Popatrzmy na całą tę sprawę z trochę innej strony. Proponuję prześledzenie pewnego rozumowania, a wszystkich ekspertów i specjalistów z góry przepraszam za niezbędne dla jasności wywodu uproszczenia.
Reforma z 1999 r., czyli ZUS bez dziury
W 2009r. średnia nowo przyznana emerytura wyniosła 1945 zł (obliczona wg starego systemu, oderwanego od wysokości wnoszonych składek), a średnia płaca ok. 3100 zl. Oznacza to, że tzw. stopa zastąpienia, czyli stosunek emerytury do ostatniej płacy wynosił przeciętnie 63 proc., co przy składce wynoszącej 19,5 proc. zarobków oznaczało, że przeciętnie rzecz biorąc dla zbilansowania wydatków na jednego emeryta powinny „składać się” trochę ponad trzy osoby. W rzeczywistości takich osób było tylko 2,7, toteż ZUS ma 20-25 proc. deficyt pokrywany przez budżet państwa. Wyobraźmy sobie teraz, że w tymże 2009r. liczba emerytów jest dwukrotnie większa niż dziś a liczba pracujących nieco mniejsza (taka jest prognoza demograficzna na 2050r.) i w związku z tym na jedną przeciętną emeryturę będzie można przeznaczyć składki z tylko ok. 1,3 przeciętnych pensji. Składek starczyłoby wtedy na emeryturę w wysokości zaledwie 25 proc. przeciętnej pensji (1,3x19,5 proc.), czyli na emeryturę w kwocie ok. 780 zł! Gdyby ludziom w dalszym ciągu należały się emerytury obliczane według starego systemu, to budżet musiałby dopłacić do każdego emeryta różnicę 1165 zł (1945zł-780zł), co pomnożone przez 11 mln emerytów i 12 miesięcy dałoby niebotyczną kwotę ok. 150 mld zł! Dlatego właśnie system obliczania emerytur został w 1999r. radykalnie zmieniony i na tym przede wszystkim (a dopiero w drugiej kolejności na utworzeniu OFE) polegała reforma systemu emerytalnego.
Od 1999 roku każdemu pracującemu urodzonemu po 1949r. zaczęto na specjalnie dla niego utworzonym koncie emerytalnym w ZUS-ie zapisywać kwotę wpłacanych przez niego składek. Składki te, podobnie jak dotychczas, są przez ZUS natychmiast wypłacane na bieżące emerytury, ale zapis pozostaje i jest zobowiązaniem ZUS-u (czyli państwa) do zamiany tych kwot (oczywiście corocznie podwyższanych w wyniku waloryzacji) na emeryturę, gdy pracownik po wielu latach na nią przejdzie. Taka zwaloryzowana kwota, w przypadku pracownika, który osiągnie 65 lat, jest dzielona przez 205 i w ten sposób wyliczana jest miesięczna emerytura do końca życia, rzecz jasna corocznie waloryzowana co najmniej wskaźnikiem inflacji. Dlaczego przez 205? Bo z tablic demograficznych wynika, że przeciętne dalsze trwanie życia takiej osoby wynosi 205 m-cy, czyli 17 lat. Oczywiście, kobiety żyją dłużej, mężczyźni krócej, ale jest równouprawnienie i średnia jest właśnie taka.
I tu przechodzimy do sprawy kluczowej. Dlaczego w tym systemie pogarszanie się proporcji między liczbą płacących składki pracowników, a liczbą pobierających emerytury nie prowadzi – bo nie prowadzi! – do bankructwa ZUS-u i budżetu? Są tu dwie tajemnice. Pierwsza polega na tym, że naliczanie emerytury według składek jest mniej hojne, niż według stażu pracy. Składka jest stosunkowo niska, a poza tym nie można już dla wyliczenia emerytury wybierać sobie najlepszych zarobkowo lat pracy.
To obniżenie zapotrzebowania na wydatki ZUS-u nie pomogłoby jednak, gdyby nastąpiło znaczne pogorszenie proporcji demograficznych, a takiego się spodziewamy.
Główna tajemnica tkwi w metodzie waloryzowania zapisywanych na indywidualnym koncie w ZUS-ie składek. Otóż, co roku podwyższa się ich kwotę o o taki procent, o jaki wzrosły płace pracowników. Ale uwaga: nie przeciętne płace, ale fundusz płac. Tak więc, gdy liczba pracujących stopniowo maleje, to chociaż przeciętne płace rosną, fundusz płac rośnie wolniej. Jeśli w danym roku pracowało 100 osób za 3000 zł miesięcznie każda (fundusz płac – 300 tys. zł), a w następnym roku 98 osób za 3150 zł (fundusz – 308,7tys. zł) to kwota składek na kontach tych pracowników zostanie zwaloryzowana nie o 5 proc., jak wzrosły ich indywidualne płace, ale o 2,9 proc., bo o tyle wzrósł łączny fundusz płac. Tym samym im bardziej będzie malało zatrudnienie i pogarszała się relacja zatrudnionych do emerytów, tym niższa będzie waloryzacja składek na kontach tychże zatrudnionych i w efekcie tym niższe wydatki ZUS-u na ich emerytury, gdy już osiągną odpowiedni wiek.
Emerytura z ZUS-u za 40 lat - 2450 zł
Ten wywód – mam nadzieję, że klarowny – był potrzebny dla zrozumienia istoty reformy z 1999r. Polega ona na tym, że poza pewnymi wyjątkowymi sytuacjami (nie miejsce tu na wchodzenie w szczegóły), kiedy może być konieczna pewna dopłata do ZUS-u z budżetu - obecny system naliczania emerytur (w przeciwieństwie do poprzedniego) jest samobilansujący się, odporny na pogarszanie się sytuacji demograficznej, nie grozi mu bankructwo.
To niezwykle ważna konstatacja. Oznacza ona, że nie mają racji wszyscy ci, którzy twierdzą, że składki wnoszone do ZUS-u są niepewne i nie wiadomo, czy w przyszłości ZUS-owi wystarczy pieniędzy na wypłatę należnych emerytur.
Ta „odporność” ZUS-u na starzenie się społeczeństwa to żaden cud. Nie ma darmowych obiadów. Jeśli liczba opłacających składki będzie malała, to waloryzacja składek będzie niska, co obniży stopę zastąpienia. Dlatego właśnie ZUS-owi wystarczy pieniędzy. W starym systemie najpierw niezależnie od składek obliczano emerytury , a potem dostosowywano do nich dotację z budżetu. W nowym – elementem stałym jest równoważenie się wpływów i wydatków ZUS-u, a zmiennym – wysokość emerytury. Innymi słowy, jeśli za 40 lat rzeczywiście stosunek płacących składki do pobierających emerytury wyniesie jak 1,3:1 – to w starym systemie budżet by pękł, a w nowym po prostu stopa zastąpienia wyniesie 25 proc. Niestety, tego przykrego faktu twórcy reformy w 1999r. nie ujawniali społeczeństwu, a masową wyobraźnię okupowały OFE i ich cudowne reklamy.
Tak niska stopa zastąpienia nie oznacza, że za 40 lat będziemy otrzymywać 780 zł emerytury, bo przecież znacznie wyższa będzie płaca realna. Jeśli średni roczny wzrost płac realnych w tym okresie wyniesie 3proc. (w ciągu ostatnich 15 lat wynosił 3,3 proc.), to w 2050r. nasza płaca wyniesie nie 3100 zł, a 9800 zl (licząc w cenach dzisiejszych), a emerytura przy stopie 25 proc. - 2450zl. To znacznie więcej niż 780 zł i nawet więcej, niż 1945zł – ale jak na 40 lat wzrostu, to bardzo mało. Znając tę perspektywę, twórcy reformy zaprojektowali dodatkowe rozwiązania w celu podwyższenia tej niskiej stopy zastąpienia. Pierwszym z nich miały być Otwarte Fundusze Emerytalne, do których – zamiast do ZUS-u – popłynęła część składki w wysokości 7,3 proc. naszych zarobków.
W tym miejscu dla klarowności dalszego wywodu koniecznych będzie jednak kilka wyjaśnień. Wiemy już, że składki w ZUS-ie są corocznie waloryzowane wskaźnikiem wzrostu funduszu płac w gospodarce. Teoria ekonomii mówi, że w długim okresie tempo realnego wzrostu tego funduszu jest równe realnemu tempu wzrostu PKB. Środki przekazywane do OFE rząd zdobywa na rynku sprzedając obligacje. Od tych obligacji trzeba co roku płacić określony procent. I znów: teoria mówi, że procent ten w długim okresie jest równy procentowi wzrostu PKB. Co do tych zasad ekonomiści są zgodni – w toczącej się dyskusji nikt ich nie kwestionował. Wynika z nich, że bez względu na to, czy składka pracownika inwestowana jest w zapis na koncie w ZUS-ie, czy w obligacje rządowe (a OFE właśnie za większość składki kupują obligacje) – rentowność w długim okresie będzie taka sama i pracownikowi jest wszystko jedno, gdzie znajdzie się ta część jego składki: w ZUS-ie czy w OFE.
Z tego wynika druga ważna konstatacja: przesunięcie do ZUS części składki, kierowanej dotychczas do OFE i wydawanej przez OFE na zakup obligacji rządowych nie ma wpływu na wieloletnią waloryzację tych kwot , a w konsekwencji na wysokość przyszłej emerytury. Nie jest to więc w żadnym razie jakikolwiek „skok na nasze pieniądze” ani „uderzenie w emerytów”.
Inwestycje OFE w akcje - dodatkowo 440, a może i 590 zł
Znaczenie dla przyszłej emerytury ma tylko ta część składki, którą OFE inwestują w akcje. W tym przypadku ekonomiści nie są już zgodni, np. prof. Belka twierdzi, że i w tym przypadku wieloletnie tempo wzrostu wartości akcji jest takie samo, jak tempo wzrostu PKB. Gdyby tak było, sens istnienia OFE zostałby istotnie podważony. Jednak wyniki OFE za lata 2000-2010, mimo kryzysu 2008-2009, są ostrożnie optymistyczne. Istotne są także badania zagraniczne. Prof. Jay R. Ritter z Uniwersytetu Floryda przeprowadził badania dla prawie 20 krajów za okres ponad 100 lat (1900-2002) i za okres 30 lat (1970-2000) i w obu przypadkach stwierdził, że w ponad 2/3 krajów średnioroczne tempo wzrostu wartości akcji wyraźnie (o 2-3 punkty) przekraczało tempo wzrostu PKB.
Dlatego trzecia konstatacja brzmi: inwestowanie w akcje prawdopodobnie podwyższy przyszłą emeryturę, a więc należy dążyć do poszerzania możliwości OFE w tym zakresie. Nikt z rządu nie powinien tego kwestionować (a zdarzało się to pani min. Fedak), tym bardziej że w swoim projekcie rząd zakłada, iż w najbliższych 40 latach średnioroczne tempo wzrostu wartości akcji będzie przewyższać tempo wzrostu PKB o 2,25 proc.
OFE z każdych 100 zł otrzymywanej składki mają prawo zakupić akcje za 40 proc. tej kwoty, faktycznie kupują za 35 zł, a za resztę obligacje rządowe. Mechanizm jest tu następujący: rząd przekazuje część składki (7,3 proc.) zamiast do ZUS – do OFE, następnie w zamian za obligacje większość tych pieniędzy od OFE pożycza i przekazuje je do ZUS-u, żeby uzupełnić ubytek, którego wcześniej dokonał. Ekonomiczny sens takiego perpetuum mobile jest rzeczywiście trudny do obrony. Byłoby to może i nieszkodliwe, gdyby nie to, że bez żadnej korzyści dla przyszłych emerytów zwiększamy dług publiczny oraz deficyt finansów publicznych (co utrudnia wejście do strefy euro), a po drodze OFE pobierają nie wiadomo za co 3,5 proc. od całej kwoty tych transferów (kilkaset milionów złotych rocznie).
Dlatego rząd chce zmniejszyć składkę przekazywaną do OFE najpierw z każdych 100 zł do ok. 32 zł, a po sześciu latach podnieść ją do ok. 48 zł, zwiększając jednocześnie limit inwestowania w akcje z 40 do 90 proc. otrzymywanych kwot, co pozwoli kupować więcej akcji, niż dotychczas. Pozostała kwota będzie przekazywana wprost do ZUS-u, bez strat dla wysokości przyszłej emerytury, bez zadłużania państwa i niepotrzebnych kosztów prowizji dla OFE.
Jak już wspomniałem, inwestowanie przez OFE w akcje było jednym ze sposobów na podwyższenie prognozowanych emerytur. W jakiej skali? Otóż gdyby nic nie zmieniać w obecnym systemie, dzięki dodatkowemu zyskowi z akcji nasza hipotetyczna emerytura (2450 zł) będzie mogła być wyższa o ok. 18 proc., czyli wzrośnie do 2890 zł, a stopa zastąpienia z 25 do 29,5 proc. Propozycje rządu otwierają OFE możliwość kupowania nieco większej niż obecnie ilości akcji (o ile nie zahamujemy prywatyzacji) i wówczas przyszła emerytura będzie mogła wzrosnąć nie o 18, ale o 24 proc., czyli do kwoty ok.3040 zł, a stopa zastąpienia do 31,0 proc.
Z tego wynika wniosek czwarty: zmniejszenie składki dla OFE jest połączone ze znacznym zwiększeniem limitów na zakup akcji, co prowadzi do wzrostu przyszłej emerytury w porównaniu z obecnym stanem przepisów.
III filar i dłuższa praca - dodatkowe 1100 zł
Kwota 3040 zł, stanowiąca mniej niż jedną trzecią ostatnich zarobków, to jednak w dalszym ciągu mało. Kolejnym sposobem na jej powiększenie jest dobrowolne, dodatkowe oszczędzanie w III filarze. Na razie rozwija się marnie, ale zapowiedziana w projekcie rządu ulga w podatku PIT (podlega jej składka maksymalnie do 4 proc. dochodu) powinna zachęcić do oszczędzania. Jeśli przez 40 lat będziemy odkładać taką właśnie kwotę, to zwiększymy naszą przykładową emeryturę o dalsze 600 zł, czyli do kwoty 3640 zł. Możemy oczywiście odkładać (już bez ulgi) więcej. Każdy dodatkowy procent naszych dochodów odłożony w III filarze, to 150 zł więcej do emerytury. Prawo do przyjmowania tych składek powinny uzyskać także OFE. Jeśli zainwestują je w akcje, to przyrost emerytury może nawet wynieść więcej niż 600 zl.
I wreszcie staż pracy. W starym systemie dłuższy o rok staż pracy niewiele zwiększał emeryturę. W obecnym jest inaczej. W naszym hipotetycznym przypadku, jeśli pracownik mężczyzna będzie pracował o dwa lata dłużej, zwiększy emeryturę o 500 zł. Łącznie z tytułu dobrowolnego oszczędzania i dłuższej pracy emerytura będzie wyższa o co najmniej 1100 zł, czyli osiągnie 4140 zł i stopę zastąpienia 42 proc. (dla osoby z przeciętną pensją krajową).
A teraz zestawmy wyniki tych przybliżonych obliczeń:
**Jeśli niczego nie będziemy zmieniać, emerytura (z ZUS-u i OFE) wyniesie – 2890 zł
**Propozycje rządowe (trochę więcej w akcje) + 150 zł
**Dodatkowe oszczędzanie (III filar)+ 600 zł
**Wydłużenie wieku emerytalnego o 2 lata (mężczyźni) +500 zł
Po rozmowach z partnerami społecznymi spór szedł już tylko o jedno – aby po sześciu latach zwiększyć wymiar składki przekazywanej do OFE nie do 3,5, ale do 5 proc. Rzeczywiście, gdyby funduszom udało się ulokować 90 proc. tej składki w akcje, to mogłyby naszemu przykładowemu emerytowi dodać do emerytury jeszcze ok. 360 zł. Problem w tym, że dziś fundusze nie są w stanie wykorzystać na zakup akcji nawet dwa razy mniejszej kwoty i kupują obligacje rządowe. Rozsądek nakazuje poczekać i zobaczyć, jak ukształtuje się w najbliższych latach sytuacja na rynkach kapitałowych i samych OFE.
Wnioski końcowe:Zawieśmy spór i weźmy się do prawdziwych reform
1) Propozycje rządowe nie stanowią zagrożenia dla wysokości przyszłych emerytur, przeciwnie - niektóre elementy tych propozycji mają na celu wzrost stopy zastąpienia. Zmniejszając zadłużenie i deficyt finansów publicznych ułatwiają konsolidację finansów i spełnienie kryteriów z Maastricht, co jest niezbędne dla wejścia do strefy euro.
2) Prognozowane zmiany demograficzne oddziałują bardzo negatywnie na wysokość przyszłych emerytur. Można je znacząco podwyższyć, co wymaga programu i zgodnych działań rządu i odpowiedzialnej opozycji. Program powinien obejmować politykę pronatalistyczną, szersze otwarcie drzwi dla imigracji zarobkowej, rozpropagowanie potrzeby indywidualnego oszczędzania emerytalnego (III filar), stopniowe wydłużanie wieku emerytalnego.
3) Z przedstawionej analizy wynika, że dla zapewnienia godziwej emerytury zwiększanie transferów do OFE ponad propozycje rządowe jest celowe, choć w porównaniu z działaniami omówionymi w p.2 nie ma zasadniczego znaczenia. Proponuję czasowo zawiesić ten spór i za trzy lata dokonać publicznej oceny sytuacji na rynkach kapitałowych, efektywności OFE, sytuacji finansów państwa i wtedy rozważyć możliwość zwiększenia części składki transferowanej do OFE. Jednocześnie premier powinien jednoznacznie przeciąć spekulacje, że celem wprowadzanych zmian jest stopniowe zdemontowanie reformy z 1999r.
4) Rząd zaproponował pakiet działań zmierzających do ograniczenia deficytu finansów publicznych. Nie są one wystarczające. Naszym celem powinno być zlikwidowanie strukturalnych przyczyn deficytu budżetowego, tak aby więcej środków można było przeznaczać na przyspieszenie rozwoju w dłuższej perspektywie (co także będzie miało wpływ na wysokość emerytur) – na naukę, edukację i inwestycje. Dlatego rząd nie może lekceważyć poważnych propozycji płynących od poważnych instytucji. Taki charakter – niezależnie od kontrowersyjności niektórych koncepcji – mają znane propozycje Leszka Balcerowicza i Fundacji Rozwoju Obywatelskiego. Powinny doczekać się ze strony rządu merytorycznej odpowiedzi.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Powrót do "Publikacje" / Do góry