Strona główna
Wiadomości
Halina Borowska - Blog żony
Życiorys
Forum
Publikacje
Co myślę o...
Wywiady
Wystąpienia
Kronika
Wyszukiwarka
Galeria
Mamy Cię!
Ankiety
Kontakt



Wiadomości / 19.02.18, 15:42 / Powrót

Izba bez refleksji

Przykro patrzeć na tę degrengoladę Senatu. Odzyskanie tej izby dla demokracji, rozsądku i postulowanej refleksji jest jednak możliwe - pisze Marek Borowski w tygodniku POLITYKA.

W zgiełku wywołanym nieszczęsną nowelizacją ustawy o IPN mało kto zauważył, że po cichutku umiera nam Senat, zwany niegdyś izbą refleksji. Pomyślany w 1989r. jako przeciwwaga dla opanowanego przez postpeerelowskie partie Sejmu - już po pierwszych wolnych wyborach w 1991r., a potem po przyjęciu tzw. małej konstytucji zdecydowanie stracił na znaczeniu. Przez kolejne lata co i raz pojawiały się propozycje zlikwidowania tej izby. Senat bronił się argumentem, że potrzebna jest refleksja nad przyjętymi w pośpiechu ustawami sejmowymi, co rzeczywiście od czasu do czasu podtrzymywało rację jego bytu. Począwszy od 2007r., a w szczególności w kadencji 2011-2015 rozpoczął się jednak – z inicjatywy samych senatorów - proces nadawania Senatowi mocniejszej i bardziej wyrazistej roli w polskim systemie parlamentarnym. Senat zaczął mianowicie szerzej wykorzystywać prawo inicjatywy ustawodawczej w celu lepszej realizacji praw obywatelskich i w ogóle ulepszania prawa.
Czynił to przez:
1.współpracę z rzecznikiem praw obywatelskich, który w rocznych raportach wymieniał przepisy, naruszające prawa obywatelskie;
2.analizę wyroków Trybunału Konstytucyjnego, w których TK wskazywał na wymagające zmiany niekonstytucyjne przepisy;
3.analizę raportów Najwyższej Izby Kontroli, w których nierzadko pojawiały się propozycje zmian w prawie;
4.wzywanie „na dywanik” ministrów, opóźniających wydawanie wymaganych ustawami rozporządzeń, bez których ustawy były martwe.
W ten sposób stopniowo Senat budował swoją nową tożsamość: stawał się strażnikiem i inicjatorem dobrego prawa – zarówno w stosunku do pojedynczego obywatela (lub grup obywateli), jak i do instytucji, a dodatkowo był także izbą refleksji, gdy Sejm uchwalił prawny bubel.
Co z tego zostało po przejęciu władzy w Senacie przez prawych i sprawiedliwych? Nic. Rzecznik Praw Obywatelskich jest dla PiS wrogiem publicznym nr 1, NIK pod kierownictwem Krzysztofa Kwiatkowskiego to NIK-t, z Trybunału Konstytucyjnego została atrapa, a ministrów „na dywanik” żaden pisowski senator ani marszałek nie śmie zawezwać. Wyparowała również „refleksja”, bo najsensowniejsze poprawki są odrzucane, a ewidentnie niekonstytucyjne ustawy są przyjmowane – na ogół z szybkością światła.
Gwóźdź do trumny Senatu wbiła debata dotycząca ustawy o IPN. Senatorowie PiS, choć prywatnie mówili mi o jej kontrskuteczności, karnie zagłosowali nad tym szkodliwym dla wizerunku Polski bublem, bo taka była wola prezesa. Tak się przy tym spieszyli, że ograniczyli senatorom opozycji prawo do zadawania pytań i do wypowiedzi. Przykro patrzeć na tę degrengoladę Senatu. Odzyskanie tej izby dla demokracji, rozsądku i przysłowiowej refleksji jest jednak możliwe. Wybory do Senatu są większościowe, wystarczy, aby demokratyczna opozycja w każdym ze stu okręgów wystawiła tylko jednego, wspólnego kandydata – a PiS może znaleźć się w mniejszości. Warto o tym pamiętać w ogniu sporów o wspólne listy do Sejmu.
Rozszaleli nam się wojewodowie w swym dekomunizacyjnym zapale. Wytyczne wszędzie są takie same: „komucha” (kto nim był określa urzędnik IPN-u) z nazw ulic wyciąć, Lecha Kaczyńskiego na plany miast nanieść! Rady miast, broniąc się, podejmują uchwały zmieniające nadane przez wojewodów nowe nazwy ulic na jeszcze inne, bo tych nadanych bez ich zgody nie chcą. Wojewodowie unieważniają te uchwały, a sprawy idą do sądu. Wywołana przez PiS wojna trwa, a mieszkańcy zastanawiają się, jaki właściwie jest ich adres zamieszkania? Opowiadano mi, że w Tokio ulice nie mają nazw, a adres podaje się następująco: w czwartym sektorze, naprzeciw apteki. Wygląda na to, że zapowiadana niegdyś przez Wałęsę budowa drugiej Japonii w Polsce nareszcie się ziści.
Jako prawy (choć związany z lewicą), szanujący ustawy obywatel chciałbym pomóc pisowskim tropicielom śladów niepożądanej przeszłości. Czujni oni są, jak myśliwskie wyżły, ale biegają z nosem przy ziemi i nie dostrzegają zarazy, jaka szerzy się w przestrzeni publicznej – i to w całym kraju, na oczach zgorszonych obywateli! Mam tu na myśli tablice rejestracyjne pojazdów. Weźmy takich poznaniaków – jeżdżą samochodami z literami PO! Zmusza się więc prawych Wielkopolan, zwolenników „dobrej zmiany”, do tak upokarzającego zapierania się własnych poglądów! Ale to nie koniec. W Słupcy i powiecie słupeckim obowiązuje rejestracja PSL, chociaż w wyborach 2015r. PSL zebrał tam tylko 12 proc. głosów. Niebywały – jak mawia prezes – skandal! Gdybyż jednak sprawa dotyczyła tylko tych dwóch – przyznajmy, oburzających – przypadków, to pół biedy. Wiadomo, postkomuna robi, co może, aby zaistnieć. Tu wystarczy szybka decyzja: zamiast PO – PIS, zamiast PSL – PRZ („PoRoZumienie” Gowina) - a prawu oraz sprawiedliwości stanie się zadość. Niestety, gdy jeździmy po kraju, prześladują nas także miazmaty peerelowskiej przeszłości. Mogłoby się wydawać, że o skompromitowanych wspólnikach PZPR (tworzących także przez pewien czas zdradziecki rząd Mazowieckiego), czyli o Zjednoczonym Stronnictwie Ludowym i Stronnictwie Demokratycznym, nikt już nie będzie nawet wspominał. A tu proszę: w Sławnie bezwstydnie szaleją samochody z oznakowaniem ZSL, a w Dąbrowie Górniczej – SD! Trosce prezesa Jarosława polecam pytanie, czy to zwykła nieuwaga, czy może coś więcej?
W tym przypadku można jeszcze zadawać pytania, ale to, co niedawno zobaczyłem w telewizji, wstrząsnęło nie tylko mną, ale także, jak sądzę, każdym szczerym patriotą. Pamiętają Państwo sympatyczną (tak się pozornie wydawało) akcję obdarowania amerykańskiego aktora Toma Hanksa małym fiatem? Niby chodziło o promocję Polski i polskiego przemysłu, ale wystarczyło spojrzeć na tablicę rejestracyjną tego samochodu – SB(!) 0126T – aby zorientować się, kto za tym stoi i komu to służy. Przypadek?
A to, że w Siedlcach zagnieździły się dawno podobno rozwiązane WSI (Wojskowe Służby Informacyjne) – to też przypadek? To brak czujności, a bez rewolucyjnej czujności dobra zmiana padnie jak kawka. Tymczasem rządzący zabawiają się wymianą Wojciecha Jasińskiego (zarobił już dość) na Daniela Obajtka (musi jeszcze dorobić) oraz Bartłomieja Misiewicza na Ewę Bugałę. Panie prezesie, panie ministrze Brudziński – larum grają! Do roboty!
POLITYKA nr 7 (3148), 14.02-20.02 2018

Powrót do "Wiadomości" / Do góry