków rządu.
Z tym wiąże się kwestia budżetu zadaniowego, który powinien - w postaci konkretnych mierników - pokazywać, co, kiedy i w jakim zakresie ma się zmienić w Polsce. To jest trudne i poprzedniemu rządowi się nie udało. Obecny zrobił pierwszą próbę dodając do projektu ustawy budżetowej druk pt. Budżet w ujęciu zadaniowym. Jest ona niestety niewypałem. Mamy tam np. zadanie wyrównywania szans rozwojowych różnych obszarów. Czyli powinno chodzić o to, żeby w Polsce B i C, szybciej niż w Polsce A przybywało dróg, miejsc na wyższych uczelniach, oczyszczalni ścieków itp. i żeby szybszy był wzrost PKB. Innymi słowy takie powinny być kryteria oceny realizacji tego zadania. Tymczasem są zupełnie inne i tak dziwaczne , jak liczba zweryfikowanych wniosków do wojewodów, wartość środków certyfikowanych do Komisji Europejskiej do wartości alokacji, średni czas procedowania wniosku o refundację czy liczba kontroli! Mam nadzieję, że z tego zostaną wyciągnięte wnioski. A rzecz jest dużej wagi, bo jeśli wieloletnie planowanie wraz z budżetem zadaniowym się powiedzie, to obywatele będą bardziej aktywni i zainteresowani udziałem w wyborach. Wiedząc, co konkretnie miało zostać zrobione, będą mogli z tego rozliczyć władze.
Ustawa wprowadza też wzmocnione normy oszczędnościowe.
W sumie jest to ważna reforma metod planowania i sterowania dochodami i wydatkami publicznymi. Na plus rządowi zapisuję także to, że proponując te rozwiązania nie zapowiada rewelacyjnych oszczędności dla budżetu z tego tytułu, ale po prostu lepsze planowanie i racjonalizację wydatków. Da to pewne efekty w dłuższym okresie, ale one są trudne do obliczenia. Minister Gilowska składając (gorszy) projekt na ten sam temat epatowała opinię publiczną 10-miliardowymi oszczędnościami, co wywoływało zachwyty u nieznających się na rzeczy (w tym niektórych dziennikarzy) i ból zębów u tych , co wiedzieli, że to po prostu absurd i czysta propaganda.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry