Nie słychać stanowczych oświadczeń Episkopatu czy gniewnych kazań abp. Jędraszewskiego. Mało tego, taki np. abp katowicki Adrian Galbas nazwał FK „leciwym dziadkiem”, czym dał do zrozumienia, że mu na nim niespecjalnie zależy. Na marginesie, to wystarczyło, aby publicyści, uparcie wierzący w samonaprawienie się Kościoła, obwołali abp. Galbasa „nadzieją i reformatorem” tej skostniałej instytucji, stawiając go obok innej „nadziei”, a mianowicie kard. Grzegorza Rysia. No cóż, dwóch reformatorów to nie jeden. Bądźmy dobrej myśli, na pewno – nie dalej jak za kilka lat – pojawi się i trzeci.
Wróćmy jednak – jak mawiał mój wuj – do remu, czyli ad rem. Ta jakże nietypowa dla Kościoła gotowość do rozważenia likwidacji FK nie wynika bynajmniej z obywatelskiej postawy hierarchów. Mądrzy biskupi po prostu wiedzą, że rezultat tej dyskusji może być tylko trojaki. Po pierwsze, nic z tego nie będzie. Po drugie, jeśli nawet coś się zmieni, to Kościół na tym nie straci. Po trzecie – w ogóle nie o to chodzi. Przeanalizujmy te trzy warianty.
Nic z tego nie będzie. Słowo „likwidacja” jest mylące. Wszystkie propozycje idą w kierunku zastąpienia jednej dotacji budżetowej inną dotacją budżetową, a mianowicie dobrowolnymi wpłatami wiernych, tyle że nie z ich kieszeni (na takie ryzyko biskupi nigdy się nie zgodzą), ale jako odpis z podatku PIT (podobnie jak na organizacje pozarządowe). Jest to oczywiście rozwiązanie trochę lepsze od obecnego (jak biskup wiernego zdenerwuje, to ten po złości nie da nic i cały podatek pójdzie do budżetu), ale już się zaczęły problemy. A to nie wszyscy są podatnikami PIT, a to konstytucja nie pozwala, bo taka deklaracja w zeznaniu podatkowym oznacza ujawnienie swoich przekonań religijnych itd., itp. Prorokuję zatem, że nic z tego nie będzie.
Kościół nie straci. Gdyby jednak jakimś cudem udało się wprowadzić taki odpis podatkowy, to pytanie, w jakiej wysokości. W 2012 r. odbyła się już taka dyskusja. Strona kościelna stwierdziła, że musi być 0,7 proc. i ani promila mniej. Policzmy. Kwota PIT to 140 mld zł, 0,7 proc. od tej kwoty to 980 mln. Katolicyzm deklaruje 87 proc. Polaków, jeśli tylko co drugi zechce dokonać wpłaty, Kościół otrzymałby ok. 420 mln zł, czyli o 160 mln zł więcej, niż wynosi FK! Taka „likwidacja” to czysty zysk! Rząd nie będzie mógł się na to zgodzić, więc patrz pkt 1 – nic z tego nie będzie.
W ogóle nie o to chodzi. A o co? Otóż w czasie, gdy trwa długa i gorąca dyskusja o „likwidacji” FK, to nie dyskutuje się o innych przywilejach i dotacjach, przy których FK to drobne pieniądze. Wymieńmy tu przykładowo: przejmowanie za darmo gruntów od państwa, nabywanie za bezcen ziemi od samorządów i z Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa, finansowanie z budżetu – poza dwiema wymienionymi w konkordacie – dodatkowo 10 uczelni i wydziałów teologicznych, liczne zwolnienia (nieprzysługujące innym podmiotom) od podatku od nieruchomości, VAT-u i CIT-u, utrzymywanie kilkuset kapelanów poza wojskiem i szpitalami czy wreszcie setki milionów wydawane na duchownych katechetów w szkołach.
Tym wszystkim warto by się zająć, ale gdy trwa niekończąca się dyskusja o FK, na inne sprawy i sprawki nie ma już czasu. W 1990 r. prymas Glemp mówił: „Kościół nie chce z budżetu państwa ani złotówki za nauczanie religii w szkołach. My do szkół nie idziemy po pieniądze, ale z misją”. Szli z misją, a jak doszli, to i pieniądze się znalazły. Misyjne – oczywiście.
Źródło: Polityka 10.2024 (3454)
Powrót do "Publikacje" / Do góry | | | |
|