Delegaci byli w różny sposób zniechęcani do przyjazdu i zastraszani. Np. informowano ich, że stracą pracę, albo że ich syn zostanie powołany do wojska. W jednym z okręgów zorganizowano dla nauczycieli w dniu zjazdu obowiązkowe szkolenie grożąc, że nieobecność zostanie potraktowana jako porzucenie pracy. Władze chciały pokazać, że Związek, któremu szefuje Andżelika Borys, jest słaby i niereprezentatywny, bo nie potrafi zgromadzić quorum (150 osób, tj. 2/3 delegatów). Reprezentatywny i legalny jest natomiast drugi Związek (nieuznawany przez Polskę), na którego czele stoi namaszczony przez rząd Józef Łucznik. Pewną ciekawostką jest, że wywiadów udziela on po rosyjsku.
Delegaci nie dali się do końca zastraszyć – przybyło ich 163, a także kilkuset Polaków z Grodna i okolic. Kiedy zaśpiewali Rotę, ciarki przechodziły po plecach. Tam brzmi ona zupełnie inaczej, niż w Polsce. Władze nie zdecydowały się nie dopuścić do obrad metodą siłową, ani innymi sztuczkami, choć z zewnątrz pilnie obserwowały rozwój wydarzeń.
W sumie zjazd był sukcesem Związku Polaków i Andżeliki Borys, która została ponownie wybrana na przewodniczącą zdobywając zdecydowaną większość głosów. (Kontrkandydatem był Mieczysław Jaśkiewicz, szef grodzieńskiego oddziału ZPB). Jej wybór był naturalny, ponieważ jest ona liderem i twarzą tego związku. Po tym, co się działo do tej pory, po oporze środowiska polskiego wobec podejmowanych przez władze białoruskie prób zlikwidowania ZPB, wybór kogoś innego na prezesa mógłby oznaczać, że członkowie związku nie akceptują działań Borys. Tymczasem zdecydowanie akceptują. Jest ona politykiem upartym, twardym, konsekwentnym w obronie praw Polaków i jednocześnie gotowym do rozmów oraz dobrze pojętego kompromisu. Mam nadzieję, że między innymi dzięki jej talentom i wysiłkowi prędzej czy później znajdzie się rozwiązanie, które pozwoli normalnie funkcjonować mniejszości polskiej na Białorusi.
Rząd Łukaszenki szykanuje nie tyle Polaków (na Białorusi są polskie szkoły, instytucje kulturalne), ile Związek Polaków na Białorusi, bo nie toleruje organizacji niezależnych od władzy, w tym oczywiście białoruskich partii opozycyjnych. Europa ma więc dylemat: ograniczyć kontakty międzyludzkie i gospodarcze z Białorusią pozwalając na jej dalsze uzależnianie się od Rosji, czy też utrzymywać dialog z tym krajem? Niektórzy polscy politycy są przeciwni polityce dialogu, ale właściwie nie proponują w zamian niczego konkretnego. Opozycja białoruska jest za dialogiem, ale pod pewnymi warunkami. Zostały one sformułowane w ubiegłym roku przed wyborami na Białorusi i Łukaszenko częściowo je spełnił. Przedstawiciele opozycji zostali dopuszczeni do wyborów (choć żaden nie dostał się do parlamentu), utworzyli dwa własne pisma, zwolniono więźniów politycznych.
Zjazd Związku Polaków i wydarzenia wokół niego były kolejnym testem, który został zaliczony - gdyby władze białoruskie chciały rzeczywiście nie dopuścić do zjazdu, zrobiłyby to - choć z ostateczną oceną musimy poczekać na rezultaty rozmów w sprawie legalizacji Związku. Póki co Unia Europejska przedłużyła zawieszenie sankcji wizowych wobec Białorusi na dalsze 9 miesięcy ze świadomością, że dialog z nią będzie nadal skomplikowany. Cele są dwa. Po pierwsze, zwiększyć zakres wolności i demokracji w tym kraju. Po drugie, nie dopuścić do jego podporządkowania Rosji. Skuteczność sankcji jest, jak pokazuje doświadczenie, wątpliwa. Mogą być stosowane jedynie w drastycznych przypadkach. Otwarcie się na Białoruś daje większe szanse, że za jakiś czas będziemy mogli cieszyć się z jej powrotu do grona państw demokratycznych.
Marek Borowski
Galicyjski Tygodnik Informacyjny TEMI - 25 marca 2009 r.
Powrót do "Wiadomości" / Do góry