Ryzykownie jest przysnąć ("Gazeta Wyborcza")"Zdarza się, że poseł wychodzi i truje. Wtedy usiłuję zgadnąć, do czego go zaprowadzi jego wywód"
Mikołaj Lizut: Panie Marszałku, czy Pańska praca za stołem prezydialnym w Sejmie nie jest czasem nudna?
Marek Borowski: Jestem wyznawcą poglądu, że inteligentny człowiek się nie nudzi. Nie wiem wprawdzie, czy ta zasada mnie dotyczy, ale się staram.
Nie ma więc w Sejmie debat, które Pana nużą?
- Są. Wtedy myślę o czym innym...
O czym? Na przykład o obiedzie?
- Raczej nie. Prowadzenie obrad zawsze wymaga od marszałka pewnego skupienia. Trzeba patrzeć, a przynajmniej słuchać. Jedno jest pewne: ryzykownie jest przysnąć.
Da się poczytać gazetkę?
- Da się, ale ja tego nie robię. Gazeta szeleści. Nie wypada.
A kolorowe pisemko?
- No, czasami, jeśli zacznę czytać jakiś ciekawy artykuł, to zdarza mi się go skończyć za stołem. Jednak generalnie staram się słuchać tego, co mówią posłowie. Nawet przy najnudniejszej debacie ni stąd, ni zowąd może dojść do awantury. Ktoś krzyknie z ławki jakąś obelgę, wybucha kłótnia i marszałek musi na to zareagować. Oczywiście, zdarza się, że poseł wychodzi i truje. Wtedy próbuję się skupić na tym, jak truje. Usiłuję zgadnąć, do czego go zaprowadzi jego wywód. Czy to logiczne, co mówi? Czasami też myślę o gramatyce, składni wypowiadanych przez niego zdań. Nie jest to nudna praca, jeśli się do niej właściwie podejdzie.
Zdarzało się Panu zaobserwować śpiącego posła w czasie obrad Sejmu?
- No pewnie. Bardzo często debaty przeciągają się do późnych godzin nocnych. Widywałem też śpiących w innych parlamentach, więc na tym tle specjalnie się nie wyróżniamy. Np. brytyjska Izba Lordów to w ogóle sypialnia.
Zdarza się Panu budzić posła?
- Raczej nie. Wyznaję zasadę, że gdy człowiek śpi, nie należy go ruszać. Oczywiście, pod warunkiem że nie chrapie. Jeśli chrapie, posyłam do niego sekretarza. On budzi takiego posła, ale bardzo dyskretnie, mówiąc: "Panie pośle, pan marszałek zwrócił na pana uwagę...". Pracownik Kancelarii Sejmu nie może zwrócić uwagi posłowi bardziej dosadnie, ponieważ parlamentarzysta to człowiek, który ma szczególnie rozbudowaną godność. Dlatego pracownicy Sejmu i marszałek muszą znaleźć odpowiedni język.
Czy uciszając i upominając posłów w czasie posiedzeń, nie czuje się Pan czasem jak nauczyciel w szkole?
- Czasem tak, ale tylko pozornie. Nauczyciel w szkole ma nad uczniami jakąś władzę, może ich na przykład wyrzucić za drzwi. Ja nie mam żadnej władzy nad posłami. Mogę najwyżej odebrać głos, gdy poseł jest na mównicy. Jeśli natomiast wyczyniają jakieś brewerie w ławach, to niewiele mogę zrobić. Najwyżej ogłosić przerwę. Moja praca wymaga zdolności perswazyjnych. Czasem muszę być układny, czasem stanowczy, a niekiedy dowcipny.
Muszę też zachowywać pewną powściągliwość, by moje upomnienia się nie dewaluowały. Sejm jest żywiołowy, więc mógłbym zwracać komuś uwagę co chwilę, tylko nie miałoby to żadnego sensu, jak 456. chińskie ostrzeżenie [w latach 60. Chiny z chińską cierpliwością wielokrotnie "poważnie ostrzegały" USA, by te nie popierały Tajwanu - red.].
Czy bywają posłowie z natury niesforni, na których szczególnie musi Pan uważać?
- Są tacy, ale nie wymienię nazwisk. Stosunki między marszałkiem a posłami są niezwykle delikatne. Posłowie muszą mieć poczucie, że jestem obiektywny, nikogo nie faworyzuję i że do nikogo się nie uprzedziłem. Choć wszyscy znają moje poglądy polityczne i wiedzą, że kogoś lubię bardziej, a kogoś mniej, nigdy nie daję temu wyrazu. Gdybym więc powiedział panu, że jakiś poseł mnie szczególnie denerwuje, to przy najbliższej scysji on by mi to wypomniał.
Pamięta Pan jakąś spektakularną interwencję na sali sejmowej?
- To było jeszcze w poprzedniej kadencji. Toczyła się dyskusja na jakiś gospodarczy temat. W pewnej chwili jeden z posłów Unii Pracy powiedział w stronę SLD: Macie długie kieszenie. W ławach Sojuszu zawrzało. Jeden poseł, o postawnej posturze, ruszył w stronę posła UP. Pewnie po to, by wyłożyć mu swoją argumentację dosadniej. Nie wiem, co się mogło stać, ale zareagowałem zdecydowanie. Wrzasnąłem: Panie pośle, stop!. On na szczęście stanął i wrócił na swoje miejsce. Później, oczywiście, zwróciłem się do posła z UP, żeby powstrzymał się od tego typu obraźliwych uwag.
Mimo wszystko nasz parlament jest, w porównaniu z innymi, spokojny...
- To prawda. Parlamenty w krajach południowych, parlament japoński czy rosyjska Duma potrafią być zdumiewająco gorące, łącznie z mordobiciem. Na tym tle w Polsce jest bardzo spokojnie. Oczywiście, padają różne obraźliwe słowa, posłowie na siebie krzyczą, ale tak naprawdę nie ma porównania np. z parlamentem włoskim, gdzie bywały debaty kończące się bójkami. Nie zachęcam jednak posłów, by dorównali Europie pod tym względem.
ROZMAWIAŁ MIKOŁAJ LIZUT
Ciężkie życie marszałków
W skład Prezydium Sejmu wchodzi marszałek (Maciej Płażyński) i czterech wicemarszałków. Na zmianę prowadzą oni obrady Sejmu. Dzień sejmowy rozpoczyna się na ogół o godz. 9 i kończy późno wieczorem. Szeregowi posłowie przychodzą tylko na debaty z dziedzin, w których są specjalistami, i na głosowania. Prowadzący obrady marszałek lub wicemarszałek siedzi na sali wiele godzin non stop.
Źródło: "Gazeta Wyborcza" Powrót do "Wywiady" /
Do góry