Marek Borowski: Z każdą wiadomością ekonomiczną to jest tak, że ona może być dobra pod warunkiem, że nie niesie za sobą innych, ujemnych konsekwencji. Tak jest z wieloma sytuacjami w ekonomii. Przykładowo, jeśli podwyższy się podatki po to, żeby zwiększyć finansowanie pomocy społecznej, ale np. wzrost tych podatków jest na tyle znaczny, że osłabi aktywność gospodarczą, to z jednej strony można się cieszyć, bo pomoc społeczna była na kiepskim poziomie, ale z drugiej – spadek aktywności gospodarczej spowoduje, że wiele innych dziedzin otrzyma wkrótce mniej pieniędzy.
Podobnie jest z tym deficytem. Trzeba popatrzeć, czy i jakim kosztem ten deficyt zostanie zredukowany do zera. Dla mnie zasadniczą sprawą jest to, że wydatki – czy raczej podział zaspokojenia różnego rodzaju potrzeb społecznych w Polsce – jest bardzo nierówny.
Na czym polega ta nierówność?
O ile można powiedzieć, że w ostatnim okresie poprawiła się sytuacja ludzi biednych, ubogich, głównie tych posiadających dzieci, bo jeśli chodzi o tych, co nie posiadają dzieci to się akurat pogorszyła, skrajnego ubóstwa mamy więcej niż mieliśmy. Ubóstwa wśród rodzin wielodzietnych mamy jednak znacznie mniej. Można powiedzieć, że ta potrzeba została jakoś zaspokojona.
Ale jeśli chodzi o ochronę zdrowia, edukację to jest fatalnie, a to są potężne wydatki, które są konieczne po to, żeby ludzie czuli się pewnie, bezpiecznie w społeczeństwie. Fatalna jest także pomoc społeczna, a także wsparcie dla osób z niepełnosprawnością, bo w ogłoszonym przez rząd nowym świadczeniu ograniczono się tylko do niepełnosprawnych, którzy nie są w stanie w ogóle podjąć żadnej pracy.
Ten deficyt, którym będzie się chwalił pan premier i cały PiS, został osiągnięty przy radykalnym niedoborze środków na zdrowie i edukację.
Według tej metody obetnijmy może jeszcze o 15 mld inwestycje, to będziemy mieli nadwyżki. W sytuacji, w której położenie pacjenta i ucznia się pogarsza, a nie polepsza, to zerowy deficyt nie jest żadnym sukcesem.
Patrzę na planowane wydatki w tym roku – 416 mld zł. W przyszłym roku wydatki mają wynieść 429 mld zł. Zastanawiam się, skąd bierze się taka niewielka różnica wydatków przy obiecanym sporym wzroście kilku konkretnych wydatków, jak na przykład 500 plus na pierwsze dziecko. Czy to się w ogóle spina?
To nie takie proste. Po pierwsze, przyrost tych wydatków rzeczywiście wygląda na bardzo niski, ale on jest liczony do planu na rok 2019. Natomiast przewidywane wykonanie tych wydatków, a także dochodów będzie prawdopodobnie inne. Deficyt budżetowy zaplanowany na ten rok wynosi 28 mld zł. Myślę że on będzie niższy, po półroczu jest 5 mld zł. Do końca roku urośnie, ale nie tyle, żeby było 28 mld zł. To oznacza, że dochody będą prawdopodobnie trochę wyższe, wydatki natomiast trochę niższe niż planowane. Faktycznie przyrost tych wydatków będzie większy niż 13 mld zł.
Po drugie, w planie mamy coś, co nazywa się ujemnymi dochodami, ale tak naprawdę są to zmniejszone wydatki, dzięki którym można zmniejszać deficyt. Mówię o dotacjach do funduszu ubezpieczeń społecznych. Z tego, co zdążyłem zauważyć to te dotacje w przyszłym roku znacznie spadają, chyba z 42 do 26 mld złotych. Nie wiem, nie czytałem, nie umiem powiedzieć na pewno dlaczego…
Limit składek na ubezpieczenia społeczne ma zostać zniesiony.
Nie tylko – sądzę że na to składa się parę rzeczy. Po pierwsze likwidacja limitu trzydziestokrotności składek – to jest około 5 mld zł. Następnie jest podniesienie składki dla biznesu – to jest 7,5 mld zł. Przewiduje się jeszcze zwiększenie ściągalności składek ZUS – 3 mld zł. Jak się to doda to wychodzi na to, że to mniej więcej będzie ten spadek.
Podniesienie składek dla biznesu na pewno nastąpi, bo już to uchwalono. Zniesienie limitu trzydziestokrotności też będzie. Jednak zwiększenie ściągalności jest dla mnie palcem na wodzie pisane – nie wiadomo, czy będzie, napisać można wszystko.
Ale tak czy owak, z tych dwóch pozycji robi się prawie 13 mld. Jak teraz pan weźmie 13 mld przyrostu wydatków do planu, plus te 13 mld spadku na dotacji, to jest 26 mld. A jeszcze nie wiadomo, jakie będzie wykonanie, być może, jak będzie wykonanie poniżej planu to faktyczny przyrost nawet nie będzie 26, tylko jeszcze większy. To się da spiąć, jeżeli do tego doliczymy drugi najważniejszy punkt.
Jaki?
Przychody jednorazowe. Sprzedaż częstotliwości na 5G i przerzucenie z OFE kilkunastu miliardów złotych. Tak naprawdę to wszystko jedno z punktu widzenia budżetu, czy one będą przerzucone do ZUS, czy do budżetu. Jeśli będą przerzucone do ZUS to PiS zaraz zmniejszy dotacje do ZUS z budżetu. Jest jakaś sprzedaż certyfikatów na CO2 – to są jednorazowe przychody.
To problem?
Tak. Kiedy się można szczycić zerowym deficytem poza tymi problemami zrównoważenia potrzeb społecznych, kiedy się można tym szczycić? Wtedy, kiedy to może mieć charakter trwały. Kiedy wszystkie wydatki zostały pokryte trwałymi dochodami, które wystąpią również w latach następnych.
Tymczasem te wpływy są jednorazowe, a to jest dużo pieniędzy. Z 5G to można liczyć jakieś 4,5 mld zł, z certyfikatów też coś koło tego, z OFE kilkanaście miliardów, czyli dobijamy do 25 mld zł. Te przychody już nie wystąpią w roku następnym, a wydatki wystąpią, bo wydatki zostały zaprojektowane ustawowo jako stałe świadczenia.
W związku z tym osiągnięcie znowu zerowego deficytu w roku następnym – pomijam w tej chwili osłabienie koniunktury, itd. – będzie niezwykle trudne, będzie wymagało jakichś cięć.
Oznacza, że budżet bez deficytu ma charakter czysto wyborczy, po to żeby mówić, że „po raz pierwszy od 30 lat…”, „to my właśnie” itd., itd.
Te hasła są jednak skuteczną odpowiedzią na opowieść części opozycji. Od dawna słychać było, że Polsce bardzo grozi wzrost deficytu, a w związku z tym wzrost zadłużenia publicznego. Mówiono, że staniemy się drugą Grecją przez nieodpowiedzialne „rozdawnictwo”, albo drugą Wenezuelą. Tymczasem okazuje się, że dług publiczny jest poniżej 50 proc., co jest jak na Europę niewiele, a teraz rząd chwali się budżetem bez deficytu, nawet jeśli jest w tym wiele demagogii. Okazuje się, że z opowieści o „drugiej Grecji” niewiele zostało.
Jakby pan znalazł moje wypowiedzi z roku mniej więcej 2016, zobaczy pan, że przestrzegałem przed tym, żeby takich czarnych scenariuszy nie kreślić, dlatego że przy wysokim tempie wzrostu gospodarczego pewne rzeczy się radykalnie zmieniają.
Z tym że – trzeba być uczciwym – te alarmujące wypowiedzi miały miejsce wtedy, kiedy PiS wygrał już wybory, ale jeszcze nie pokazał, co będzie robił do końca w ekonomii – i na stole leżały wszystkie jego obietnice.
A te obietnice mówiły o tym, że np. kwota wolna zostanie podwyższona do 8 tys. złotych dla każdego podatnika – wiemy, co z tym zrobiono. Że kredyty frankowe zostaną przewalutowane po kursie z dnia zaciągnięcia tego kredytu, że podatek VAT zostanie obniżony do 22 proc., że 500 plus będzie na każde dziecko – potem odeszli od tego, rozszerzyli program dopiero pod koniec kadencji.
Jak się te wszystkie obietnice zsumowało to taka czarna prognoza była uzasadniona. Później, kiedy okazało się, że powoli rezygnują z różnych obietnic, to dalsze czarnowidztwo nie było uzasadnione, dlatego że widać było, że tempo wzrostu gospodarczego rośnie, że Polska wychodzi z kryzysu, notabene dzięki polityce poprzedniego rządu. Tutaj jest prosta zależność, jeżeli tempo wzrostu wynosi np. 5 proc. PKB, czyli w następnym roku jest 5 proc. więcej realnie, a jeszcze jest jakiś wzrost cen, ale to PKB też rośnie cenowo, więc 5 proc. jest wzrostu, a np. deficyt budżetowy wynosi 2 proc. w stosunku do PKB, czyli przyrost długu publicznego w tym momencie jest mniejszy niż przyrost PKB.
Więc stosunek długu publicznego do PKB maleje.
Musi maleć. Można nic nie robić, mówiąc krótko. Wystarczy się utrzymać w jakimś przyzwoitym deficycie, poniżej 3 proc., mieć wysokie tempo wzrostu i stosunek długu publicznego do PKB będzie malał sam z siebie. I to się właśnie stało. To jest oczywiście dobrze, trzeba się z tego cieszyć, bo to stwarza nam różnego rodzaju możliwości na wypadek kryzysu.
Jedyna zasługa rządu rzeczywiście w ciągu tych kilku lat to jest pewne uszczelnienie VAT, w granicach 10, 12 mld złotych. I to koniec.
To uszczelnienie notabene się już skończyło.
Z VAT rząd planuje 20 mld zł więcej.
To jest jakieś nieporozumienie. Przy tempie wzrostu 3,7 proc. i inflacji 2,5 proc., przyrost VAT może być w granicach 12, 13, może w porywach 14 mld zł, ale tam prognozują w stosunku do tegorocznego planu prawie 22 mld zł więcej. Wykonanie będzie wyższe w tym roku, więc to będzie trochę mniej. Krótko mówiąc, to są pobożne życzenia, ale to nie jest najistotniejsze, bo w każdym budżecie są pobożne życzenia. Takim samym pobożnym życzeniem jest też 120 mld na zdrowie.
Bez podnoszenia składki zdrowotnej.
No właśnie, bez podnoszenia składki. Jeżeli płace mają wzrosnąć o 6 proc. – a tyle jest zaprojektowane – to będzie 6 proc. wzrost składek, czyli w stosunku do 92 mld w tegorocznym budżecie NFZ to jest około 5,6 mld zł więcej. Może dobijemy do 100, a nie 120.
Pan Morawiecki kocha takie obietnice – to jest taka polityczna piramida finansowa. Rzuca najpierw jakąś obietnicę, mija parę lat, okazuje się, że ta obietnica to była hucpa i nieodpowiedzialność, to wtedy o niej zapomina i rzuca następną.
Teraz kolejną obietnicą jest właśnie to, że zaraz uzdrowimy zdrowie. Również te sukcesy, które podaje. Mówi tak, zwolniliśmy z limitów i płacimy za rezonanse magnetyczne, za leczenie zaćmy, za wymianę stawu biodrowego. Bardzo dobrze, ja to postulowałem od dawna, wielokrotnie, że właśnie w ten sposób trzeba robić, tylko do tego dodawałem jedno: trzeba na to dodać pieniędzy. Na uwagę, że no tak, damy pieniądze, a one gdzieś tam rozejdą, zginą, mówiłem nie, nie, trzeba dawać pieniądze na konkretne programy.
Nie zrobiono tego?
Pieniędzy nie dano, tylko NFZ przesunął wewnętrznie środki. Poza tym szpitale dostają mniej, to już wiemy. Więc co się dzieje? Zamykane są oddziały, szpitale się zadłużają coraz bardziej, bo dla nich jest mniej pieniędzy, natomiast na te dziedziny jest więcej i pan premier mówi, no proszę bardzo załatwiliśmy problem. No nie załatwiliśmy, bo tu załatwiliśmy, a gdzie indziej stworzyliśmy.
Nie jest to pierwszy rząd, który tak robi.
Z kieszeni do kieszeni jest przekładane i jest opowiadanie o sukcesie.
Powinno się podnieść składkę? Jest w tej wysokości od czasu rządu SLD.
Podnoszenie składki jest dość trudne, ludzie tego nie lubią. Zmarnowano okazję. Trzeba było podnieść składkę i powiedzieć tak: z tej składki uzyskamy dodatkowo na przykład 5, 6, 7, 10 mld złotych i dzięki temu zlikwidujemy kolejki na operację zaćmy, stawu biodrowego, tomograf czy rezonans. I to by się rzeczywiście stało.
Pokazać konkret?
Tak jest. Natomiast teraz, kiedy przesunięto środki i te kolejki rzeczywiście zmalały, to podniesienie stawki i powiedzenie „wiecie, ale chodzi o to, żeby zlikwidować długi szpitali” to entuzjazmu nie będzie. Udowodnienie tego, że to w ogóle coś pomoże w leczeniu będzie raczej niemożliwe. W tej chwili trzeba by działać inaczej, trzeba by działać poprzez środki budżetowe. Trzeba to było robić wcześniej, kiedy jeszcze było dużo pieniędzy, a nie wydawać je bez sensu kompletnie, np. na 13. emeryturę dla wszystkich emerytów bez względu na to, czy potrzebują bardzo, czy nie, albo na obniżenie podatku PIT o 1 punkt procentowy, co oznacza 30 złotych miesięcznie, a co kosztuje dużo pieniędzy i jest bez znaczenia zupełnie, tylko ma charakter propagandowy.
Chwalenie się zerowym deficytem w sytuacji, w której pacjenci umierają i mówię to bez przesady, umierają na szpitalnych oddziałach ratunkowych nie mogąc doczekać się pomocy, jest po prostu nieprzyzwoite.
Źródło: oko.press
Powrót do "Wywiady" / Do góry | | | |
|