Dlaczego uważam, że projekt ten jest szkodliwy i co on właściwie oznacza? Zdaniem Zyty Gilowskiej, dzięki tej ustawie poprawi się sytuacja na rynku pracy, bowiem dzięki niższym kosztom pracy firmy zwiększą zatrudnienie, mniej też będzie się opłacało pracować na czarno, bo płace wzrosną.
Proponuję więc przypomnieć sobie, z czego składają się nasze pensje brutto i jakie składniki są od nich odprowadzane. Na emeryturę my i nasz pracodawca płacimy po 9,76 proc. naszych pensji, na renty – po 6,5 proc. Do tego dochodzi jeszcze po naszej stronie chorobowe 2,45 proc., a po stronie naszego pracodawcy wypadkowe w wysokości 0,9-1,8 proc., składka na fundusz pracy 2,45 proc. i na fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych 0,1 proc. Łącznie stanowi to ok. 39 proc., a doliczając podatek dochodowy – 55 proc. Tyle wynosi łącznie obciążenie naszych pensji brutto. Zyta Gilowska chce obniżyć składkę rentową o 7 pkt proc., czyli obciążenia zmaleją do 48 proc. Jest to zbyt znikoma obniżka, by można było mówić o jej skuteczności w jakimkolwiek aspekcie. Gdyby była rzędu 25 pkt proc., to owszem, byłaby odczuwalna.
Jaki jest więc cel tej ustawy – właściwie nie wiadomo. Jeżeli minister Gilowska chciałaby rzeczywiście obniżyć koszty pracy, to powinna zlikwidować całą
6,5 proc. składkę rentową opłacaną przez pracodawców. Tymczasem proponuje obniżyć ją pracodawcom tylko o 2 pkt. proc., zaś pracownikom o 5 pkt proc. Oznacza to 5 proc. wzrost płac. To chyba dobrze - powie ktoś. Otóż, dla jednych dobrze, dla innych źle, bo ZUS nie dostanie tych pieniędzy, więc nie będzie mógł wypłacić rent i emerytur. Zyta Gilowska przewiduje więc, że brakującą kwotę zamiast pracodawców i pracowników wpłaci budżet - w tym roku 3,5 mld zł, w przyszłym 19 mld zł. Są to ogromne pieniądze, które zostaną w ten sposób nieefektywnie wykorzystane.
Obniżanie jakiejkolwiek składki jest możliwe i sensowne, gdy maleją wydatki finansowane z tej składki. Tymczasem dziś składek zbieranych przez ZUS nie wystarcza ani na emerytury, ani na renty, w związku z tym potrzebne są dotacje do ZUS z budżetu. Po zrealizowaniu pomysłu Zyty Gilowskiej te dotacje byłyby jeszcze większe. Zatem ten projekt niczego w sensie ekonomicznym nie załatwia, a bardzo silnie uderza w budżet. I to teraz, gdy są takie problemy z finansowaniem służby zdrowia i edukacji.
PiS nie wie, co z tym fantem zrobić, zaś jego koalicjanci chcą przy ognisku Zyty Gilowskiej upiec własną pieczeń i skoro są pieniądze, to wykorzystać je w sobie właściwy sposób, czyli na ogół na odwrót niż byłoby trzeba. Popierają więc obniżenie składek pracownikom, bo dzięki temu pracownicy więcej zarobią, natomiast przeciwni są obniżaniu składki opłacanej za pracownika przez pracodawcę, bo ten - zdaniem Samoobrony i LPR - ma dużo pieniędzy i niech płaci. Dlaczego jednak budżet ma w ogóle finansować podwyżki płac w innych jednostkach niż budżetowe? – na to pytanie nikt nie próbuje odpowiedzieć. W dodatku prezent z budżetu w postaci 5 proc. wzrostu płac dostaliby wszyscy – zarówno ci, co zarabiają mało, jak i ci, których pensje są wysokie.
Co należałoby zrobić? Przede wszystkim wątpię, czy budżet w ogóle jest w stanie udźwignąć wydatek rzędu 19 mld zł. Ale jeśli już, to część tych środków należałoby przeznaczyć na zapewnienie lepszego funkcjonowania służby zdrowia i szkół (w obu przypadkach chodzi nie tylko o płace). Reszta nie powinna być wydawana, dzięki czemu uległby zmniejszeniu deficyt budżetowy. Dobrą koniunkturę gospodarczą trzeba bowiem wykorzystać dla zmniejszenia tego deficytu po to, aby można go było zwiększyć wtedy, gdy koniunktura się pogorszy. Ludziom PiS, Samoobrony i LPR tego rodzaju myśl jest jednak całkowicie obca. A złe pomysły Zyty Gilowskiej koalicjanci chcą przerobić na jeszcze gorsze.
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 6 czerwca 2007 r.
Powrót do "Wiadomości" / Do góry