Jarosław Rybak: Państwo za kilka tygodni wchodzi do Unii Europejskiej, a praktycznie nie ma premiera, marszałka i wicemarszałka Sejmu. Do tego jego żołnierze walczą w Iraku. Gdyby to wszystko wydarzyło się u któregoś z naszych sąsiadów, to jakby pan oceniał sytuację w takim kraju?
- Marek Borowski: - Różne rzeczy dzieją się u naszych sąsiadów. Na Słowacji rozpada się koalicja, prezydent wystąpił przeciw rządowi. W Czechach koalicja rządząca ma przewagę zaledwie jednego głosu. Wewnątrz działa silna opozycja, która zwalcza premiera. Na Litwie od stołka próbują oderwać prezydenta.
Czyli w Polsce nie jest najgorzej?
- Dostrzegam pewną prawidłowość. Kraje postsocjalistyczne przeżywają te same problemy, wynikające z konsekwencji transformacji politycznej i gospodarczej. Efektem jest niestabilność polityczna.
Więc mamy kryzys rządowy. Pod jakimi warunkami pańska partia poprze Marka Belkę kompletującego nowy gabinet?
- Trudno w tej chwili powiedzieć. Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z Markiem Belką. Na warunki składa się to, czego byśmy chcieli i czego byśmy nie chcieli.
Czego chcecie?
- Próba skonstruowania gabinetu opartego na jednej czy kilku partiach politycznych, zostanie źle odebrana przez społeczeństwo. Podstawą tego tworu będą bowiem obecnie rządzące partie. Chcielibyśmy więc rządu określanego "rządem fachowców".
A kto by takiego nie chciał?
- Ja to mówię w cudzysłowiu. To ma być zespół ludzi do wykonania pewnych zadań. Na dłuższą metę rząd powinien być wybierany przez partię, która zdobędzie większość w wyborach. Ale jeśli nie będzie wcześniejszych wyborów, to w obecnej sytuacji partyjny rząd nie jest w stanie utrzymać się jeszcze przez półtora roku. Dlatego powinien być ponadpartyjny, z pewnymi wyjątkami...
Będą nimi min. Jerzy Szmajdziński, szef MON oraz Włodzimierz Cimoszewicz, minister spraw zagranicznych?
- Obaj są dobrymi ministrami. A w tych resortach ciągłość jest ważna. Reszty ministrów trzeba poszukać wśród ludzi spoza grupy posłów i senatorów. Dlatego, jeśli nawet poprzemy jakiś rząd, nie zamierzamy zajmować w nim żadnych stanowisk.
Nie wejdziecie, bo sam pan mówił o rządzie nie-polityków. Ale nie chcecie wskazać swoich fachowców?
- Oczywiście, że zna się dobrych ludzi, przyszłemu premierowi można coś podpowiedzieć. Ale to nie jest warunek konieczny do rozpoczęcia rozmów. Ważniejsze jest przygotowanie ustawy o ochronie zdrowia, przepisów dostosowujących nas do wymogów Unii, naprawa finansów publicznych. Nowy rząd powinien też pokazać wyraźnie inny styl rządzenia. Trzeba postawić na fachowców, wymienić nieudaczników.
Na przykład?
- Zostawmy przykłady, bo jeszcze się ktoś obrazi.
Już się na pana w SLD obrazili, więc gorzej nie będzie...
- Nie ma powodów, żeby pogłębiać ten dołek.
Jakich pańska partia oczekuje stanowisk w Sejmie?
- Żadnych.
Niemożliwe! Nie chcecie stanowisk w rządzie i parlamencie, więc jak zamierzacie zrealizować program polityczny?
- Jesteśmy więksi od LPR i Samoobrony, ale to daje nam dopiero piąte miejsce wśród klubów parlamentarnych. W kilku komisjach sejmowych mamy przewodniczących. Obecny Sejm w niewielkim stopniu przypomina ten z czasów zaraz po wyborach. Ówczesne parytety straciły rację bytu. Jako marszałek Sejmu odradzam nową walkę o parytety, bo mogłoby to oznaczać totalną wymianę przewodniczących i wiceprzewodniczących. Czyli chaos. Ale zobaczymy, co będzie, jeśli dojdzie do wymiany na fotelu marszałka.
Może nie dojść?
- Dopóki nie dojdzie do uzgodnienia kandydata, zostanę na stanowisku. SLD rozpętał kampanię dotyczącą wymiany marszałka. Pomysłodawcy liczyli, że będę się kurczowo trzymał stołka. Dzięki temu mieliby dowód, że co innego deklaruję, a co innego robię. Ale zrezygnowałem. I to spowodowało pewien popłoch, bo tego nie zakładali.
Kiedy powinny odbyć się wybory?
- W październiku. Ale żeby do nich doszło, Sejm musi się rozwiązać. Partie stanowiące 2/3 parlamentu, musiałyby się umówić w sprawie skrócenia kadencji. Jeśli do takiej umowy nie dojdzie, sytuacja się skomplikuje. Być może więc konieczne będą wybory jeszcze wcześniejsze.
Z kim stworzycie koalicję?
- Nie nazywałbym tego koalicją. Koalicjanci siadają do rozmów, dzielą stołki, ustalają program. Skoro gabinet miałby być ponadpartyjny, nie ma dyskusji o podziale stanowisk.
To wbrew logice. Partie, które wygrały wybory nie mogłyby decydować o rządzeniu krajem?
- SLD z PSL miały większość w parlamencie. Ale koalicja się rozpadła. Należałoby zrobić nowe wybory, ale Sojusz ich nie chce. Jeśli nie - powinno się zadziałać tak, aby rząd mógł funkcjonować do końca kadencji. Według mnie gabinet złożony z przedstawicieli ugrupowań parlamentarnych nie ma szans na utrzymanie się.
Czy wyborcy zauważą różnicę między SDPL i SLD? Podobne są nazwy partii, znane twarze liderów. Podobnie jak w partii-matce, w pańskiej jest opcja socjalna i liberalna?
- Mnie niezręcznie mówić o różnicach, gdyż musiałbym nie najlepiej wypowiadać się o Sojuszu.
Dacie szanse młodym? Będą w ścisłym kierownictwie?
- Już się pojawili. Dwóch z sześciu koordynatorów krajowych nie skończyło jeszcze trzydziestki. Powołujemy koordynatorów wojewódzkich. Zależy nam na młodych ludziach, to ich przede wszystkim będziemy zapraszać do członkostwa. Mają szansę, gdyż partia tworzy się od podstaw. W zastanych strukturach młodzi się nie przebiją. Chcemy, żeby stopniowo przejmowali władzę.
Mówiąc to skazuje się pan na polityczną emeryturę?
- Dokładnie tak.
Kiedy więc odda pan stanowisko młodszemu koledze?
- Chcę przejść na emeryturę – ale nie taką absolutną – kiedy będę miał poczucie, że doprowadziłem coś do końca.
Teraz się pan asekuruje! Zawsze można powiedzieć, że to jeszcze nie w tym momencie...
- Jeśli wyłonią się młodzi liderzy, tacy między trzydziestką a czterdziestką, rozumiejący politykę, będą mieli poukładane w głowach, to zapewniam: będę pierwszy, który odda zajmowany fotel – może nawet za rok. Moje pokolenie obejmie funkcje zastępców i doradców. Jeśli to się uda, to będzie rewolucja.
Rozwodząc się z SLD, zrezygnowaliście z walki o podział majątku. Gdzie znajdziecie fundusze na funkcjonowanie SDPL?
- Odejście z pustymi rękami było warunkiem wiarygodności. Czym byśmy się różnili od SLD, gdybyśmy próbowali wyrwać jakieś dobra? Nasi parlamentarzyści się opodatkowują. Sam co miesiąc będę wpłacał po tysiąc złotych. Liczymy, że znajdzie się paru sponsorów. Generalnie nie trzeba się przyzwyczajać do dużych pieniędzy. Bo wtedy partia przypomina tłustego kota. Jak jest tłusty, to już nie łowi myszy. Podobnie było w SLD.
Rozmawiał: Jarosław Rybak
Źródło: "Trybuna Śląska"
Powrót do "Wywiady" / Do góry | | | |
|