Ta bezradność bierze się po części z lekceważenia pewnych zjawisk, które sprzyjają korupcji politycznej, a które nie wszyscy politycy uważają za naganne, chociaż głośno mówią co innego. Dotyczy to zwłaszcza nepotyzmu i kolesiostwa. Podczas kampanii wyborczej wszyscy demonstrują obrzydzenie takimi praktykami, a po wyborach znowu mamy członków rodzin i kolegów partyjnych na intratnych posadach w instytucjach i firmach państwowych. Trafiają tam także drogą konkursów, ponieważ często są one ustawiane pod konkretne osoby. Wymagane kompetencje ma, a komu można bardziej zaufać, jak nie bliskiej osobie, krewnemu czy przyjacielowi? – słychać czasem tłumaczenia.
Autorzy strategii proponują, by wyraźne zakazy tego typu zachowań wprowadzić do statutów partii. Byłaby szansa na większe ich przestrzeganie niż zakazów ustawowych, bowiem w ustawach nie da się przewidzieć wszystkich możliwych okoliczności. I – dodam – pomysłowości zainteresowanych.
Inne zjawisko, które nie tylko politycy, ale także opinia publiczna jest skłonna lekceważyć, to działanie w sytuacji konfliktu interesów. Nie mamy rozwiązań, które by takim sytuacjom zapobiegały. Niewiele też o nich wiemy, chyba że dziennikarze wywęszą, że jakiś poseł czy senator pracuje nad ustawą, która przynosi korzyści jego firmie. Czy jest w tym jednak coś złego, jeśli ustawa sama w sobie jest słuszna, podobnych firm jest wiele, a poseł dzięki temu, że jest „z branży”, zna problem od podszewki? – pada argument z przeciwnej strony. Tyle że albo jest się posłem, albo lobbystą. Niedobrze, gdy te role zostają pomieszane.
Pojawiają się radykalne propozycje, by funkcjonariuszom publicznym całkowicie zakazać działalności gospodarczej. Zgadzam się z autorami strategii, że o ile w stosunku do ministrów, wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, wysokich urzędników administracji rządowej i samorządowej byłoby to właściwe, o tyle w przypadku parlamentarzystów i radnych zakaz ten szedłby za daleko. Wystarczyłoby, żeby istniał w polskim parlamencie, podobnie jak w brytyjskiej Izbie Gmin, obowiązek wyjawienia faktu, że można znaleźć się w sytuacji konfliktu interesów.
W kontekście zagrożenia korupcją największe emocje budzi od lat finansowanie polityki. Zdaniem ekspertów, wprowadzony w 2001 r. system finansowania partii z budżetu dobrze pełni funkcję prewencji antykorupcyjnej. Niedozwolone są darowizny od firm i darowizny anonimowe, a wpłaty indywidualne są limitowane, dzięki czemu politycy nie zaciągają zobowiązań wobec biznesu, które musieliby spłacać kosztem interesu publicznego. Nie wszystkim politykom to się jednak podoba. PO uważa ten system za chory, a wtóruje jej PJN. Oczywiście, nie jest on pozbawiony wad, m.in. stanowi istotną barierę dla nowych partii, ale wady są do usunięcia. Np. przez czasowe obniżenie progu uzyskanego poparcia w wyborach, które daje prawo do otrzymania subwencji. W Polsce wynosi on 3%, podczas gdy we Francji i Estonii 1%, a w Niemczech w wyborach do Bundestagu nawet tylko 0,5%. Z drugiej strony można by spytać, czy korupcja jest zdrowa? Niestety, populistyczne hasła odebrania politykom pieniędzy budżetowych są nośne i partie ulegają co jakiś czas pokusie ich głoszenia. Na szczęście ostatnia próba PO się nie udała. Subwencje dla partii zostały zmniejszone o połowę, co uważam za słuszne, i powrót do dawnych korupcyjnych praktyk w tym obszarze na razie nam nie grozi. Pod warunkiem zwiększenia przejrzystości finansowania polityki.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 9 marca 2011
Powrót do "Wiadomości" / Do góry