W czasie wizyty wyborczej Andrzeja Dudy 65-letni mężczyzna stał na rynku w Łowiczu z tablicą, na której wypisał cytat z wypowiedzi Lecha Wałęsy: „Mamy durnia za prezydenta. L. W.". Niezwłocznie zajęła się nim prokuratura, używając osławionego art. 135 kk („Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3"). Jak zwykle wywiązała się dyskusja, czy jednak nie należałoby tego przepisu z kodeksu wykreślić. Dyskusja ta powraca cyklicznie i zawsze ma taki sam przebieg: jeśli podejrzany o znieważanie osobnik wypowiedział się w ten sposób o lubianym przez nas prezydencie, przepis uważamy za niezbędny i żądamy przykładnego ukarania sprawcy. Jeśli natomiast akurat rządzi prezydent, którego nie lubimy, to karanie z art. 135 traktujemy jako tłumienie słusznej krytyki i jesteśmy zdecydowanie za jego zniesieniem. I tak w koło Macieju. W swoim czasie sprawę rozpatrywał nawet Trybunał Konstytucyjny (jeszcze ten prawdziwy) i wydał jednomyślny wyrok, że kara za znieważenie jest zgodna z konstytucją. Osobiście przychylam się do poglądu, że nie wolno znieważać prezydenta, zawsze mnie jednak interesował zakres znaczeniowy słowa „znieważenie".
Jestem czynnym uczestnikiem życia publicznego i niejednokrotnie w związku z moimi wypowiedziami dowiadywałem się, że jestem „głupcem", „idiotą", „durniem" czy „bałwanem". Nie muszę czytelników przekonywać, że nie podzielam poglądów autorów tych określeń, ale nie sądzę, aby mnie one znieważały w sposób nadający się do wszczęcia drogi sądowej. Ktoś, oceniając moje wypowiedzi i postępowanie, tak po prostu uważa i ma do tego prawo. Nie jestem w stanie udowodnić mu, że się myli i doprowadzić do skazania, bo sąd musiałby oceniać poglądy i kwalifikacje umysłowe, a nie fakty. Dlatego, przy całym szacunku dla urzędu Prezydenta RP, uważam, że obywatel ma prawo nazwać sprawującą ten urząd konkretną osobę głupcem czy durniem, jeśli jej działalność uważa za szkodliwą lub bezsensowną. Oczywiście bardziej elegancko jest powiedzieć, iż „prezydent postępuje głupio", „idiotycznie" lub „tchórzliwie" - ale tak czy owak prokuratura nie powinna się w to mieszać. No, chyba że tak daleko posunięta wolność słowa godzi - jak to uczenie wywodziła p. Turczynowicz-Kieryłło - w bezpieczeństwo państwa. Problem ten dostrzegł i celnie ujął Andrzej Mleczko: policjant widzi faceta piszącego na murze „Prezydent jest łgarzem!" i zastanawia się, czy aresztować go za znieważenie prezydenta, czy za zdradę tajemnicy państwowej.
Co innego, jeśli ktoś użyje wobec prezydenta określeń wulgarnych albo sugerujących działalność przestępczą, takich jak „złodziej", „kryminalista", „bandyta", „gangster" itp. W takim przypadku interwencja prokuratury byłaby całkowicie uzasadniona i do takich sytuacji należy ograniczyć używanie art. 135 kk.
Wydarzenia wokół tzw. Krajowej Rady Sądownictwa, czyli neoKRS, rozwijają się dynamicznie. Na jaw wychodzą kolejne szczegóły pokazujące, z jak paskudną manipulacją mieliśmy do czynienia. Najbardziej bolesnym przykładem jest tu oczywiście p. Nawacki (nie nazywam go sędzią, bo na to nie zasługuje). Problem jest jednak szerszy. Piętnastka sędziów w Krajowej Radzie Sądownictwa - z tym chyba nawet PiS się zgodzi - powinna reprezentować sędziów i być niezależna od ministra sprawiedliwości. Tymczasem listy gremialnie podpisywali sędziowie, będący od lat na delegacji w Ministerstwie Sprawiedliwości, czyli po prostu pracownicy ministra Ziobry. To prawdziwi ludzie czynu. Trzech z nich podpisało się aż pod dziewięcioma kandydatami (!), dwóch pod ośmioma, pięciu pod pięcioma itd. Prawdę zatem powiedziała „Mała Emi": ponieważ brakowało podpisów czynnych sędziów (nawet awansowanych przez Ziobrę), trzeba było dobrać z tych, co szefowi nie odmówią, więc „przebiegło się po pokojach" i wymagane 25 podpisów uciułano.
Wykonałem prosty rachunek - każdemu kandydatowi pomniejszyłem liczbę zebranych podpisów o podpisy złożone przez pracowników ministerstwa. Okazało się, że gdyby nie pomoc Ziobry (ewentualnie Piebiaka), dziewięcioro z nich w ogóle nie mogłoby kandydować, bo zebrali za mało podpisów! Najwięcej - choć za mało - zebrał sędzia Puchalski (wsławił się otwartym popieraniem Szydło i Dudy na Facebooku): 19 podpisów, najmniej rzecznik neoKRS Maciej Mitera - tylko 4 (!). Okazuje się zatem, że zamiast Krajowej Rady Sądownictwa pisowska większość wybrała Krajową Radę Ziobrownictwa, a takiej nie przewiduje konstytucja, powinna więc zostać rozwiązana.
Publicznie głoszone kłamstwo to już w naszym pięknym kraju norma, ale to, o którym piszę niżej, jest wyjątkowo paskudne. Przy okazji sporu o 2 mld zł, zakończonego tragifarsą w postaci kompromitującej konferencji Dudy, Morawieckiego i dwóch żałosnych halabardników (których funkcji nie pomnę) w osobach Witolda Kołodziejskiego i Krzysztofa Czabańskiego, dowiedzieliśmy się o ogromnych, wręcz „historycznych nakładach" na zdrowie, jakich nie szczędzi nam nasza troskliwa władza. I o tym, że najważniejszy wskaźnik, jakim jest stosunek nakładów na zdrowie do PKB, przekroczy w tym roku wymagane ustawą 5,03 proc. i dynamicznie zmierza ku 6 proc., czyli wskaźnikowi obiecanemu w 2018 r. protestującym lekarzom rezydentom, a tym samym wszystkim Polakom. Cytuję za planem finansowym NFZ: „Nakłady na ochronę zdrowia wyniosą łącznie w 2020 r. 107,6 mld zł. Środki te stanowią 5,09 proc. PKB".
Rząd jednak ma pecha, bo nie wie lewica, co czyni prawica. Na 45. stronie uzasadnienia do ustawy budżetowej na 2020 r. Ministerstwo Finansów podaje planowaną na ten rok wielkość PKB - to 2373,3 mld zł. „Historyczne nakłady" w kwocie 107,6 mld zł to nie 5,09 proc., a jedynie 4,5 proc. PKB! A ponieważ w 2018 r. stosunek ten wynosił również 4,5 proc., oznacza to, że nakłady na zdrowie jak były, tak i będą jednymi z najniższych w Europie.
Niech czytelnicy wybaczą mi te rachunki, ale mamy do czynienia z jednym z największych kłamstw tego rządu, który, świadomie posługując się fałszywymi liczbami, łamie ustawę i oszukuje społeczeństwo, że realizuje obietnicę podnoszenia nakładów na ochronę zdrowia Polaków. Pod tym kłamstwem podpisali się - przekazując 2 mld zł na rządową tubę propagandową zamiast na zdrowie - panowie Duda i Morawiecki, a niestety także minister Szumowski, który tę oszukańczą politykę najwyraźniej akceptuje. Smutne. Wstyd.
POLITYKA nr 11(3252) - 11.03.2020
Powrót do "Wiadomości" / Do góry | | | |
|