Z prawdziwą przyjemnością przyjąłem zaproszenie przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego pana Jeana-Louisa Debré do odwiedzenia waszego kraju. Zaproszenie wybitnego francuskiego polityka pana przewodniczącego Edouarda Balladura, z którym miałem okazję rozmawiać już w Warszawie, by wystąpić przed tą komisją Zgromadzenia przyjąłem jako zaszczyt.
Nasze spotkanie odbywa się w momencie ważnym dla Polski i całej Europy. Jesteśmy w przededniu rozszerzenia Unii Europejskiej. Ostatecznie przekreślony zostaje porządek jałtański, który jak pamiętamy tak konsekwentnie krytykował przez lata całe generał de Gaulle. Spełnia się marzenie wielu pokoleń. Po raz pierwszy kraje zza dawnej "żelaznej kurtyny" zyskają bezpośredni wpływ na bieg spraw europejskich. Już wkrótce znajdziemy się znów w wielkiej europejskiej rodzinie, z której wbrew swej woli zostaliśmy usunięci po 1945 roku. To historyczna chwila. Ale.... Zawsze jest jakieś ale. Otóż wydawać by się mogło, że jest to wspaniała okazja do świętowania. A przecież nikt z nas nie jest w nastroju do świętowania. Poczucie, że jest to chwila historyczna ginie w starciu z bieżącymi problemami.
Trudno ukryć, że jesteśmy dziś w Europie - także we Francji i w Polsce - świadkami pewnego kryzysu wartości, może nawet kryzysu postrzegania celu integracji europejskiej. 40% obywateli krajów Unii boi się jej rozszerzenia. Sporo sceptycyzmu jest także w krajach wstępujących. W Polsce większość obywateli bezsprzecznie liczy na Unię, ale do urn w referendum chce iść niewiele ponad 50%. A przecież Polska, jako kraj słabiej rozwinięty gospodarczo, może na akcesji tylko skorzystać.
Na to wszystko nakłada się kryzys iracki i różnica stanowisk w kwestii - co dalej z Irakiem i NATO. Ostry spór i niestety, wymiana uszczypliwości, a czasem nawet obelg na łamach prasy i w publicznych wypowiedziach między przedstawicielami Ameryki Północnej i Europy - bardzo nas martwią.
W tych wszystkich ważnych kwestiach polityki międzynarodowej, którymi żyje dziś świat i Europa, Francja odgrywa rolę zasadniczą. Francja to czwarta gospodarka świata, o silnym potencjale militarnym, stały członek Rady Bezpieczeństwa, kraj mający uzasadnione aspiracje do uczestniczenia w kształtowaniu nie tylko polityki europejskiej, ale i globalnej. Polska rozumie i docenia rolę Francji (Niemiec zresztą też) w tworzeniu zjednoczonej Europy, w poszerzaniu strefy dobrobytu i bezpieczeństwa. Polska pragnie budowania - wraz z Francją i innymi partnerami - Europy silnej i stabilnej, zachowującej szczególną pozycję i posłannictwo w świecie. Nie sądzę, by europejskie zaangażowanie Polski mogło być przez kogokolwiek poddawane w wątpliwość. Jeśli więc ktoś nazywa Francję i Niemcy "starą Europą", to informuję, że nas także powinien do tej grupy zaliczyć. W tej kwestii stajemy po stronie Francji i Niemiec - my także jesteśmy starymi Europejczykami i co najważniejsze - jesteśmy z tego dumni.
My Polacy jesteśmy równocześnie Europejczykami po bardzo ciężkich przeżyciach wojennych i powojennych, którzy także z przyczyn historycznych traktują więź transatlantycką nie tylko jako objaw polityki służącej Europie w przyszłości, lecz również jako pewną wizję światowego pokoju. Bardzo proszę, Szanowni Państwo, o zrozumienie tej okoliczności. Polska jest przywiązana do idei Sojuszu Północnoatlantyckiego, obejmującego Amerykę Północną i Europę, lojalnie ze sobą współpracujące. Polsce potrzebna jest w równym stopniu Europa i Ameryka. Wiara w system atlantycki i przywiązanie do idei Zachodu to nie naiwność i sentymentalizm, ale wyraz historycznej świadomości. W Europie Środkowo-Wschodniej ilekroć słyszymy o niezgodzie pomiędzy UE a USA, tylekroć ogarnia nas niepokój.
Oto fundamenty, na których Polska opiera swą politykę: Unia Europejska, NATO, przyjazne stosunki ze wszystkimi członkami Unii z uwzględnieniem szczególnej, historycznie uzasadnionej roli Francji i Niemiec, promowanie demokracji i bezpieczeństwa, przeciwstawianie się terroryzmowi, przestępczości zorganizowanej i działanie na rzecz wygaszenia istniejących konfliktów zbrojnych.
A teraz, twardo stojąc na tych fundamentach, spróbuję odnieść się do napięć i problemów jakie wystąpiły w naszych stosunkach i zastanowić się skąd nadciągnęły chmury i jak je rozpędzić.
Traktuję dzisiejsze spotkanie jako rozmowę ludzi wzajemnie sobie życzliwych, co zobowiązuje do otwartości i szczerości. Podejrzenia rodzą się i narastają, gdy nie znamy intencji partnera. Trzeba się więc najpierw zrozumieć, aby się porozumieć.
Zacznijmy od Unii Europejskiej, organizacji nam najbliższej. Gdy tylko Polska odzyskała suwerenność po politycznym przełomie 1989 roku natychmiast podjęła kroki celem wzięcia udziału w procesie integracji europejskiej. Gdy 1 maja 2004 r., rozpoczniemy swoje członkostwo w Unii, minie około14 lat ciężkiej i wymagającej wielu wyrzeczeń transformacji ustrojowej w naszym kraju. Postęp i sukcesy są niewątpliwe. Wydajność pracy w przemyśle w ciągu 10 lat wzrosła prawie trzykrotnie, dochód narodowy - o ponad połowę, polska gospodarka stała się znacznie bardziej konkurencyjna i nowoczesna. Ale nic za darmo. Koszty tej transformacji są ogromne - 18,5% bezrobocia, wielkie obszary biedy, zwłaszcza w rolnictwie, ogromne rozwarstwienie dochodowe w społeczeństwie. Pomoc Unii Europejskiej dla nas była w tym czasie skromna. Ale nie o to chodzi. Robiliśmy reformy, modernizowaliśmy kraj i nadal to będziemy robić. Z ogromną determinacją dostosowujemy się do prawa i standardów unijnych.
Dlatego boli nas, gdy słyszymy z ust francuskiego prezydenta: uważajcie, nie odzywajcie się, gdy Was nikt nie pyta - bo możemy was nie przyjąć. Takie słowa odbieramy jako policzek dla polskiego społeczeństwa, które powstaniem "Solidarności" w 1980 roku zapoczątkowało upadek muru berlińskiego, a w rezultacie upadek bloku sowieckiego i budowę nowej Europy. Polska w swej historii ma co zawdzięczać Francji, ale i Francja ma co zawdzięczać Polsce. Nie chcemy stale tego przypominać, ale nie zgadzamy się, aby o tym zapominano. Jeśli będziemy zapominać o ludziach, którzy swoje życie poświęcili (a czasem utracili) w walce o wspólne wartości - to nie liczmy na to, że łatwo znajdziemy ich następców teraz i w przyszłości.
Od czasu do czasu dobiegają nas takie wypowiedzi, które nazwałbym kupieckimi: "płacę, więc wymagam", "bardzo dużo nas kosztujecie" itd. Można powiedzieć, że to argument bardzo nieelegancki, ale mniejsza o estetykę. Teza o wielkim wysiłku finansowym Unii na rzecz rozszerzenia i jednostronnych korzyściach np. Polski jest po prostu nieprawdziwa. Kwestię tę uważam za ważną, dlatego chciałbym jej poświęcić kilka słów.
Unia słusznie jest postrzegana jako obszar solidarności społecznej, na którym przyjęto zasadę, że kraje i regiony bogatsze dofinansowują, a może lepiej byłoby powiedzieć inwestują w kraje i regiony biedniejsze, po to, by zapewnić ich szybszy rozwój i w ten sposób powiększyć strefę bezpieczeństwa i stworzyć także dla siebie większy rynek zbytu. W sposób oczywisty korzyść musi być i jest obopólna. Takie podejście stanowi jeden z filarów polityki Unii Europejskiej jako strategicznej koncepcji rozwoju naszego kontynentu.
Rozszerzenie nie powinno być zatem postrzegane jako gest dobrej woli bogatych na rzecz biednych, lecz proces tworzenia jednolitego organizmu politycznego i gospodarczego, który daje szansę na rozwój gospodarczy, na stabilizację obecnych i nowych państw członkowskich i czerpania przez nich wzajemnych korzyści.
Jakie korzyści już odniosła Unia, a w tym Francja? Wystarczy spojrzeć jak zmieniał się handel Polski z Francją w ciągu ostatnich lat. Podczas gdy w roku 1992 eksport z Francji do Polski wynosił 770 mln dolarów, to w roku 2001 przekraczał już 3,4 mld dolarów. Przecież to przyrost ponad czterokrotny! Maszyny, urządzenia i materiały zaimportowane przez Polskę pomogły nam zmodernizować i zwiększyć konkurencyjność naszej gospodarki, a Francji pozwoliły utworzyć około 100 tys. miejsc pracy.
Równocześnie Francuzi zainwestowali w Polsce ponad 11,5 mld USD - najwięcej ze wszystkich krajów. Doceniamy to. Warto jednak pamiętać, że inwestycje nie są przecież gestem dobrej woli, ale przedsięwzięciami, których głównym celem jest osiągnięcie zysku. Przedsiębiorstwa nie decydowałyby się na inwestycje w Polsce, gdyby nie był to kraj stabilny, przewidywalny, w którym można bezpiecznie zarobić.
Spójrzmy teraz jak wygląda pakiet funduszy, które UE chce udostępnić Polsce. Po potrąceniu polskiej składki do budżetu Unii wysokość unijnych transferów netto wyniesie na głowę Polaka w latach 2004-2006 średnio w roku 57 euro.
Dużo to czy mało? Powiem tak: za każde wsparcie dziękujemy. Jednak jeśli porównamy to z przepływami do dotychczasowych beneficjentów budżetu unijnego, to wnioski nasuwają się same. Według danych Komisji Europejskiej transfer netto per capita w 2001 r. wyniósł: od około 200 euro na jednego Portugalczyka czy Hiszpana - do 400 euro na jednego Greka.
Proponowane transfery dla Polski są zatem od 3 do 7 razy niższe. A przecież nikt chyba nie twierdzi, że Grecja, Irlandia, Hiszpania, czy Portugalia to kraje biedniejsze od Polski.
Naprawdę proszę Państwa trudno byłoby wyobrazić sobie tańsze rozszerzenie!
Rozumiemy oczywiście niełatwe uwarunkowania unijnych decyzji finansowych. Każdy ma swoje potrzeby i swoich wyborców. Nie przychodzimy zresztą do Unii tylko z powodu pieniędzy. Jednak w świetle tych danych trzeba powiedzieć jasno: stereotyp hojnego darczyńcy i wdzięcznego, pokornego biorcy nie odpowiada prawdzie. Ale, jak powiedziałem, pieniądze to nie wszystko. To, co nas naprawdę niepokoi, to narastające wrażenie, że stopniowo kruszy się jeden z filarów Unii Europejskiej - a mianowicie zasada solidarności. Warto na ten temat podyskutować.
Panie i Panowie!
Kolejna teza, z którą spotykamy się ostatnio, głosi, że Polska nie chce umacniać europejskiego przemysłu obronnego. Dowód: zakup przez Polskę samolotów F-16. Na F-16 lata się w dziesięciu krajach UE, ale Polsce nie wolno ich kupić. Pewnie mało kto wie, że oferta Dassault była znacznie gorsza nie tylko od amerykańskiej ale i szwedzko-brytyjskiej. Amerykańska oferta offsetowa wyniosła po weryfikacji - 6 mld $, francuska - tylko 2,1 mld euro. Jesteśmy ostrzegani, że oferta Lockheeda może nie zostać zrealizowana. Oświadczam, że jeśli nie wynegocjujemy takich warunków, które zagwarantują realizację offsetu - kontrakt nie dojdzie do skutku i rozpoczniemy rozmowy z drugim oferentem. To jest prawdziwy kontrakt handlowy, a nie polityczna danina. "Le Figaro" pisze o nas: najbardziej skorumpowany kraj w Europie, ale gdy przeprowadzamy uczciwy, przejrzysty przetarg i wygrywa najlepszy, wysuwa się pod naszym adresem pretensje, które w istocie rzeczy oznaczają, że lepiej byłoby, gdyby przetarg był fikcyjny, a wybór czysto polityczny.
Naprawdę nie jesteśmy przywiązani tylko do amerykańskiego uzbrojenia. Zamówienie na kilkaset transporterów kołowych złożyliśmy w Finlandii. Nie jest też tak, że automatycznie popieramy wszystkie działania USA na arenie międzynarodowej. Wystarczy choćby wskazać istotne różnice stanowisk w sprawie Protokołu z Kioto, Międzynarodowego Trybunału Karnego, Konwencji przeciwko torturom czy rezolucji dotyczącej przestrzegania praw człowieka na Bliskim Wschodzie. Nie jesteśmy żadnym "koniem trojańskim USA" - to wręcz obraźliwa teza. Nadal jesteśmy Europie wierni i wierni jesteśmy także starym przyjaźniom, w tym z Francją. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że przyjazne stosunki między państwami oznaczają częstsze kontakty, konsultacje, szybsze rozstrzyganie wzajemnych sporów i pretensji - ale przecież nie przyjazne rozstrzyganie przetargów, czy tworzenie szczególnych warunków tylko dla niektórych.
Po tych wyjaśnieniach powrócę do problemu zasadniczego, o którym wspomniałem przed chwilą, a mianowicie europejskiego przemysłu obronnego. Teza brzmi: powinniśmy wzajemnie umacniać nasze firmy zbrojeniowe. Jesteśmy całym sercem za! Gdzie jest jednak koncepcja takiej współpracy, który szczyt europejski się tym zajął? Do czego właściwie mamy się przyłączyć? Tymczasem widzimy tylko, że proponuje się nam umacnianie przemysłu obronnego innych krajów. Przy najlepszych chęciach to jest dla nas niemożliwe. Polska jest stosunkowo ubogim krajem, który po wstąpieniu do NATO musi w krótkim czasie spełnić standardy tej organizacji, co bardzo poważnie obciąża i tak niezbyt silną gospodarkę i budżet. Jesteśmy gotowi umacniać europejski przemysł obronny, ale równolegle musi być umacniany nasz przemysł - obronny i nie tylko. Na taką koncepcję współpracy w dziedzinie obronności czekamy, w tworzeniu takiej koncepcji chętnie weźmiemy udział.
Nieporozumienia będą jednak powstawać zawsze dopóki nie wyjaśnimy sobie naszego stanowiska w sprawie sojuszu euroatlantyckiego.
Nasze historyczne doświadczenia sprawiają, że ze szczególną uwagą traktujemy problematykę związaną z poszukiwaniem równowagi w stosunkach euroatlantyckich. Polska chce z całą mocą przeciwstawiać się tworzeniu nowych podziałów i koncepcjom budowanym na domniemanej opozycji Europy i Stanów Zjednoczonych. Relacje euroatlantyckie widzimy jako elementy komplementarne i równorzędne. Nie ma żadnego zasadniczego konfliktu interesów pomiędzy UE a USA. Państwa europejskie powinny uniknąć fałszywego dylematu w rodzaju: "jesteśmy za Stanami Zjednoczonymi czy za Europą". Miejsce Polski jest w Europie i z nią się w pełni identyfikujemy. Ale przecież nie oznacza to, że nasze interesy są sprzeczne z interesem Stanów Zjednoczonych.
Nasze dążenie do wstąpienia do NATO, co po raz pierwszy dawało nam perspektywę bezpieczeństwa w sojuszu wybranym przez nas samych, nie było odchodzeniem od Europy. Nic bardziej mylnego. Jesteśmy, krótko mówiąc, Europejczykami, którzy chcą pamiętać, że to Amerykanie zapewniali przez dziesięciolecia równowagę sił dzięki czemu - być może - Europa uniknęła przelewu krwi.
Polityczna rola Europy nie dorównuje jednak jej roli gospodarczej, a zwłaszcza kulturalnej: Europa jest kulturalnym gigantem, gospodarczą potęgą i politycznym słabeuszem. Większe znaczenie polityczne mają niektóre kraje europejskie niż Europa jako całość. Odnoszę wrażenie, że Francja chce ten stan zmienić i zdecydowanie podnieść polityczną rangę Europy. Bardzo sympatyzuję z taką postawą.
Polska jest szczerze zaangażowana w dzieło reformy Unii. Polska wraz z Francją i innymi partnerami europejskimi chce budować silną i stabilną Europę, której głos będzie w świecie słyszany i słuchany. Chcemy, aby Europa była obecna w najistotniejszych kwestiach międzynarodowych i w sposób aktywny uczestniczyła w kształtowaniu porządku globalnego, we wszystkich jego aspektach - politycznym, gospodarczym, kulturowym. W połowie stycznia Polska przedstawiła państwom członkowskim dokument zawierający sugestie nt. przyszłych stosunków z nowymi wschodnimi sąsiadami. Polska chce aktywnie kształtować tzw. Wymiar Wschodni UE.
Jeśli jednak polityczna siła Unii ma dorównać jej sile ekonomicznej, trzeba najpierw stworzyć wspólną politykę zagraniczną i obronną, utworzyć europejskie siły zbrojne, zdolne do szybkiego reagowania, ustalić metody konsultacji wzajemnych i tryb podejmowania decyzji w sprawach międzynarodowych i obronnych - uwzględniając także kraje kandydujące, w tym Polskę. Dopóki tego nie ma, wszelkie próby zwiększenia znaczenia Europy, podejmowane przez niektóre tylko kraje, a do tego jeszcze w opozycji do USA - niosą poważne ryzyko wewnętrznego rozbicia i skłócenia Europy. Nawet słuszne intencje powinny tu być ograniczone przez zasadę powściągliwości. Europa i USA powinny ze sobą rywalizować na polu ekonomicznym i kulturalnym, ale nie na polu politycznym. Europę i Stany Zjednoczone łączą bowiem te same wartości, które wspólnie powinniśmy promować w świecie.
Niewątpliwie konflikt z Irakiem postawił na porządku dnia temat roli NATO w dzisiejszym świecie. NATO powstało jako sojusz obronny wobec potęgi bloku sowieckiego. Dziś ten wróg już nie istnieje. Przed czym więc się bronić? Ataki terrorystyczne pokazują, że jest przed czym. Dyktatorskie reżimy, które zagrażają sąsiadom, także nie powinny żyć w przekonaniu, że nic im nie grozi. Wszystko to wymaga operowania na zewnątrz systemu. Takie są dziś potrzeby obronne i taka jest nasza misja.
Oczywiście, z historii wiemy, że misjonarze bywali różni. Jedni nawracali z mieczem w ręku tak skutecznie, że żaden z nawracanych nie przeżył - i takich misji nie chcemy wykonywać. Ale nie chcemy także zostać misjonarzami - męczennikami, którzy wprawdzie zginęli, ale dali przykład innym. Ta ogólna zasada nie rozwiązuje wprawdzie kwestii metod i terminu rozbrojenia Iraku, ale zgadzamy się chyba co do tego, że każdy kraj może mieć w tym względzie swoje zdanie. Może Francja, może i Polska. Mało tego, każdy kraj może je wypowiadać. Francja krytycznie ocenia stanowisko Wielkiej Brytanii, czy Polski - i ma do tego prawo - ale tu zdarzyło się coś więcej. Usłyszeliśmy, że Polska i inne kraje kandydujące w ogóle nie powinny wypowiadać się na ten temat. Wewnętrzna propaganda antyeuropejska w Polsce uzyskała dopływ świeżego paliwa: popatrzcie! mówią - oto zapowiedź przyszłego miejsca Polski w Unii - milczeć i siedzieć w kącie. Nie jestem zwolennikiem zaostrzonej wojny na słowa tym bardziej, że wiem, że we Francji też są zwolennicy podgrzewania nastrojów. Taka wojenka do niczego dobrego nie prowadzi. Proszę jednak Was, parlamentarzystów, a za Waszym pośrednictwem także Waszych wyborców o zrozumienie naszego stanowiska: Francja jest wielka, silna, bogata i dumna. Szanujemy ją. Polska jest mniejsza, słabsza i biedniejsza, ale niemniej dumna. Dlatego oczekujemy szacunku i partnerskiego traktowania. Jeśli tego zabraknie, marzenia o silnej, zjednoczonej Europie nigdy się nie spełnią.
Jak wiadomo, Wielka Brytania, Hiszpania, Włochy oraz kilka krajów kandydujących, w tym Polska, podpisało wspólny list w sprawie Iraku. Czy treść tego listu wzbudziła jakieś zastrzeżenia? Otóż nie! Pani Noelle Lenoir przyznała, że list nie odbiegał od stanowiska Piętnastki: "Treść całkowicie odpowiadała stanowisku Piętnastki z 27 stycznia" - powiedziała. O co więc chodziło? O sam fakt zabrania głosu. Taki zarzut trudno zaakceptować.
Konkludując, chciałbym podzielić się z Państwem refleksją natury ogólniejszej. Można powiedzieć, że współpraca polsko-francuska została kiedyś uznana za rzecz tak oczywistą, że nie wymaga ona żadnych starań i zabiegów. Polska uważała za oczywiste, że Francja się o nią zatroszczy, a Francja, że Polska naturalną koleją rzeczy będzie podzielała jej stanowisko. Tymczasem w polityce nic nie następuje automatycznie, bez własnego wysiłku.
Postawmy więc w sposób otwarty pytanie - czy Francja ma dziś autentyczną i partnerską ofertę polityczną dla Polski odpowiadającą potrzebom czasu, czy widzi w niej swojego ważnego partnera w dialogu o przyszłości? Oczekiwanie na aktywność Francji, która tak bardzo pomagała Polakom w latach 80-tych, było i jest nadal w moim kraju olbrzymie. Niestety, obserwujemy często pomijanie naszego kraju w konsultowaniu zasadniczych kwestii. Nawet Trójkąt Weimarski, mający nieformalnie scalić wysiłki francusko-niemieckie z polskimi aspiracjami pomógł niewiele. A przecież nie po to go powoływaliśmy, by był dekoracją.
Problemy, jakie pojawiają się między krajami wyznającymi te same wartości należy rozwiązywać przez dialog. Apeluję o taki dialog w interesie naszych obu krajów i Europy. Proponuję ustanowić stałe konsultacje w ramach trójkąta weimarskiego - i to we wszystkich wymiarach: szefów państw, szefów rządów, ministrów, a także przewodniczących parlamentów, a nawet komisji spraw zagranicznych lub europejskich.
Panie i Panowie!
Jestem wielce zobowiązany Panu Przewodniczącemu Debre i Panu Przewodniczącemu Balladurowi za stworzenie mi okazji do otwartego przedstawienia moich poglądów, przemyśleń i wątpliwości. Jestem pewien, że mówię do przyjaciół Polski. Sam jestem wielkim przyjacielem Francji. Między przyjaciółmi musi być miejsce na szczerość.
Wielki polski poeta Adam Mickiewicz napisał kiedyś żartobliwie "co Francuz wymyśli to Polak polubi". Ten żart nie utracił swego sensu do dzisiaj. Stwórzmy więc szansę, by francuskie pomysły mogły być w Polsce dobrze znane i rozumiane. Postarajmy się też o to, by również polski sposób myślenia i patrzenia na świat docierał do Francuzów, by mógł być przez nich życzliwie rozważony.
Zauważyliście Państwo zapewne, że zdarzyło mi się nawiązywać w tym wystąpieniu do znanej wypowiedzi prezydenta Republiki Francuskiej powodowanej, jak w Polsce wierzymy, przez emocje. Pozwólcie więc, że na koniec przypomnę inne słowa Pana Prezydenta Chiraka wygłoszone w 1996 roku w polskim parlamencie - a miałem okazję wysłuchać ich osobiście - które mogą być fundamentem naszej wspólnej przyszłości w Europie.
"W roku 1989 - wspominał Prezydent Republiki - byłem wśród pierwszych przywódców politycznych Europy Zachodniej popierających bezwarunkowo wstąpienie waszego kraju do Wspólnoty. Takie jest obecnie stanowisko Francji. Nasz obowiązek, nasz interes, nasza przyjaźń nakazują nam wspomóc wasze przystępowanie do naszego grona w ciągu najbliższych lat. Polska będzie tam naturalnym partnerem Francji, jej siostrą ze Wschodu.
Panie i Panowie! Pragnę zapewnić, że dokładnie takie są marzenia Polaków!
Źródło: www.borowski.pl
Powrót do "Wystąpienia" / Do góry