Na kłopoty... SLD ("Głos Wybrzeża")- Patrycja Rychwa:- Wciąż nie wiadomo czy dziura w przyszłorocznym budżecie wyniesie 30, 90 czy 120 miliardów złotych. Czy jest jakaś granica deficytu budżetowego, której przekroczenie oznaczałoby zapaść państwa?
- Marek Borowski: - Nie umiem dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. To wymaga poważniejszych analiz. My zaś nie znamy nawet stanu wyjściowego, czyli rozmiarów tegorocznego deficytu. Zanim zaczniemy rozmawiać o dopuszczalnej wielkości dziury budżetowej w 2002 roku, musimy najpierw zastanowić się, co zrobić z tegorocznym deficytem, który nawet po nowelizacji jest sporo zaniżony.
- Czy SLD zamierza się włączyć w ratowanie przyszłorocznego budżetu?
- Włączyliśmy się w to już dwa miesiące temu, gdy wzywaliśmy premiera i Sejm by nie uchwalał ustaw, które rozbijają przyszłoroczny budżet. Byliśmy wówczas gotowi współpracować z rządem, który nie wyraził zainteresowania naszą ofertą. W tej chwili nasza współpraca może dotyczyć jedynie ustaw, które trzeba zawetować lub zawiesić pracę nad nimi.
- Niektórzy politycy uważają jednak, że Sojusz powinien zgodzić się na pewne ustalenia z obecnym rządem w imię zminimalizowania własnych problemów w przyszłości. Wiadomo bowiem, że to SLD jest tą siłą, która prawdopodobnie przejmie władzę po 23 września.
- Jeżeli przejmiemy władzę po 23 września, to wtedy będziemy podejmować decyzje na podstawie konkretnych danych. Dzisiaj nasza wiedza jest mocno niepewna i nikt nas nie zmusi do podejmowania decyzji o cięciach budżetowych oraz zamrażaniu emerytur i płac budżetowych w przyszłym roku. Wszystko co obecnie wiemy na temat problemów finansowych państwa, opiera się tylko na
przeciekach prasowych.
- A może SLD nie chce zgadzać się na żadne cięcia budżetowe, gdyż niewygodnie jest to robić w środku kampanii wyborczej? To mogłoby przecież zmniejszyć sympatię wyborców dla Sojuszu...
- Jak moglibyśmy się godzić na cięcia, jeśli nie znamy rzetelnej diagnozy stanu finansów państwa? To tak jakby mieć chorego na stole operacyjnym i zamiast go zbadać, wycina mu się na wszelki wypadek ślepą kiszkę, pół żołądka i migdałki, bo choroba może być gdzieś tam ukryta.
- Jeśli SLD już będzie wiedział jaka jest rzeczywista diagnoza finansów publicznych, to czy wspomoże rząd w rozwiązaniu problemów?
- Nie wystarczy sama wiedza, trzeba będzie ją jeszcze zweryfikować. Nie mam bowiem zaufania do ministra Bauca i jego wyliczeń. Na temat metod jakimi można rozwiązać ten problem będziemy mogli się wypowiadać dopiero w momencie, w którym pojawi się projekt budżetu na przyszły rok oparty na realnych założeniach oraz rzetelnych wyliczeniach.
- Jeżeli jednak państwo nic nie zrobią w tym kierunku to i tak ciężar zapaści finansowej spadnie na was?
- Oczywiście, że spadnie i zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego jasno
mówimy, że lata 2002 i 2003 będą bardzo ciężkie. Nie będziemy jednak angażować się w żadne decyzje. Na razie w rządzie panuje kompletny bałagan. Minister Bauc gdzieś zniknął, wicepremier Steinhoff krytykuje pomysły ministra finansów, a premier Buzek w ogóle się nie odzywa. To nie jest sytuacja, w której SLD może powiedzieć, że przejmie na siebie ciężar odpowiedzialności za budżet.
- Czy w obliczu kryzysu finansów publicznych obawia się pan zwycięstwa w wyborach, które może się okazać... gorzkim?
- Nie obawiam się tego, gdyż mam poczucie ogromnego obowiązku i
odpowiedzialności za państwo. Wiem, że ludzie na nas liczą, a poza tym ktoś musi w tym kraju rządzić. Jeśli zajęliśmy się kiedyś polityką to trzeba brać pod uwagę wszystkie warianty, także takie, gdy sytuacja jest trudna, a kraj trzeba wyciągać z kłopotów. SLD jest do tego gotowe.
- Dziękuję za rozmowę.
Źródło: "Głos Wybrzeża"Powrót do "Wywiady" /
Do góry