Posłowie rywalizowali w tym, kto mocniej dołoży ministrom, silili się na bon moty, żarty i oryginalne porównania byle tylko znaleźć się w mediach, które przedkładają inwektywy i wygłupy nad poważne wypowiedzi. Najbardziej „zabłysnął” Marek Wikiński (SLD), który oskarżył ministra finansów o popełnienie największej zbrodni przeciw narodowi polskiemu (sic!). Dowiedzieliśmy się m.in., że min. Rostowski „totalnie zdemolował finanse publiczne”, jego „dyletanctwo drogo nas wszystkich kosztuje”, „jest jak dziecię we mgle, które niczego nie widzi, niewiele wie i niczego nie chce zrozumieć”, „nie rozwiązuje polskich problemów, ponieważ bardziej dba o swoją pozycję na dworze Donalda I”.
Można się było pogubić w tej retoryce. W końcu nie wiadomo, czy minister jest dyletantem i „dzieckiem we mgle”, czy zręcznym dworakiem? Najbardziej rozbawiło mnie, gdy po lawinie pustosłowia mówca ubolewał, że zabraknie mu czasu (rozległ się dzwonek), żeby przedstawić wszystkie argumenty na rzecz dymisji.
Joanna Kluzik-Rostkowska (PJN) wymyśliła, że zarzuci Rostowskiemu siedem grzechów głównych: pychę, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie, gniew i lenistwo. Sala buczała, ktoś apelował, by nie mieszać do tego Kościoła, a pani poseł szukała na siłę przewin, które by choć trochę pasowały. Największy kłopot miała z nieczystością – tzw. chowanie pieniędzy pod dywan, czyli przesunięcie ich z budżetu do Krajowego Funduszu Drogowego, czy reforma OFE to trochę co innego, pani poseł.
Usłyszeliśmy, że „pycha kroczy przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną” oraz że min. Rostowski z zielonej wyspy sprowadził nas na skraj czarnej rozpaczy.
Przynajmniej poetycko.
W przeciwieństwie do posłów opozycji, którzy unikali konkretów, min. Rostowski był bardzo dobrze przygotowany. Opierając się na danych Europejskiego Urzędu Statystycznego, niezależnego nie tylko od rządu polskiego, ale i od wszystkich rządów Unii Europejskiej oraz na międzynarodowych rankingach, wykazał, że kluczowe wskaźniki gospodarcze i społeczne kształtują się teraz, mimo kryzysu światowego, znacznie lepiej niż za rządów SLD i PiS. Być może niektóre z tych liczb wymagają dodatkowej interpretacji, ale były to ważkie argumenty. Odparł więc ataki waląc jeszcze grubszym kijem, na który SLD jako wnioskodawcy zabrakło broni. Nie padły też ze strony opozycji konkretne propozycje, jak inaczej walczyć z deficytem, długiem publicznym, czy drożyzną. Poseł Kopyciński (SLD) zaproponował jedynie obniżenie akcyzy na benzynę, a to za mało.
Ministra Rostowskiego jest za co krytykować i sam to wielokrotnie czyniłem, nie znaczy to jednak, że kwalifikuje się on do odwołania, zwłaszcza na parę miesięcy przed wyborami i w trakcie realizacji planu naprawy finansów publicznych. Obawiam się, że uprawiana przez SLD i PiS bezwzględna krytyka, bez oglądania się na racje, tylko umacnia go w przekonaniu, że nie warto się przejmować, a w związku z tym nie mobilizuje do bardziej intensywnego działania.
Debata nad wnioskiem o odwołanie ministra skarbu miała podobny charakter. Według posłów PiS Aleksander Grad jest najgorszym ministrem skarbu państwa, szkodnikiem, ministrem „prechwytyzacji” (po ukraińsku odpowiednik naszej „złodziejskiej prywatyzacji”) i przypomina współczesnego Attylę - gdzie postawi stopę, tam nawet trawa nie chce rosnąć.
No cóż. Najpierw posłowie udowodnili, że w kwestiach finansów mają dosyć słabe rozeznanie. Potem jednoznacznie potraktowali legendarnego Attylę, który jest nie tylko synonimem barbarzyńcy. „Był władcą sprawiedliwym dla ludu, popierał wykształconych Rzymian na swym dworze, a zapewne mniej niszczył na szlakach swych wypraw niż inni zaborcy przed nim i po nim”. (Wł.Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury). W dodatku stał się bohaterem narodowym Węgier.
Do tego „przechodzone” bon moty i mało śmieszne żarty. Jednym słowem obciach.
Źródło: Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI
Powrót do "Publikacje" / Do góry